Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Awantura w przedszkolu

Grażyna Szyszka
Grażyna Szyszka
Babia napisała skargę do kuratorium oświaty na złe traktowanie jej wnuka w przedszkolu.

Głogowianka Józefa Andrysiak jest babcią i jednocześnie prawnym opiekunem dwójki dzieci swojej nieżyjącej córki. Młodsze z nich to sześcioletni Oskar, który w tym roku poszedł do przedszkola. Dziecko jest chore na astmę oskrzelową, co wymaga systematycznego podawania leków.

Od 11 września Oskar chodził do Przedszkola Publicznego nr 10 „Sto Pociech” przy ul. Obrońców Pokoju. W placówce spędzał pięć godzin dzienne, więc pani Józefa zapłaciła nie tylko za książki, ale i za posiłki, by dziecko nie chodziło głodne.

Jednak jak mówi głogowianka, już w pierwszym tygodniu chłopiec stracił chęć chodzenia do przedszkola.

- Stale powtarzał: babciu a wiesz, oni mi dzisiaj nie dali tego, co innym dzieciom - opowiada pani Józefa. - Mówił: babcia wiesz, oni dzisiaj dostali takie pyszne rogaliki z jabłkami, dzieci miały pączki posypane takim cukrem pudrem, babciu dzisiaj mieli galaretkę, zrobisz mi w domu? Dzień w dzień było to samo. Nie rozumiałam, o co chodzi. Oskar powtarzał, że je w przedszkolu tylko zupę - mówi głogowianka. - Cieszyłam się, że dziecko interesuje się jedzeniem, ale kiedy wracał z przedszkola i płakał, płakałam razem z nim.

Sprawa wyjaśniła się dopiero 4 października. Wtedy jedna z pracownic przedszkola, przy innych rodzicach, którzy przyszli odebrać swoje dzieci, zaczepiła panią Józefę i zapytała, czy ma wreszcie zamiar zapłacić za wyżywienie Oskara.

- Usłyszałam od niej, że przedszkole od czasu do czasu coś daje mojemu wnukowi do jedzenia, ale dalej tak być nie może - opowiada nam łamiącym się głosem kobieta. - Odebrało mi mowę, tym bardziej, wokół było pełno ludzi, którzy to słyszeli. Rozpłakałam się w głos - przyznaje.

Jeszcze tego samego dnia, ze łzami w oczach kobieta zaniosła dowód wpłaty do przedszkola. Opowiada, że rodzice, których spotkała przed placówką pytali, co się stało. - Ściskając dowód wpłaty, opowiedziałam więc całe zdarzenie - przyznaje. - Wtedy jedna z matek poszła do pani dyrektor. Domyśliłam się, że w mojej sprawie. Pani dyrektor wypadła ze swojego pokoju i zaczęła mnie szarpać i krzyczeć na mnie, że nie mam prawa mieszać w tą sprawę innych osób - opowiada kobieta. - Zabrała mi dowód wpłaty za wyżywienie, a w zamian wcisnęła w kieszeń pieniądze. Miałam na ramieniu wielką torbę z nakrętkami dla chorego dziecka. Tak mną szarpała, że mało brakowało, a by się rozsypały. Świadkami tej sceny były i dzieci i inne matki.

Pani Józefa opowiada, że następnego dnia oddała pieniądze dyrektorce placówki, a w zamian, znowu do kieszeni wepchnięto jej ... wymiętą kartkę z przeprosinami. Podpisała się pod nimi wychowawczyni Oskara Magdalena Jakubiak. Oto fragmenty: „Przykro mi, że pani wnuk nie otrzymywał niektórych deserów i z tego powodu dziecko zostało narażone na dyskomfort. Miało tu miejsce niedoinformowanie nas, iż opłata za posiłki została uiszczona. (...) Chciałam nadmienić, że w naszym przedszkolu jedzenia nie brakuje i dziecko otrzymywało normalnej wielkości porcje, a nie „ochłapy” jak Pani nadmieniła. (...) Przykro mi jednak, że nie udało się powstałej sytuacji wyjaśnić wcześniej angażując w to osoby, których sprawa bezpośrednio dotyczyła. Nie widziałam powodu dla którego zaangażowała Pani kilkoro rodziców z grupy niezainteresowanych sprawą. Tym samym posądzając mnie jak i pracowników przedszkola o złe zamiary w stosunku do Pani wnuka. (...)”.

Wychowawczyni przyznaje w piśmie, że zaistniała sytuacja wynikła z niedopatrzenia, nieumyślnego i niezamierzonego błędu ludzkiego i jej przykro i przeprasza.

Dyrektorka przedszkola Bogusława Sobolewska przyznaje, że w sprawie wyżywienia Oskara zawiniło przedszkole, za co kolejny raz przeprasza. Pomyłkę popełniła pracownica, która od niedawna jest w przedszkolu.

Dyrektorka jest jednak poruszona relacją pani Józefy i zaprzecza, by miała krzyczeć i szarpać kobietę. Dyrektor Sobolewska opowiada też swoją wersję zdarzeń - Tego dnia zobaczyłam panią Andysiak idącą przez hol przedszkola, więc na powitanie zawołałam: Dzień dobry kochana babuniu! A widząc, że jej minę zapytałam, czy coś się stało - opowiada. - W odpowiedzi usłyszałam: Nic! Nie będę rozmawiać na ten temat. Wtedy podeszła do mnie mama innego dziecka i powiedziała, że zapłaciła za obiady, a jej wnuczek nie je. Byłam zaskoczona, że coś takiego się stało - dodaje dyrektor Sobolewska przyznając, że wyciągnęła swoje prywatne pieniądze i chciała je dać pani Andrysiak. - Nie chciała ich wziąć, więc je włożyłam do jej kieszeni. Pani Józefa była na nas bardzo pogniewana. Wiem, że przedszkole zawiniło, ale na pewno nie szarpałam się z babcią.

Wychowawczyni Oskara dodaje, że mimo zamieszania z opłatą, dziecko cały czas jadło razem z innymi. Cieszyła się z tego, bo Oskar to niejadek. - Poznawał u nas nowe smaki, miał tu już kolegów i zaaklimatyzował się i powinno wrócić do naszej grupy - mówi Magdalena Jakubiak.

Od dnia zdarzenia Oskar jest w domu. Dziecko znowu się rozchorowało i wymaga opieki.

Ciężko doświadczona przez życie pani Józefa jest rozżalona tym, co spotkało jej wnuka. Dlatego rozważa przeniesienie Oskara do innej placówki. Wysłała też skargę do kuratorium oświaty, w której opisała wydarzenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska