Na miasto padł blady strach. Że niby jak? Dogadają się z jakąś grupą przestępczą i zaczną zabierać auta? Do tej pory niektórzy z obawy śpią w swych maszynach i garażach. No bo jak przyjdą nocą i załomocą... Ale od kilku dni mam jeszcze jednego faworyta, który spokojnie dorównuje obu wspomnianym autorom. Jest nim Piotr Nowicki, dyrektor Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego nr 1 we Wrocławiu. Nazwa instytucji brzmi poważnie i groźnie. Pozory mylą. Otóż w placówce tej znalazł się mały pacjent z swym tatą. I musiał trochę poczekać na udzielenie pomocy. Nic poważnego, więc karnie czekali w kolejce do lekarza. Rodzic zapytał jedną z pielęgniarek, czy mogłaby zdezynfekować jego dziecku ranę. Dowiedział się, że jest to niemożliwe, bo jej nie wolno tego robić.
Usłyszał radę, że może to zrobić sam w toalecie. Pielęgniarce nie wolno, ale samemu w toalecie proszę bardzo?! Klinika? Ale to dopiero początek historii, bo w toalecie papieru i mydła nie było. Panowie doczekali się spotkania z lekarką, która bardzo mile zaopiekowała się małym pacjentem, ale tata postanowił zapytać kierownictwo kliniki, co tam się u nich dzieje. W odpowiedzi przeczytał, że pielęgniarka nie opatrzyła rany, "aby nie zadawać dziecku powtórnie bólu, gdy przyjdzie lekarz", a za brak mydła i papieru toaletowego w toalecie odpowiadają pacjenci, którzy kradną. Krótko, na temat i... bez sensu. Nigdzie nie kradną, tylko w tej klinice? Bo może on jakiś inny?
Procedury zakładają, że tato papierem toaletowym w pomieszczeniu, gdzie dzieją się różne cuda higieniczne, da sobie radę lepiej niż dyplomowana pielęgniarka? Oczywiście pod warunkiem, że go odkupi od innego pacjenta, który papier ukradł, ale jeszcze nie wykorzystał. Do cudów lub normalnie. Poza tym, że w toalecie to może taki eksperyment? Są kultury, które dezynfekują wytworami naszej fizjologii. Jak ktoś to czyta przy śniadaniu, to przepraszam... Rzecz jednak o sprawach naukowych, bo jesteśmy w klinice.
Zresztą te we Wrocławiu idą rewolucyjną drogą. Teraz na przykład w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym przy ul. Borowskiej, tym, gdzie wycięto nie tą nerkę i zdarzyło się kilka jeszcze innych wpadek, pacjenci uczą się opisywać, gdzie mają nerkę i inne narządy do zoperowania. Na wszelki wypadek, bo w drodze nowatorskiego zarządzania służbą zdrowia dyrektorzy, często za to nagradzani, tak ustalają dyżury, że lekarze po wielu godzinach mylą już pacjentów z taboretem, nogę z klamką, wątrobę z czapką itp. Jeśli w ogóle pacjenci docierają, gdyż placówka ta stara się o miano szpitala cudów. Ludzie, jak tylko słyszą, że karetka jedzie na Borowską, to nawet przy najcięższych schorzeniach wstają na nogi i dyla. W biegu. Biblijny Łazarz jako prekursor byłby z nich dumny. Te kliniki ocierają się o Nobla. Grunt to dyrektorzy "z pomysłem" i ciut papieru toaletowego.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?