Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W polityce nic nie jest dane raz na zawsze

Magdalena Kozioł, Hanna Wieczorek
Już w wyborczy wieczór wiedzieliśmy, że najbardziej przegraną formacją jest Sojusz Lewicy Demokratycznej. Bo co prawda do parlamentu się dostał, ale wynik, jaki osiągnął, był żenująco słaby - niższy od wyniku Polskiego Stronnictwa Ludowego.

W ławach Sojuszu można zauważyć z lekka grobowe nastroje, bo choć sam lider ugrupowania - Grzegorz Napieralski - do Sejmu się dostał, to za burtą pozostali tak znani politycy Sojuszu, jak: Katarzyna Piekarska, Marek Balicki czy Marek Wikiński. Mandatu nie zdobył także wrocławski poseł SLD - Janusz Krasoń. Oszałamiającego sukcesu nie odniósł też Leszek Miller. Co prawda w ławach poselskich zasiądzie, ale okazało się, że w Gdyni poparło go jedynie 18 tysięcy wyborców, tylko o dwa tysiące więcej niż kandydata Ruchu Palikota - Roberta Biedronia. Ten znany działacz na rzecz równouprawnienia homoseksualistów przez całe lata również związany był z SLD. Co więcej, Miller dostał nie tylko mniej głosów niż kandydat Platformy w tym okręgu (Marek Biernacki, na którego głosowało 66 tysięcy osób), ale też przegonił go Janusz Śniadek z PiS (poparcie ponad 26 tysięcy wyborców).

Co interesujące, do Sejmu bez problemu dostało się kilka osób, które przez lata związane były z Sojuszem, a ostatnio znalazły się w orbicie Platformy Obywatelskiej. I nie chodzi tu tylko o Bartosza Arłukowicza, ale także np. o Dariusza Rosatiego, byłego ministra sprawa zagranicznych w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza, wówczas członka SLD. Choć Rosati, trzeba to zaznaczyć, wcześniej związał się z Socjaldemokracją Polską Borowskiego.

Napieralski bije się w piersi i zapowiada, że zrezygnuje z szefowania Sojuszowi. Jego koledzy już się zbroją na walkę po schedzie po nim. Tyle tylko, że nie wiadomo, czy jest o co walczyć. Bo właśnie także na lewicy pojawił się największy wygrany - Janusz Palikot, którego Ruchowi przed wyborami wróżono sromotną porażkę.

Nie dość, że jego partia dostała się do parlamentu z trzecim wynikiem, to jak się okazało, Palikot przyciągnął młodych wyborców o lewicowych i centrolewicowych poglądach. Pokazał, że nie sprawdza się taktyka Sojuszu polegająca na unikaniu jak ognia (czy może lepiej powiedzieć "wody święconej") tematów światopoglądowych. Świeckie państwo Palikota zrobiło w Polsce sporą karierę, poparło je ponad 10 procent wyborców.

Jak widać, Janusz Palikot wyciągnął z tego wnioski. Natychmiast zapowiedział: "Trzeba zdjąć krzyż" i dodał, że będzie twardo walczyć o parlament bez symboli religijnych. Palikota wspiera jego posłanka, być może przyszła wicemarszałek Sejmu - Wan-da Nowicka (pierwotnie miała startować do Sejmu z SLD, ale działacze Sojuszu nie dotrzymali umowy z nią zawartej), która podkreśla, że choć zdjęcie krzyża jest najlepszym rozwiązaniem, można jesz-cze rozważyć dołożenie do niego innych symboli religijnych.

Przegrane Prawo i Sprawiedliwość oraz zwycięska Platforma Obywatelska zmie-ściły się właściwie w swoich normalnych stanach posiadania. Złośliwi dziennikarze przypomnieli Jarosławowi Kaczyńskiemu, że zapowiadał rozstanie się z polityką w razie przegranej. Prezes PiS z refleksem odparł, że zrezygnować nie może, kiedy słyszy okrzyki: "Jarosław, Polskę zbaw".
Co istotne, PiS-owi nieszczególnie zaszkodziła partia Polska Jest Najważniejsza. PJN, zdobywając niecałe 3 procent poparcia, nie otarła się bowiem nawet o Sejm.

Ze sceny politycznej znikają na kilka lat takie tuzy centroprawicy i prawicy, jak Paweł Poncyljusz czy Elżbieta Jakubiak, która mówi, że tak jak każdy w tym kraju będzie szukać pracy. Inna sprawa, że Poncyljusz nie zamierza się żegnać z polityką. Obiecuje, że za trzy lata będzie startował w wyścigu o fotel prezydenta. Tyle tylko, że jeszcze nie wie, w jaki sposób zarobi na życie i z czego sfinansuje swoją kampanię wyborczą.

Ale i samo PiS poniosło straty. W ławach sejmowych i senackich nie zobaczymy Karola Karskiego i Nelli Rokity. Ta ostatnia zapowiada, że zrobi sobie dłuuugie wakacje i pojedzie do Hiszpanii uczyć się języka. Wygląda na to, że byłą posłankę stać na to. Każdy opuszczający parlament poseł dostaje na otarcie łez wyprawkę w wysokości 30 tysięcy złotych.

Po 22 latach nieprzerwanego zasiadania w Senacie porażkę poniósł Zbigniew Romaszewski. I choć szczęśliwy z tego powodu nie jest, pociesza się, że może i dobrze się stało, bo nadchodząca kadencja na łatwą się nie zapowiada.

Przykre niespodzianki spotkały także Polskie Stronnictwo Ludowe. Mandatu nie zdobyły Jolanta Fedak (byłą minister pracy pokonał jej partyjny kolega, sejmowy senior - Józef Zych) i Ewa Kierzkowska. Ta ostatnia zwierzyła się publicznie, że marzy teraz o spokojnym wędkowaniu. Parlamentarny klub Platformy Obywatelskiej pożegna się natomiast z Andrzejem Czumą i Tomaszem Arabskim.

Arabski, szef kancelarii premiera, startował w Gdańsku. I choć otrzymał 7384 głosów (poparło go 1,78 proc. wyborców), do Sejmu nie wszedł. Przypomnijmy, że we Wrocławiu kandydatowi Platformy wystarczyło zdobyć 5302 głosów - tylu zwoleników miał Ryszard Kaczor, by otrzymać mandat poselski. A to dzięki Bogdanowi Zdrojewskiemu, który zgarnął głosy prawie 150 tysięcy wyborców popierających Platformę Obywatelską. PO w zbliżającej się kadencji nie będzie reprezentował znany satyryk Tadeusz Ross. Warszawscy wyborcy wysłali go na wyspy Hula-Gula - głos oddało na niego jedynie 2272 osób, co dało mu poparcie na poziomie 0,23 proc.
Z marzeniem o parlamencie pożegnała się aktorka popierana przez PiS, znana z serialu "Plebania" Katarzyna Łaniewska-Błaszczak, która w Warszawie zdobyła 77 020 głosów i przegrała z inną panią związaną z teatrem i filmem: reżyserką Barbarą Borys-Damięcką, którą poparło prawie dwa razy więcej osób.

Mandatu senatora nie otrzyma inna aktorka popierana przez Prawo i Sprawiedliwość - Anna Chodakowska. I choć głosowało na nią 66 631 wyborców, okazało się, że to zbyt mało, by wygrać z kandydatem PO Markiem Rockim.

Prawdziwy pojedynek gigantów mogliśmy obserwować w okręgu wyborczym obejmującym Gdańsk i Sopot. Tam o miejsce w Senacie walczyło dwóch bohaterów strajków sierpniowych i pierwszej Solidarności, czyli Andrzej Gwiazda i Bogdan Borusewicz.

Przegrał Gwiazda, na którego głosowało ponad 29 tys. wyborców; Borusewicz, który w byłej już kadencji Senatu był jego wicemarszałkiem, zdobył 66 tysięcy głosów.

Swoich sił w niedzielnych wyborach próbowało sporo osób z tak zwanych "rodzin smoleńskich". W większości próby te okazały się nieskuteczne. Do Senatu nie weszła Zuzanna Kurtyka, wdowa po prezesie Instytutu Pamięci Narodowej. Startowała ona w Krakowie z listy PiS i otrzymała duże poparcie - ponad 60 tysięcy osób. Jednak okazało się to niewystarczające. Jej konkurent z Platformy Obywatelskiej, Janusz Sepioł, dostał o 20 tysięcy głosów więcej. Do Sejmu, także z list PiS, próbowała się dostać wdowa po legniczaninie - wiceministrze kultury Tomaszu Mercie. Magdalena Merta miała wysokie, trzecie miejsce na listach Prawa i Sprawiedliwości w podwarszawskim okręgu, jednak przekonała do siebie jedynie 1,25 proc. głosujących.
Wyborcy docenili jednak doświadczenie polityczne członków "rodzin smoleń-skich". Do Senatu z listy PiS dostała się wdowa po Prze-mysławie Gosiewskim, Beata Gosiewska, od trzech ka-dencji reprezentująca tę partię w samorządzie Warszawy.

Olbrzymim sukcesem okazał się natomiast start w wyborach Małgorzaty Sekuły--Szmajdzińskiej.
Wdowa po Jerzym Szmaj-dzińskim startowała z trzeciego miejsca na liście SLD w okręgu legnicko-jeleniogórskim i zdobyła największą liczbę głosów spośród kandydatów tego ugrupowania - ponad 15,5 tysiąca głosów. Dzięki temu w tym okręgu do Sejmu dostał się drugi reprezentant SLD, Ryszard Zbrzyzny.
Małgorzata Sekuła-Szmaj-dzińska, prawniczka z wykształcenia, jest warszawianką, jednak sporą część dzieciństwa i młodość spędziła we Wrocławiu, gdzie zresztą poznała swojego męża. Jej sukces był w pewnym stopniu odbiciem popularności, jaką cieszył się na Dolnym Śląsku Jerzy Szmajdziński. Jednak jako jedna z niewielu osób z grupy "rodzin smoleńskich", podobnie jak Gosiewska, miała przygotowanie polityczne. Dwukrotnie kandydowała do stołecznej rady miejskiej. Pierwszy raz bez sukcesu- w ubiegłym roku nie tylko została radną, ale dostała największą liczbę głosów wśród kandydatów SLD w swoim okręgu.

Sukces odniósł także Jacek Świat, mąż Aleksandry Na-talli-Świat. Kandydat z listy Prawa i Sprawiedliwości we Wrocławiu zdobył prawie 15 tysięcy głosów. Dzięki temu został czwartym posłem partii z okręgu wrocławskiego. Świat ma spore doświadczenie polityczne. Działał w opozycji demokratycznej, a później związał się z Porozumieniem Centrum - pierwszą formacją stworzona przez Jarosława Kaczyńskiego. Był nawet w grupie osób, które zakładały PC na Dolnym Śląsku. Z polityki wycofał się pod koniec lat 90., ustępując miejsca żonie.

Prawo i Sprawiedliwość zdobyło we Wrocławiu cztery mandaty. Nikogo nie zdziwił dobry wynik Dawida Jackiewicza i Kazimierza Michała Ujazdowskiego, którzy uzyskali poparcie ponad 26 tysięcy wyborców. Większym zaskoczeniem jest mandat poselski prof. dr. hab. Mariusza Oriona-Jędryska. Wrocławianie mogli go poznać z plakatów wyborczych, na których reklamował się hasłem: "Odkryłem gaz łupkowy dla Polski".

Profesor, choć urodził się w Głubczycach, a wychował w Kietrzu, od lat związany jest z Wrocławiem. Tu studiował geologię na Wydziale Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Wrocławskiego i tu potem pracował jako geolog. Od 1998 roku jest kierownikiem Zakładu Geologii Stosowanej naszego Uniwersytetu. O czym mało kto wie, ma też za sobą karierę ministerialną - w rządzie Jarosława Kaczyńskiego był podsekretarzem stanu - głównym geologiem kraju w Ministerstwie Środowiska. Plotkuje się też, że swego czasu miał nadzieję na stołek rektora Uniwersytetu Wrocławskiego.
Jak widać, wrocławscy posłowie PiS są od lat wierni tej partii. No, może z wyjątkiem Kazimierza Michała Ujazdowskiego, który bez powodzenia próbował założyć partię polityczną na zrębach Stowarzyszenia Polska XXI.

Okazało się jednak, że nie wszyscy wyborcy doceniają wierność jednej formacji politycznej. W Wałbrzychu senatorem z listy PO został wrocła-wianin Wiesław Kilian, który w ciągu ostatnich dwóch lat trzykrotnie zmieniał barwy partyjne. Podczas ubiegłorocznych wyborów, jako poseł PiS (wszedł do Sejmu na miejsce tragicznie zmarłej Aleksandry Natalli-Świat), poparł Sławomira Piechotę z PO w jego walce o fotel prezydenta Wrocławia. Po wielkiej awanturze i wyrzuceniu go z PiS, związał się z PJN - Paweł Poncyljusz przedstawiał Kiliana jako szefa dolnośląskich struktur tej partii. Ostatecznie jednak został kandydatem na senatora, którego wystawiła Platforma.

Kilian karierę polityczną zaczynał we wrocławskiej Radzie Miejskiej, podobnie jak inny dolnośląski senator - Jarosław Obremski. Kandydował on z listy Obywatele do Senatu, którą stworzył prezydent Rafał Dutkiewicz. Jak się okazało, tylko Obremskiemu udało się zdobyć mandat parlamentarny.
Były wiceprezydent Wrocławia przyznaje, że cieszy się ze zwycięstwa wyborczego, choć dodaje, że cieszyłby się jeszcze bardziej, gdyby wygrał cały jego team - dodaje.

- Teraz jest czas na rozejrzenie się po Senacie i znalezienie sobie w nim miejsca - mówi. - Choć prawdopodobnie będę się zajmował tym, czym zajmowałbym się, gdyby wygrała cała moja drużyna, czyli samorządami i edukacją.

Jarosław Obremski jest autorem jednej z największych dolnośląskich niespodzianek wyborczych. Udało mu się wygrać z profesorem Leonem Kieresem, kandydatem wystawionym przez PO. Kieres na razie nie mówi, co będzie robił po zakończeniu kariery senackiej. Wiadomo jednak, że bezczynność mu nie grozi, choćby dlatego, że jest nauczycielem akademickim i jednym z najlepszych znawców prawa konstytucyjnego.

Senatorem został także Józef Pinior, który po raz trzeci próbował swoich sił w wyborach. Po raz pierwszy zdecydował się na kandydowanie do parlamentu Europejskiego i wygrał wybory, po raz drugi nie udała mu się ta sztuka, choć zebrał dużą liczbę głosów. Być może wtedy właśnie przypięto mu łatkę "niewybieralnego". Jak się okazało, niesłusznie.

Pinior uważa, że w Senacie będzie się czuł jak ryba w wodzie, bo odpowiada mu łączenie polityki z pracą intelektualną. A poza tym właśnie w Senacie będzie się mógł zająć tym, co go interesuje: prawami człowieka, prawem międzynarodowym, NATO czy Unią Europejską.

Niedzielne wybory były też egzaminem dla Zbigniewa Chlebowskiego. Nieudanym, bo mandatu do Senatu nie otrzymał.
- Ale zagłosowało na mnie prawie 12 tys. ludzi. Na mnie, a nie na szyld partyjny - podkreśla Chlebowski, który jeszcze nie wie, co będzie robił poza polityką. A był w niej od lat, do cza-su, aż w 2009 r. nie zmiotła go afera hazardowa. Wcześniej konsekwetnie piął się po szczeblach kariery. W 2001 r. przestał być burmistrzem Żarowa, potem radnym sejmiku dolnośląskiego. I związał się Platformą Obywatelską - został posłem IV, V i VI kadencji. Początkowo jako wiceprzewodniczący klubu, a w ostatniej - minionej już - kadencji awansował na szefa klubu poselskiego.

Cztery lata temu Chlebowski zdobył ponad 56 tys. głosów. Jego dzisiejsza przegrana oznacza, że z polityką się pożegna. Na zawsze, choć długo nie mógł się zdecydować, czy w ogóle walczyć. Przełamał się, w czym pomogły mu okręgi jednomandatowe do Senatu. Nie musiał podpinać się pod żadną partię i wystawił się na "strzał" wyborców z całym bagażem i wspomnieniem, jak spocony tłumaczył się przed kamerami.

Powrót nie udał się też byłemu senatorowi PO Tomaszowi Misiakowi, który związał się z Rafałem Dutkiewiczem i kandydował z jego komitetu. Czy zaszkodziła mu afera stoczniowa, której ostatecznie nie było? Niewykluczone, że poległ, bo na łopatki została rozłożona cała inicjatywa prezydenta Wrocławia Obywatele do Senatu. Misiak się jednak nie poddaje i liczy, że ruch samorządowców przetrwa trudny czas.

- Palikot swoim wynikiem udowodnił, że polska scena polityczna nie jest zabetonowana - wskazuje Misiak.

Ostatnie wybory parlamentarne pokazały, że polityka też nie jest zajęciem na stałe. Dla nikogo. Ludzie chcieli wymiany pokoleniowej i tak z gry wypadła np. posłanka PO Aldona Młyń-czak, a z ostatniego miejsca na liście wszedł do Sejmu Maciej Zieliński, radny miejski, bardziej znany z koszykarskich parkietów, który największe sukcesy odnosił ze Śląskiem Wrocław. Osiem razy zdobywał mistrzostwo Polski (1991, 1992, 1996, 1998, 1999, 2000, 2001 i 2002), trzykrotnie Puchar Polski (1992, 1997 i 2004) i dwukrotnie Superpuchar Polski (1999 i 2000). Rozpoznawalny, lubiany, w kampanii wyborczej pozwolił sobie nawet na mały flirt z wyborcami. Wymyślił sobie, że serca i głosy zdobędzie hasłem "Twój minister sportu".

- Czekam teraz na oferty od premiera - śmieje się Zieliński, który nie ma żadnego parlamentarnego doświadczenia i co ciekawe, w ogóle się z tym nie kryje.

- Jestem zielony, ale w Sejmie chcę się zająć sprawami sportu - dodaje.
Zieliński nie jest jedyny w gronie sejmowych nowicjuszy. Żadnego doświadczenia politycznego nie ma też Wincenty Elsner z Ruchu Palikota. Elsner do tej pory politykę obserwował, ale dwa lata temu poznał Janusza Palikota i właśnie wtedy zaczął się angażować w promocję jego ruchu. W stolicy Dolnego Śląska jest jednak człowiekiem anonimowym. Ba, dotychczas nie był kojarzony nawet z samym Januszem Palikotem, bo choć Ruch ma swoją siedzibę we Wrocławiu, to jego działacze (w tym Elsner) nie wykazywali się szczególną aktywnością polityczną.

- Kiedyś przyglądałem się Platformie, ale wydała mi się ugrupowaniem nijakim i bardzo konserwatywnym - przyznaje Wicenty Elsner, który prowadzi własną firmę Info Media (zajmuje się poligrafią i internetem).

Mandat do Sejmu go jednak nie zaskoczył.
- Liczyliśmy na dwa mandaty, bo tak wskazywały wcześniejsze sondaże przedwyborcze - podkreśla nowy poseł, który ma pewność, że poparcie, jakie dostał, odebrał nie Platformie, ale wrocławskiemu Sojuszowi Lewicy Demokratycznej.

A mówiąc precyzyjniej - posłowi Januszowi Krasoniowi, który do Sejmu teraz nie wróci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska