MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pokonali Everest zimą

Rafał Święcki
Leszek Cichy pokazuje kartkę zostawioną przez Amerykanina
Leszek Cichy pokazuje kartkę zostawioną przez Amerykanina Archiwum prywatne Leszka Cichego
30 lat temu, 17 lutego, dwóch polskich himalaistów Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki po morderczej wspinaczce stanęli na szczycie góry gór. Ich wejście na Mount Everest rozpoczęło nową epokę w himalaizmie - zdobywanie szczytów zimą, podczas ekstremalnie trudnych warunków pogodowych. Wydarzenia z tamtych lat przypomina Rafał Święcki

Po wejściu na górę gór zaczął się okres największych polskich sukcesów w historii wspinaczki na najwyższe szczyty świata. Staliśmy się specjalistami od zimowych wejść. Kukuczkę, Wielickiego, Cichego, Hajzera, Berbekę i innych polskich wspinaczy zaczęto nazywać Ice Warriors - Lodowi Wojownicy.

Zdobywanie gór zimą wymyślił Andrzej Zawada, nieżyjący już kierownik zimowej ekspedycji na Mount Everest.

- Uznał, że skoro Polacy w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, gdy zdobywano himalajskie ośmiotysięczniki, nie mogli w tym uczestniczyć z powodów politycznych, to trzeba jakoś inaczej zaistnieć w alpinizmie - wspomina Krzysztof Wielicki.

- To też miało związek z doświadczeniami tatrzańskimi, gdzie w historii zdobywania szczytów odnotowuje się wejścia letnie i zimowe. Podobnie działo się w Alpach. Andrzejowi pierwszemu się zamarzyło, by przenieść to w Himalaje - dodaje Leszek Cichy.

Zawada już pod koniec lat 50. kierował pierwszym przejściem zimowym głównej grani Tatr. Gdy w 1973 roku razem z Tadeuszem Piotrowskim wszedł zimą na szczyt ponad siedmiotysięcznego Noszaka w Hindukuszu, doszedł do wniosku, że zimowe pokonanie granicy ośmiu tysięcy metrów też jest możliwe.

Na cel od razu wybrał najwyższą górę świata. Jednak Polski Związek Alpinizmu nie od razu przyklasnął jego idei zimowej eksploracji najwyższych gór na Ziemi. Wielu sądziło, że człowiek nie może przeżyć w tak ekstremalnych warunkach.

- Zimą w Himalajach śnieg nie pada. Ale jest to okres, gdy panują bardzo niskie temperatury dochodzące do minus 40 stopni Celsjusza i wieje bardzo silny wiatr - mówi Wielicki.
Zielone światło dla zimowej ekspedycji dał sukces Wandy Rutkiewicz, która w październiku 1978 roku weszła na Mount Everest jako pierwszy Polak.

Zawada pisał wówczas: "Pierwszy Polak dotknął stopą najwyższego punktu Ziemi, zaspokajając ambicje narodowe, pora więc na zaspokojenie ambicji sportowych!".

Rozpoczęto starania dyplomatyczne u władz Nepalu o zgodę na ekspedycję. Zebrano 50 tysięcy dolarów. Połowę przekazał mieszkający w Szwajcarii milioner Julian Godlewski, wówczas hojny sponsor polskiego himalaizmu. Resztę dołożono z budżetu państwa.

Trzeba było jeszcze przekonać Nepalczyków. Tamtejsze władze uznawały tylko dwa sezony wspinaczkowe: przedmonsunowy i pomonsunowy. Nepalczycy obawiali się, że zimowa ekspedycja będzie niebezpieczna nie tylko dla alpinistów, ale także nepalskiego personelu pracującego dla wyprawy. W końcu jednak pokonano opory.
Zgoda przyszła pod koniec listopada 1979 roku. Polacy mogli zaczynać wspinaczkę tydzień później, od 1 grudnia. Jednak zanim zebrano grupę, minął prawie miesiąc i 20-osobowa ekipa pojawiła się w Himalajach dopiero pod koniec grudnia. Czasu było mało, bo zezwolenie traciło ważność 15 lutego. Chodziło o to, żeby Polacy wyjechali z Nepalu przed przyjazdem innej polskiej wyprawy, która wiosną miała wspinać się na Mount Everest nową drogą.

Krzysztofa Wielickiego początkowo nie było w składzie ekspedycji zimowej. Miał jechać wiosną. 29-letni Wielicki był już wówczas właściwie zawodowym alpinistą. Po ukończeniu elektroniki na Politechnice Wrocławskiej (ten sam wydział skończyli Wanda Rutkiewicz i Wojtek Kurtyka) pracował wprawdzie w Fabryce Samochodów Małolitrażowych w Tychach, ale większość czasu poświęcał wspinaczce. Mount Everest był jednym z jego pierwszych wielkich szczytów. W roku poprzedzającym wyprawę zaliczył wejście na Annapurnę Południową (7219 m). To była tragiczna ekspedycja: życiem przypłaciło ją trzech alpinistów z Jeleniej Góry, a Wielicki poważnie odmroził sobie stopy.

Jego przyszły partner - Leszek Cichy - był najmłodszym, 28-letnim uczestnikiem wyprawy. Wspinał się już od 10 lat. Wcześniej stanął na ośmiotysięczniku Gaszerbrum II, próbował zdobyć K2.
- Przed wyprawą właściwie nie znaliśmy się z Krzyśkiem. On był ze Śląska, ja byłem wówczas pracownikiem naukowym Politechniki Warszawskiej - wspomina Cichy.

Namioty głównej bazy wyprawy ustawiono w sylwestra na wysokości 5350 metrów. Zakładanie dalszych trzech obozów zajęło im kolejne dwa tygodnie. Przenosząc coraz wyżej sprzęt, wielokrotnie musieli pokonywać niebezpieczną, poruszającą się, pełną szczelin kaskadę lodową Ice Fall, która wcześniej pochłonęła życie wielu wspinaczy. Wszystko to przy huraganowym wietrze, który zwalał z nóg i niszczył namioty.

Krzysztof Żurek, jeden z uczestników wyprawy, porwany przez wiatr i rzucony na lodową ścianę, połamał żebra i musiał wracać do kraju.

Trudy potęgowały też ekstremalnie niskie temperatury, które powodowały nieprzewidziane problemy.

- Brakowało łyżek do jedzenia. Zabraliśmy ich ze 200, ale były zrobione z aluminium i większość połamała się na mrozie - wspomina Leszek Cichy.

Na filmie zrealizowanym podczas wyprawy utrwalono zabawną rozmowę Andrzeja Zawady, który tłumaczy, jak dzielić się jedną łyżką.

- Wystarczy oblizać - radzi narzekającemu koledze Zawada.
Prawie miesiąc trwało założenie ostatniego, IV obozu na Przełęczy Południowej (7906). Rozstawiony tam namiot nie dawał jednak żadnej ochrony ani możliwości wypoczynku. Wyczerpani himalaiści musieli cały czas trzymać jego maszt, bo inaczej przewróciłby go wiatr. W ekipie pojawiło się zwątpienie. By jakoś poprawić morale, Andrzej Zawada w heroicznym geście postanowił wnieść kolegom do ostatniego obozu amerykański namiot wyprawowy. Był z nowoczesnego wówczas goreteksu i znacznie lepiej chronił przed wichurą.

14 lutego próbę ataku na szczyt podjął Zygmunt Heinrich i Szerpa Pasang. Zawrócili kilkaset metrów przed wierzchołkiem. Następnego dnia minął termin pozwolenia na wejście. Jednak na prośbę Zawady rząd Nepalu przedłużył go o dwa dni.

Atak Wielickiego i Cichego był ostatnią próbą. Wyszli z obozu około godziny 7 rano, do pokonania mieli ponad 900 metrów różnicy wzniesień. Na szczycie byli po ponad 7 godzinach wspinaczki, około 14.25. Spędzili tam ok. 40 minut.

- Tyle nam zajęło zdjęcie plecaków, zrobienie zdjęć i nawiązanie łączności radiowej - tłumaczy Cichy.

Rozmowa z bazą brzmiała:
- Halo baza! Halo Andrzej! Czy nas słyszycie?
- Tak, gdzie jesteście? Halo, halo!
- A zgadnijcie?!
- Halo! Halo!
- Jesteśmy na szczycie!

Cichy i Wielicki znaleźli tam kartkę pozostawioną przez Raya Geneta - ostatniego zdobywcę Everestu w sezonie letnim 1979, który zginął w trakcie zejścia.

Zapisał on na niej krótką informację: "For a good time call Pat Rucker 274-2602 Anchorage, Alaska, USA" - Jeśli chcesz się dobrze zabawić, zadzwoń do..., według późniejszych informacji Leszka Cichego był to kontakt do pewnej nieskrępowanej damy.
Polska para na szczycie zostawiła okolicznościową kartę wyprawy, różaniec od Jana Pawła II oraz malutki krzyżyk.

Przed wyprawą Andrzejowi Zawadzie przyniosła go matka filmowca Stanisława Latałły, który zginał podczas wyprawy na Lhotse. Prosiła, aby krzyżyk wnieść na szczyt Everestu.

- Nasze pamiątki zniosła wyprawa Basków w maju 1980 roku, którzy weszli na szczyt na tydzień przed wiosenną wyprawą polską - mówi Krzysztof Wielicki.

Schodząc ze szczytu, natknęli się na zamarznięte zwłoki Hannelore Schmatz, Niemki, czwartej kobiety, która stanęła na Evereście. Została przy konającym partnerze wspinaczki. Gdy zmarł i mogła iść dalej, było już zbyt późno, by wyjść z tzw. strefy śmierci (w górach wysokich zaczyna się ona powyżej 7900 metrów).

Dla Leszka Cichego to był najbardziej dramatyczny moment wyprawy. Do namiotu na Przełęczy Południowej dotarł grubo po zmroku, o 20.30. Półtorej godziny później przyszedł Wielicki - odnowiły mu się odmrożenia stóp z poprzedniej wyprawy.

Zimowy sukces Polaków najpierw wywołał olbrzymią awanturę polityczną. Zanim o wejściu poinformowano władze Nepalu, informację o tym podała Polska Agencja Prasowa.

Oburzony król Nepalu Birendra uznał, że Polacy, których uważał komunistów za współodpowiedzialnych za radziecką inwazję na Afganistan, zlekceważyli jego kraj. Andrzejowi Zawadzie zagrożono aresztowaniem po powrocie do Kathmandu.

Obraził się też pierwszy sekretarz PZPR Edward Gierek. Po powrocie do kraju nie podał ręki kierownikowi wyprawy, ponieważ Zawada wysłał do papieża telegram informujący o sukcesie.
Do tej pory z 14 ośmiotysięczników zimą zdobyto 9. Na większość jako pierwsi weszli Polacy. Uczestnicy wyprawy na Mount Everest wspominają ją dziś jako szczególne przedsięwzięcie.
Zdaniem Krzysztofa Wielickiego to była ostatnia ekspedycja, gdzie widać było zbiorowy wysiłek zespołu.

- Naprawdę nie było ważne, kto zdobędzie szczyt. Ważne, żeby w ogóle ktoś na nim stanął. Przypadek zadecydował, że akurat to była nasza dwójka. Później w himalaizmie nastąpiła wielka indywidualizacja, zaczęła się era gwiazd - tłumaczy.

Zimowe zdobycie Everestu, zdaniem Leszka Cichego, nadal jest bardzo trudne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska