18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

KOŁEK niczego się nie boi

Justyna Kościelna i Anna Fluder (Radio RAM)
Szymon Kołecki
Szymon Kołecki Piotr Krzyżanowski
Rozmowa z Szymonem Kołeckim, srebrnym medalistą z Pekinu w podnoszeniu ciężarów.

Piotrowi Małachowskiemu śniły się przed startem w Pekinie gołe baby. Panu też?

Nie, ja we śnie spaliłem wszystkie swoje podejścia. I wstałem zrelaksowany, bo wiedziałem, że się uda.

Żona płakała ze wzruszenia?

Nie, tylko siedmioletni synek. Ale z żalu. Obiecałem, że jak wygram, kupię mu coś bardzo drogiego. Nie wyszło.

No ale chyba nie jest Pan rozczarowany?

Nie, rozczarowany byłem osiem lat temu w Sydney, jak przegrałem złoto. Załamałem się, to był najgorszy dzień w moim życiu. A z tej olimpiady wróciłem zadowolony. Umiarkowanie, ale zadowolony.

Sport to całe Pana życie - podobno nawet żonę poznał Pan na basenie.

Tak, ale Magda nie jest związana ze sportem, nasze spotkanie było przypadkowe. Byłem z kolegą, który nas sobie przedstawił. Później nie widzieliśmy się przez dwa lata.

I co, w tym czasie rwał Pan tylko sztangi?

Tak, ja w ogóle byłem bardzo zamknięty. Liczyły się tylko ciężary.
Pamiętam, jak w trzeciej klasie podstawówki chciała się ze mną umówić koleżanka. Powiedziałem, że nie mogę, bo muszę się przygotowywać do zawodów. Nawet jako nastolatek niezbyt często spotykałem się z przyjaciółmi. Nie miałem na to czasu. To cena, którą trzeba ponieść, oddając się sportowi.

To chyba bał się Pan kobiet?

Ja? Ja się niczego nie boję.

Niczego oprócz zwierząt. Według rodzinnej anegdoty Kołeckich kiedyś pies dał nieźle popalić małemu Szymonowi.

Rzeczywiście, jak byłem mały, miejscowe dzieciaki biegały za bezdomnym psem. Jeździły na nim, zaczepiały i goniły. Ja go nie zaczepiałem w ogóle. Ale pogryzł mnie. To nie jest strach, ja psom po prostu nie ufam. Zawsze na mnie szczekały, pewnie wyczuwając tę nieufność.
Lęku nie czuł Pan, nawet kiedy dowiedział się, że zostanie ojcem?

Nie. Miałem wtedy 20 lat. Od paru lat startowałem w zawodach, byłem już rozpoznawalny. I w pewnym momencie zaczęło mi brakować rodziny. Może dlatego, że bardzo wcześnie wyprowadziłem się z domu? Pomyślałem, że za cztery lata są igrzyska i fajnie by było mieć już 3,5-letnie dziecko. Poznałem Magdę, później okazało się, że jest w ciąży. Była załamana. Nie wiedziała, czego się może po mnie spodziewać. Ale ja od razu kupiłem dom, wyremontowaliśmy go. Cieszyłem się niesamowicie.

Ta radość była pewnie jeszcze większa, jak dowiedział się Pan, że w drodze jest pierworodny?

Do dnia porodu nie wiedziałem, że to syn. Asystowałem żonie. Czekałem na dziecko tak bardzo, że z roztargnienia zapomniałem, że może się urodzić dziewczynka albo chłopczyk. Jak już ochłonąłem i zerknąłem, to dopiero się zorientowałem, że mam syna.

Płakał Pan?

Nie. Raczej nie wzruszam się do łez. Ale jestem wrażliwym człowiekiem. Płakałem tylko w Sydney, kiedy przegrałem złoty medal. I po Pekinie, kiedy widziałem film o polskich sportowcach. Był wyścig czwórki podwójnej wioślarzy: ten finisz i komentarz Szpakowskiego mnie rozwalił.

Podczas drugiego porodu też był Pan przy żonie?

Tak, akurat trenowałem na zgrupowaniu, ale zdążyłem. Zresztą zdarzyła się wtedy niecodzienna sytuacja. Znów nie wiedziałem, czy urodzi się chłopiec, czy dziewczynka. Lubię czasami pomęczyć żonę, więc powiedziałem jej kategorycznie, że nie chcę znać płci. Raz tylko wypaplała, ile dziecko waży, więc przypuszczałem, że tym razem będzie córeczka. Magda leżała już na sali i poród mógł się właściwie zacząć. Ale był 22 września, a więc słońce w znaku Panny. Powiedziałem: "Jeżeli to syn, to nie ma mowy, żeby był Panną. Musimy poczekać minimum do 24, wtedy już znak zmieni się na Wagę". No, ale była dziewczynka, więc Magda spokojnie urodziła.

Taki silny facet nie bał się wziąć maleństwa w ramiona?

Nie. Noworodki są przecież tak szczelnie zawinięte, że prawie nieruchome.

A kiedy zdał sobie Pan sprawę pierwszy raz ze swojej siły?

Nie wiem. Odkąd pamiętam, spędzałem czas na sali. Już jako trzylatek trenowałem. Ciągle słyszałem, że dźwigam więcej od moich rówieśników, że jestem od nich sprawniejszy, skoczniejszy i bardziej dynamiczny.
To pewnie Pan w to uwierzył i zaczął zaprowadzać w szkole porządki?

Jak byłem w pierwszej klasie podstawówki, nie bałem się chłopaków o kilka lat starszych. Myślałam, że skoro jestem taki mocny, to nic mi nie mogą zrobić. Ale oni traktowali mnie jak dziecko i w ogóle nie zaczepiali. A z rówieśnikami nie zadzierałem. Wiedziałem, że jestem silniejszy, więc bójki z nimi chwały by mi nie przyniosły. Ale byli chłopcy w szkole, którzy lali słabszych. I w takich sytuacjach reagowałem. Nie szarpałem się z nimi, ale np. wieszałem. W szatni, oczywiście, za ubranie. Powisiał taki trochę i od razu mu przechodziło.

Decydując się na zawodowstwo w sporcie, nie bał się Pan kontuzji, która mogłaby wszystkie starania przekreślić?

Śniło mi się ostatnio, że mam operację kolana, którą wykonuje... fryzjerka, moja ciocia. Lekarz siedzi obok i się śmieje. Ale to tylko sen. Tak naprawdę, jak wybierałem podnoszenie ciężarów, nie zdawałem sobie sprawy, z czym to się wiąże, bo miałem zaledwie kilka lat. Już jako 10-letni zawodnik byłem zdeterminowany, żeby poświęcić całe swoje życie podnoszeniu ciężarów. Nie interesowało mnie nic innego: tylko igrzyska, medale i podium. Do dziś tak mam. Gdyby mi powiedziano, że mam jeść tynk ze ściany, bo mi pomoże, to bym to zrobił.

Ta determinacja sprawiła, że opuścił Pan domu w wieku 15 lat?

Tak. Chciałem trenować, wyjechałem do Ciechanowa. Chodziłem tam do liceum. Do czasu. Na początku drugiej klasy uznałem, że szkoła przeszkadza mi w treningach. Przeniosłem się do zaocznej. Po kilku miesiącach stwierdziłem, że to też nie to. Zrezygnowałem. Liceum skończyłem eksternistycznie. Wszystko podporządkowane było sztandze.
Bo ja nigdy nie wątpiłem, że będę mistrzem olimpijskim. W wieku 15 lat założyłem zeszyt treningowy. Na pierwszej stronie napisałem, że zdobędę 4 złote medale. Napisałem też wynik, jaki osiągnę za cztery lata na olimpiadzie. Na wszelki wypadek go zakleiłem - jakby ktoś go wtedy zobaczył, to by mnie zabił śmiechem. Założyłem sobie, że poprawię się o blisko 160 kilo w dwuboju. To prawie nieosiągalny wynik. Ale mi się udało.

Do rodzinnego Wierzbna przyjeżdża Pan dzisiaj w glorii chwały?
Niestety bardzo rzadko odwiedzam rodziców. Ale jak już wracam, to po cichu, bo nie czuję się nikim ważnym. Spotykam się wtedy z najbliższymi przyjaciółmi.

Na przykład z księdzem Jarkiem, przyjacielem z dzieciństwa?
Też.

Często się za Pana modli?

Jasne. Często też przesyła mądre cytaty. Jest doktorem teologii i filozofii. Jeden z ostatnich brzmiał: "Dla mężnego człowieka szczęście i nieszczęście są jak jego prawa i lewa ręka, posługuje się obydwiema".

A Pan jest szczęśliwy?

Tak, bardzo. Mam niesamowite życie.

GRA RAM
Rozmowy z Szymonem Kołeckim można słuchać w sobotę w Radiu RAM (89,8) od godziny 11.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska