MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Z Wrocławia po rekord Guinnessa

Janusz Krzeszowski
Bogusław Ogrodnik jest kolekcjonerem wrażeń
Bogusław Ogrodnik jest kolekcjonerem wrażeń Archiwum prywatne Bogusława Ogrodnika
Nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Kocha ryzyko i wyzwania. Był na Dachu Świata i w głębinach morza. Bogusławie Ogrodniku z Wrocławia pobił właśnie na półwyspie Synaj rekord Guinnessa

Ma 38 lat, a w swoim życiu robił już chyba wszystko. Był instruktorem kompanii antyterrorystycznej i skoczkiem wojsk powietrzno-desantowych. Jest trenerem pływania, starszym ratownikiem WOPR i sternikiem motorowodnym. Do tego instruktorem nurkowania i nurkiem jaskiniowym. Odważył się także skoczyć z najwyższego bungee na świecie (216 metrów w RPA).

Gdy miał 12 lat, taki odważny nie był. Zresztą jego długie, kręcone włosy blond i delikatna twarz nie rokowały, że wyrośnie z niego taki heros.
- Ale zawsze był energiczny i żwawy. Angażował się mocno w zadania, które dostawał - opowiada Romuald Hłobaż, jego pierwszy drużynowy w harcerstwie, a potem instruktor i kompan podczas nurkowań.

- Przy nurkowaniach na 100 metrów nie od razu czuł się pewnie. Mieliśmy na początku po kilka podejść, bo Boguś mówił, że nie do końca to czuje - opowiada instruktor nurków z Wrocławia.
W ostatnim czasie wrocławianin zmierzył się dla odmiany z bezdrożami Syberii, gdzie z grupą przyjaciół przejechał trasę wzdłuż słynnej Bajkalsko-Amurskiej Magistrali.

W swoim życiu też chyba był już wszędzie. Im coś bardziej niedostępne, tym jeszcze bardziej go intryguje. Tak było z nurkowaniem na wyspach Bikini, gdzie Amerykanie przeprowadzali kiedyś próby atomowe. Żeby tam się zanurzyć, potrzebne było - praktycznie nie do zdobycia - zezwolenie od rządu USA. Ogrodnik z ekipą nurków z Polski uparł się i je zdobył. Był też m.in. w tak skrajnie różnych miejscach, jak Papua Nowa Gwinea i Antarktyda

Do tego wszystkiego ma głowę nie od parady. Jest doktorantem Akademii Ekonomicznej, absolwentem Akademii Wychowania Fizycznego, a w dodatku skończył prawo. Na co dzień prowadzi dwie firmy. Jedna to kancelaria prawna, druga zajmuje się informatyką. Nie jest łatwo to wszystko godzić, szczególnie kiedy zaledwie połowę roku bywa się w kraju.
- Ale mąż miał zawsze odważne pomysły. Po studiach, gdzie się poznaliśmy, jego pierwszą pracą była kompania antyterrorystyczna. Dlatego zdążyłam się już do tego przyzwyczaić, tak samo jak do ryzyka związanego z jego pasjami - opowiada Joanna Ogrodnik, żona podróżnika.

W tym tygodniu wrócił do Wrocławia z Dahab na półwyspie Synaj po udanej próbie bicia rekordu Guinnessa. Pomogła mu w tym jego wrodzona determinacja, konsekwencja i zdecydowanie.
- Pomysł na rekord polegał na połączeniu zdobycia najwyższego szczytu na ziemi i zanurzeniu się w głębiny morza - opowiada podróżnik.

W ten sposób stał się pierwszym człowiekiem, który osiągnął tak dużą różnicę poziomów (deniwelacji). Był na Mount Evereście (8848 m n.p.m.), a teraz zszedł 152 metry pod wodę. To dało mu równe 9 kilometrów różnicy wysokości.
Skąd pomysł na bicie rekordu? Po prostu Ogrodnik kocha nurkować i robi to od lat. Ale przede wszystkim chodzi o to, że jest kolekcjonerem mocnych wrażeń.

- Zanurkować na 100 m to jak wejść na ośmiotysięcznik - opowiada.
We wszystkim, co robi, czuć profesjonalizm idący nawet w pedantyzm. Szczególnie jeśli chodzi o bezpieczeństwo. Dotyczy to też sprawności fizycznej.
- Ani przed, ani po biciu rekordu nie dał się namówić nawet na jedno piwo czy zapalenie tradycyjnej egipskiej sziszy, żeby nie zatruwać organizmu - opowiada jego kolega.

Pół roku temu zaczął mordercze przygotowania do bicia rekordu. Przebiegł 1200 kilometrów, trochę mniej przepłynął. Chcąc zanurzyć się na taką głębokość, kondycja jest najważniejsza. Przeszedł również skomplikowane badania i przebywał w komorze hiperbarycznej. Razem z ekipą przygotował też szczegółowy plan nurkowania. Wszystko miał zarejestrowane w komputerze, który nurek nosi na ręce.
Celem ataku były 152 metry. Udało się zanurzyć nawet na 163 metry. To siódmy wynik w Polsce. Jednak w połączeniu ze zdobyciem Mount Everestu daje rekord Guinnessa. Schodzenie na taką głębokość trwało niespełna 10 minut. Najtrudniejsze było jednak wynurzanie. Trwało kilka godzin. Cała ekipa do bicia rekordu potrzebowała kilkudziesięciu butli z mieszankami tlenu.

Na takiej głębokości czaiło się mnóstwo niebezpieczeństw. Każde podwyższenie tętna, np. z powodu przepływającego obok rekina, mogło skomplikować nurkowanie. Zwłaszcza, że w butlach nie ma dużego zapasu tlenu. Na dnie straszyły trupy nurków, którym się nie powiodło. W pobliżu mogły pojawić się rekiny. Na szczęście udało się. Teraz śmiałek czeka na dokumenty potwierdzające nurkowanie. Potem prześle je do komisji rekordu Guinnessa. Ta musi zatwierdzić jego wyczyn.

Ostatnie 4 lata poświęcił na zdobywanie krok po kroku Korony Ziemi. Objechał wszystkie kontynenty. Tam atakował najwyższe góry. Spotkał ludożerców, walczył z trudnościami logistycznymi, ogromnymi przeciążeniami organizmu i swoimi słabościami.
- Everest to był dla mnie największy wysiłek. Na szczycie jest o wiele mniej tlenu niż na dole. Górę zdobywaliśmy dwa miesiące - mówi.

Na Antarktydzie on i jego kompani z wyprawy walczyli z pogodą. To najbardziej suche i najzimniejsze miejsce na ziemi. Bez wiatru temperatury dochodzą do minus 89,6 C. Woda w termosie, trzymana w śpiworze, zamarzała w nocy w kilka minut. Do tego załatwianie potrzeb fizjologicznych jest mocno skomplikowane. Poza zimnem i wiatrem jest przepis, który mówi, że z Antarktydy trzeba zabrać wszystko, łącznie z moczem i kałem.

Pomoc w takich warunkach na wypadek jakiejś tragedii jest praktycznie niemożliwa.
- Wszędzie jest lód i pustkowie. Jeśli cokolwiek by nam się stało, to na pomoc moglibyśmy liczyć dopiero setki kilometrów od miejsca ataku na szczyt. Dotarcie do nas trwałoby kilkanaście godzin - zdradza.
Jednak ta wyprawa też zakończyła się sukcesem. W dodatku Amerykanie, którzy zajmują się na Antarktydzie logistyką, byli pod wrażeniem tempa wyprawy i szybkości zdobycia szczytu. Jednak porażki czy słabości też go mocno motywują.
- Kiedy nie umiałem pływać, to skoncentrowałem się na nauce z całych sił. Tak samo było z nurkowaniem - wyznaje podróżnik.

W Afryce walczył z zupełnie innymi warunkami niż na Antarktydzie. Skwar i wszędobylskie choroby czekały na niego też na Papui, gdzie zdobywał najwyższą górę Oceanii, piramidę Carstensz.
- Tam jednak nie tylko natura nam przeszkadza, ale i ludzie. Przewodnicy nigdzie nie szli bez zgody szamana, a ci są kapryśni. W dodatku trafiliśmy na moment walk plemiennych. Wszyscy się bali - opowiada Ogrodnik.

Wyprawa stanęła pod znakiem zapytania. W konsekwencji udało się przekonać tubylców czapeczkami z daszkiem. Były tam nerwy, ale podróżnika nie opuszczała też pogoda ducha.
Na koncie Bogusława Ogrodnika jest też najwyższy szczyt Alaski McKinley.
- Amerykanie mówią, że nie ważne, czy byłeś na Evereście, ale ważne, czy byłeś na McKinleyu, bo ten jest ich zdaniem trudniejszy - opowiada.

Te wszystkie wyprawy męża musiała przeżyć, czekając w domu, Joanna Ogrodnik.
- Martwię się oczywiście, ale wierzę w rozsądek i umiejętności. On zresztą musi wracać do domu, bo kto wykarmi naszą trójkę dzieci - mówi z uśmiechem żona śmiałka. Mimo że męża i taty nie ma w domu przez jakieś 175 dni w roku, kiedy przyjeżdża, głównie zajmuje się rodziną. Stąd chyba żona, zapytana o jego główną cechę, bez mrugnięcia okiem mówi: opiekuńczość.

Tata od najmłodszych lat zaraził dzieci sportem. Najstarszy, 13-letni Maciek już zawodowo biega, a jego młodsza o dwa lata siostra Marta jeździ konno. Tylko 9-letnia Monika na razie próbuje wszystkiego po trochu.

Podróżnik z Wrocławia nie zamierza poprzestać na rekordzie Guinnessa. Już go ciągnie w świat.
- Na Antarktydzie jest jeszcze mnóstwo rzeczy nigdy niezdobytych. Chcę też przebiec maratony na każdym kontynencie - snuje plany Ogrodnik.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska