18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po co ludzie biją rekordy Guinnessa?

Jakub Guder
Przerzucanie ludzi, najdłuższy program radiowy, najdłuższy mecz piłki nożnej kobiet, największa liczba lampionów, które poszybują w powietrze czy ludzi grających na gitarze. Po co właściwie ludzie biją rekordy Guinnessa, pisze Jakub Guder

Wiele wskazuje na to, że we wrześniu na Stadionie Miejskim we Wrocławiu ustanowiony zostanie rekord Guinnessa w długości trwania meczu piłkarskiego kobiet. Panie mają kopać piłkę nawet przez 30 godzin.

To pomysł prezesa Dolnośląskiego Związku Piłki Nożnej Andrzeja Padewskiego, który w ten sposób chce promować występy reprezentacji Polski kobiet w eliminacjach do mistrzostw świata. - Chcemy zaprosić wszystkie kobiety: drużyny piłkarskie z regionu, ale też policjantki, panie ze straży, artystki, celebrytki czy nawet grupy przedszkolne. Będziemy otwarci na wszystkich chętnych - wyjaśnia prezes.

Wrocław i Dolny Śląsk niejeden szalony rekord Guinnessa już widział. Pojawia się pytanie zasadnicze: po co ludzie porywają się na wyczyny czasem - wydawać by się mogło - absurdalne, które nie dają wiele ani im samym, ani społeczeństwu? Przynajmniej pozornie...

- Po co biliśmy rekord? Niech pan zapyta tych, co zdobywają góry, dlaczego to robią. Odpowiedź zawsze jest jedna: bo są - mówi Dariusz Litera z Radia Wrocław, który we wrześniu 2000 roku wraz ze swoim redakcyjnym kolegą Markiem Obszarnym wpisał się do księgi rekordów Guinnessa, prowadząc najdłuższy program radiowy w historii. Zapowiadali piosenki, wszystkie programy, czytali serwisy. Wszystko przez 93 godziny i 10 minut. Ich osiągnięcie - po weryfikacjach - zostało wpisane do księgi w 2002 roku. - Człowiek chce sprawdzić granice swojej wytrzymałości. Zrobić coś wyjątkowego w dziedzinie, na której się zna, którą na co dzień się zajmuje - wyjaśnia Litera.

- Początkiem była powódź w 1997 roku. Wtedy niektórzy z nas bez snu pracowali po kilka dni. Pamiętam, że ja sam nie spałem wtedy raz przez trzy dni i 16 godzin. Gdy nadeszło milenium stwierdziliśmy, że to dobra okazja, aby się sprawdzić - dodaje Marek Obszarny. Prowizoryczne studio zainstalowano na wrocławskim Rynku. - Chcieliśmy, żeby wszyscy nas widzieli i nie myśleli, że to jest nagrywane. Cały czas byliśmy na antenie Radia Wrocław. Łączyły się z nami też inne redakcje - opowiada.

Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Co cztery godziny przyjeżdżało pogotowie, które obu śmiałkom robiło badania, w tym EKG. Oczywiście, byli też świadkowie. Na trzy godziny przypadała jedna 10-minutowa przerwa. - Mieliśmy pokój nieopodal naszego studia w Dworze Polskim z założeniem, że w tych przerwach będziemy mogli się tam odświeżyć. W praktyce jednak okazało się, że te 10 minut to za mało czasu, żeby tam pójść i ani razu tam nie byliśmy.

Był za to problem z toaletą w nocy, bo nie przewidzieliśmy, że wszystko może być zamknięte. Na szczęście w urzędzie miejskim był miły pan, który nam otwierał w razie potrzeby. Ale trzeba uczciwie przyznać, że przez te cztery dni to się nie myliśmy - śmieje się Obszarny.

Jak mówi, kryzys przyszedł po pierwszych czterech godzinach. - Byłem tak spięty, że nogi mnie rozbolały. Poprosiłem więc na antenie, żeby ktoś mi coś doradził. No i przyjechał miły pan masażysta, który mi pomógł - mówi. Potem obaj radiowcy pobili jeszcze jeden rekord: prowadzili talk-show radiowy przez 33 godziny.

Najbardziej znanym na świecie takim osiągnięciem z Dolnego Śląska jest z pewnością gitarowy rekord Guinnessa. Co roku 1 maja na wrocławskim Rynku kilka tysięcy osób wspólnie gra utwór Jimiego Hendriksa "Hey Joe". To inicjatywa gitarzysty Leszka Cichońskiego. - Wszystko zaczęło się 20 lat temu, kiedy prowadziłem warsztaty bluesowe w Zakrzewie. Do finałowego koncertu każdy miał przygotować 1-2 uczestników, a ja przygotowałem wszystkie klasy gitary - 16 osób. Wszyscy zagrali "Hey Joe" i moc była z nami - wspomina.

Nie ukrywa, że samo bicie rekordu (obecnie to 7273 osób w 2012) to jedynie pretekst. - To tylko wabik na media. Ta impreza to przede wszystkim takie "Thanks, Jimi", podziękowanie Hendriksowi za jego muzykę i inspirację, za wolność ducha i niezależność jaką wniósł w show-biznes - mówi.

Jak dodaje, jest też wątek edukacyjny, bo co roku tysiące osób przygotowują się do wspólnego grania. Rekord integruje też pokolenia. Grają już 2-3-letnie maluszki z plastikowymi gitarami. - Niewykluczone zresztą, że w tym roku zagra też pierwszy raz moja wnuczka, Olga. Z drugiej strony pojawiają się na Rynku także siwiejący hipisi, którzy mają często ponad 60 lat. Z Bochni mają w tym roku przyjechać dwa autokary. Wszyscy się cieszą, bo muzyka to uniwersalny język, który łączy nas ponad pokoleniami i wszystkimi granicami - opowiada z pasją wrocławski muzyk.

W przypadku tego rekordu to też znakomita promocja miasta. - Od 6 lat robimy transmisję w internecie i rok temu grali z nami nawet w Australii. Dwa lata temu za pośrednictwem serwisu agencji Reutersa minutę z pełnego gitar wrocławskiego Rynku pokazano prawie we wszystkich newsach na świecie m.in. w 21 serwisach w Japonii - relacjonuje Cichoński.

Najbliższe granie na Rynku nie będzie jedyną próbą bicia rekordu Guinnessa w tym roku we Wrocławiu. 22 czerwca przy mostach Warszawskich inicjatywa "Naprawimy To" będzie próbowała poprawić najlepszy wynik w puszczaniu lampionów chińskich we Wrocławiu.

- Zaczęliśmy od organizacji referendum w sprawie ACTA. Tak właśnie powstała inicjatywa, na której czele stoję - mówi Tomasz Pietruszka. - Nad Odrą w naszym mieście niewiele się dzieje. My chcemy to zmienić i pokazać, że jakaś sprawa może połączyć ludzi, że mogą robić coś razem, a przy tym zamiast siedzieć w domu spędzać czas na świeżym powietrzu. Mamy nadzieję, że nie będzie deszczu - uśmiecha się organizator akcji.

Jak mówi, poprzeczkę zawiesili sobie wysoko, bo w górę ma polecieć 40 tysięcy światełek, a dotychczasowy rekord z 2012 roku to 12740 lampionów. Próba bicia rekordu zgłoszona jest już do centrali księgi Guinnessa w Londynie. Do Wrocławia ma przyjechać specjalna osoba, która będzie tego dnia wszystko nadzorować.

Wychodzi zatem na to, że może to ma sens. Absurdalne wyzwania służą temu, by zjednoczyć ludzi, promować miasto, edukować, sprawdzić się w tym, co robi się na co dzień. Wszystkie? Niby tak. Są jednak rekordy, które zaskakują i nie znajdują wyjaśnienia w naszych oczach. W 2010 pewna Polska pobiła rekord w przerzucaniu ludzi. W dwie minuty podniosła nad głowę (jak sztangę w podnoszeniu ciężarów), a potem "odrzucała" na bok12 osób. Jedyne, co przychodzi do głowy, to że ma dziewczyna krzepę i... fantazję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska