Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Politycy nie wybierają się na Euro 2012. Ktoś będzie płakał?

Arkadiusz Franas
To już siódmy dzień najbardziej zwariowanego weekendu w nowoczesnej Europie. Człowiek się budzi i myśli: niedziela, poniedziałek? Generalnie, co drugi dzień niedziela. Są tacy, którzy apelują, by tak zostało, ale chyba się nie uda. Może to mało popularna opinia, ale myślę: dobrze, że się nie uda...

I nie wiem, czy to kompletne pomieszanie w kalendarzu, czy fala ostatnich upałów spowodowały, że część europejskich polityków postanowiła zagrozić, że nie przyjedzie na mistrzostwa Europy w piłce nożnej, które za miesiąc zaczną się na Ukrainie i w Polsce.

To znaczy, owi politycy nie przyjadą tylko na mecze u naszych wschodnich sąsiadów, bo tam łamane są prawa człowieka. Dokładnie chodzi o jednego człowieka: byłą premier Ukrainy Julię Tymoszenko. Czy są łamane? Jest takie podejrzenie, ale pewności nikt nie ma. Poza tym część obserwatorów ma kłopot z wyrobieniem sobie jednoznacznego zdania, bo również mają przekonanie, że była premier nie siedzi w więzieniu tak całkiem za niewinność. Ale, faktycznie, rzecz jest do dokładniejszego zbadania.

Ale żeby od razu bojkotować? Wielu komentatorów życia publicznego przypomina, że ci obecnie tak zdeterminowani politycy jakoś mniej odważnie zachowywali się, gdy zbliżały się igrzyska olimpijskie w Pekinie w 2008 roku. A przecież to, co się dzieje w Chinach, jest dokładniej udokumentowane i tutaj politycy powinni mieć mniej wątpliwości. Jednak wtedy byli przeciwni bojkotowi. Padały wtedy opinie, że nie powinno się psuć takiego święta sportu, że kwestię łamania prawa człowieka w Chinach trzeba załatwić na drodze politycznej (cokolwiek miałoby to znaczyć). To co, teraz nie można tego załatwić na drodze politycznej? A może chodzi o to, że według Banku Światowego produkt krajowy brutto w Chinach to około 6 bilionów dolarów, a Ukrainy jedynie 138 miliardów? Matko, jakie to proste. Motto życiowe wielu środowisk. Także przy futbolu. Bo, jak mawiał były selekcjoner naszej reprezentacji, trener wicemistrzów olimpijskich z Barcelony Janusz Wójcik: "kasa Misiu, kasa...".

Kogo może więc zabraknąć na Euro? Straszą politycy z Niemiec. Oni akurat mają w tym dodatkowy interes, bo niektórzy marzyciele snują plany, żeby część rozgrywek przenieść do nich lub wszystkie rozegrać w Polsce. No cóż. I jedno, i drugie rozwiązanie mało realne. Poza tym Niemcy mają jeszcze inny kłopot. Oni źle się czują w okolicach krymskiej Jałty. W końcu to tam zaczęto konstruować NRD, a jak wiadomo i pani kanclerz, i obecny prezydent niespecjalnie dobrze wspominają ten twór powojennego podziału Europy.

Kto jeszcze nie chce przyjechać na Ukrainę? Kilku komisarzy unijnych, przedstawicieli rządu Austrii i Holandii. Nawet królowej holenderskiej zabraknie? No straszne! A propos łamania prawa człowieka. Jeśli królowa holenderska będzie przez to w czerwcu miała trochę więcej czasu, to może zajęłaby się łamaniem praw Polaków, którzy w kraju tysiąca odmian tulipanów i totalnej depresji są traktowani, delikatnie mówiąc, mało życzliwie. Bo proszę, Szanownej Królowej, w Polsce jest popularne takie biblijne stwierdzenie: źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz...

To tyle, jeśli chodzi o ewangelizację naszych sąsiadów. I nie, żebym miał megalomańskie przeświadczenia, że te słowa dotrą do Jej Wysokości. To tylko tak, byśmy my nie stracili kontaktu z rzeczywistością. Tak jak go od jakiegoś czasu tracą też nasi politycy, którzy na czas mistrzostw piłkarskich planują różne manifestacje. Na przykład w obronie Telewizji Trwam. Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro, którzy nie mogą się zdecydować, czy są po rozwodzie, czy kochają się w sobie na zabój (określą się przed wyborami, gdy zaczną im wymykać się szanse na zdobycie mandatów parlamentarnych), organizując pikiety podczas Euro, chcą pokazać światu, jak w Polsce łamie się wolność słowa. Nie wiem, kto im łamie, bo Telewizja Trwam może nadawać, a że nie znalazła się na żadnym z tzw. multipleksów telewizji cyfrowej, to wynik nonszalanckiego podejścia do prawa. Gdyby ojciec dyrektor dostarczył właściwe dokumenty, nie byłoby problemu. Szkoda, że o tym podczas manifestacji tak rzadko się wspomina. Wbrew twierdzeniom polityków z kręgu prezesa ojciec dyrektor nie jest ponad prawem i nie orzeczono jego boskiego charakteru. Nawet w Toruniu. A manifestacje niech sobie organizują, bo i tak nikt ich nie zauważy, jak i nie zauważa, gdy robią pikiety w Brukseli czy Strasburgu.

Do tych, co zamierzają bojkotować i pikietować, mam prośbę. Niech bilety i zaproszenia wystawią na sprzedaż, prawdziwi kibice chętnie je kupią. Bo jak śpiewa zespół Wilki, którego piosenka nie stała się hymnem Euro: "Dzisiaj jest mecz, idziemy na mecz (...) Na drugi plan zjeżdża świat polityki. Dla nas istotna jest gra i wyniki".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska