MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pałac to miłość ich życia

Rafał Święcki
Jolanta Tadajewska, właścicielka Pałacu na Wodzie
Jolanta Tadajewska, właścicielka Pałacu na Wodzie Marcin Oliva Soto
Najpierw wydali setki tysięcy złotych, żeby kupić sypiące się budynki. Zastali dziurawe dachy i wiatr hulający po komnatach. Nie zrazili się i wyłożyli z kieszeni kolejne tysiące, żeby ruiny wyremontować. Po co? Z miłości do starych murów, klimatu wyższych sfer i... pieniędzy. Bo na pałacach próbują też zarobić.

Gdy Wacław Dzida kupował dawną siedzibę rodu Reussów w Staniszowie, stała ona pusta od 10 lat. Szczególnie urzekł go przypałacowy park, niegdyś jeden z najpiękniejszych w Kotlinie Jeleniogórskiej. W pierwszej połowie XIX wieku podziwiała go księżna Izabela Czartoryska.

"Przyroda tu piękna, położenie zachwycające. Nic nie zostało zepsute i wszystko, co jest dziełem ręki ludzkiej, zdaje się być dziełem Natury. W ustronnym lesie stoi na skale mała pustelnia; przed nią skała zawieszona niemal w powietrzu, oparta na krawędzi kamienia, który się tam stoczył. Wygląda to nadnaturalnie, gdy się nie wie, jak to zostało zrobione; a to, co nam powiedział ogrodnik: skała, która nas wprowadziła w zdumienie, jest ogromna i z dawien dawna oparta na dwóch masywach skalnych. Hrabia Reuss rozkazał usunąć całą ziemię - obecnie skała zawieszona jest w powietrzu, dołem można przejść, usiąść. Pustelnia wykuta w skale budzi zainteresowanie i każdy z przyjemnością przystaje na chwilę w tym ustroniu" - wspominała księżna.

Po latach PRL-u park, choć zaniedbany, zachował część swej wyjątkowości. Pałac po wojnie mieścił między innymi ośrodek szkoleniowy straży pożarnej.
- W środku znalazłem stare łóżka, propagandowe hasła na ścianach i olejną farbę na zabytkowych parkietach i boazeriach - wspomina Wacław Dzida.

Jedyną ruchomą rzeczą, która zachowała się z historycznego wyposażenia pałacu, była marmurowa kolumna. By ją podnieść, potrzeba sześciu silnych mężczyzn, pewnie jedynie dlatego została na miejscu. Obecnie zdobi ona salę balową pałacu, w którym właściciel wraz z żoną Agatą prowadzi kameralny hotel.

Do Staniszowa trafiają niecodzienni goście. Kilka razy w roku bywa tu seniorka rodu Schaffgotschów, która przed wojną mieszkała po sąsiedzku w pałacu w Cieplicach i przyjaźniła się z Reussami.
- Gościła w naszym pałacu w młodości. Gdy po latach przyjechała do nas po raz pierwszy, usiadła i stwierdziła, że czuje się tu jak za dawnych lat - mówi Wacław Dzida.
Bycie właścicielem zabytkowej rezydencji sporo kosztuje. Najpierw trzeba wydać 400 tys. zł na kupno, potem wielokrotność tej sumy na niekończący się remont.
- Ten budynek zużywa się dużo szybciej, ciągle jest w nim coś do zrobienia - mówi Agata Rome-Dzida.

Odnowiony został sąsiadujący z pałacem Dom Kawalera. W starej oborze powstaje Dom Sztuki, w którym spotykać się będą artyści tworzący w Karkonoszach. W pałacowej oranżerii już dziś istnieje mała galeria, którą opiekuje się Agata, historyk sztuki.
Właściciele stopniowo odkrywają tajemnice pałacu, np. piękne posadzki ukryte pod warstwami farby. Wiadomo już, że jest starszy niż mówią kroniki. Dokumenty datują go na rok 1787. Są jednak fragmenty budynku, które mogły powstać dużo wcześniej, w epoce renesansu.

- Dalej szukamy legendarnego skarbu. Zresztą nie tylko my... - dodaje ze śmiechem właściciel pałacu.
Kilka lat temu jeden z miejscowych pijaczków, rozkopując fragment parku, wykopał rękę zamordowanego handlarza walutą.
- Z krzykiem wybiegł na drogę i zatrzymał jakiś samochód. Wezwano policję, która odkryła, że nieboszczyk miał przy sobie pokaźną sumę pieniędzy. Poszukiwacz skarbów przez tydzień siedział w miejscowym barze i żałował, że nie wykopał go do końca - wspomina Wacław Dzida.

***
Prawdziwego skarbu szukają jego sąsiedzi z innego dworu w Staniszowie - Pałacu na Wodzie. Będą nim dla nich gorące źródła wody, które kryją się gdzieś pod ziemią. Pierwotnie Jolanta i Waldemar Tadajewscy zamierzali uratować przed całkowitym zniszczeniem zabytkowy dwór z końca XVIII wieku i otworzyć w nim niewielki hotel.

- Gdy okazało się, że możemy znaleźć pod nim gorącą wodę, w dawnych zabudowaniach folwarcznych chcieliśmy pomieścić basen i centrum rekreacyjne SPA. Obiekty też będą ogrzewane ciepłem z ziemi - zdradza swe plany Jolanta Tadajewska.
Poszukiwania wód termalnych to kosztowna operacja, którą właściciele chcieliby sfinansować z funduszy unijnych. Jeśli się uda, stworzą konkurencję dla pobliskiego uzdrowiska Cieplice, które dotąd miało w Kotlinie Jeleniogórskiej monopol na wodolecznictwo.

Pałac na Wodzie to wymyślona przez aktualnych właścicieli nazwa, nawiązująca nie tylko do poszukiwanych wód termalnych, ale i do otaczających majątek dużych stawów. Kroniki nie odnotowują historycznej nazwy tego obiektu. Zresztą i o nim samym także wiadomo niewiele. Prawdopodobnie pierwszymi właścicielami była rodzina Reussów.
W XX wieku pałac kilkakrotnie zmieniał właścicieli. Nie ucierpiał podczas II wojny światowej, zniszczeń dokonano w latach PRL-u, gdy mieściła się w nim administracja PGR-u.

- Gdy weszliśmy tu po raz pierwszy, było zupełnie pusto. Przetrwały jedynie mury. Kupiliśmy go tanio na początku lat 90. jako lokatę kapitału, razem ze wspólnikiem. Nie mieliśmy jeszcze wówczas pomysłu, co z nim zrobimy - wspomina właścicielka.
Remont rozpoczął się w 2006 roku, gdy państwo Tadajewscy spłacili wspólnika. W tym roku ruszy w pałacu niewielki hotel i restauracja. Drugim krokiem będzie budowa SPA i drugiej restauracji w dawnej oborze.

***
Elizabeth von Küster, obecna właścicielka pałacu w Łomnicy, po raz pierwszy zobaczyła go w 1991 roku. Ulrich von Küster - wtedy przyjaciel, z którym studiowała prawo w Berlinie, a dziś mąż - namówił ją, by odwiedzili rodową posiadłość. Tu urodził się i wychował jego ojciec i stąd w 1945 r. jego rodzina uciekła jedynie z kilkoma walizkami w ręku. Dwójka niemieckich studentów zastała w Łomnicy zrujnowany pałac i otoczony drutem kolczastym park pełen śmieci.

Historia tego miejsca sięga średniowiecza. Łomnica należała do rycerskiej rodziny von Zedlitzów. Potem do dyplomaty pruskiego Carla Gustava Ernsta von Küstera, który nabył go w 1835 roku. Ambasador na dworze sycylijskim przeprowadził się pod Śnieżkę wprost spod Wezuwiusza.

Dolnośląskie majątki ziemskie w tym czasie nazywano dominiami. Ten w Łomnicy składał się z folwarku, dużego i małego pałacu, tzw. Domu Wdowy. Na początku XX wieku pracowało w nim 400 osób. Łomnickie dominium było samowystarczalne. Produkowano żywność, cegły i deski, kopano torf na opał. Nadwyżkę produktów sprzedawano w sklepie w centrum Jeleniej Góry.

Pałac i folwark pozostawały własnością rodziny von Küsterów do 1945 roku. Babcia Ulricha - Konstancja von Küster - uciekła, gdy zbliżała się Armia Czerwona. Na spakowanie miała jedynie kilka godzin, bo z Jeleniej Góry odjeżdżał ostatni pociąg z uchodźcami.
- Zabrała jedynie najpotrzebniejsze rzeczy i rodzinny album, który mamy do dziś - mówi Elizabeth von Küster.
Najcenniejsze przedmioty - złotą i srebrną zastawę - ukryła w stalowej skrzyni, którą poleciła zamurować w ścianie. Koleją dojechała do Bawarii.
Pierwszych zniszczeń w majątku dokonali uchodźcy niemieccy, których masy pod koniec wojny przetaczały się przez Dolny Śląsk. To prawdopodobnie oni znaleźli skrytkę w ścianie, bo zaprawa jeszcze nie wyschła.

Czerwonoarmiści po zajęciu pałacu wyrzucili przed budynek prawie całe ocalałe wyposażenie i je podpalili. Z ognia uratował się tylko jeden portret rodzinny. Ma nadpalony róg i jest jedną z nielicznych zachowanych pamiątek z pałacu.
Po wojnie majątek przejęła Polska Ludowa. W dużym pałacu urządzono szkołę, mały pałac przejęła administracja pegeeru. Zaczęła się stopniowa dewastacja.

Gdy Ulrich i Elisabeth von Küsterowie przyjechali do Łomnicy, duży pałac nie miał dachu i groziło mu zawalenie. Pełni zapału studenci założyli polsko-niemiecką spółkę i wykupili siedzibę rodu. By być bliżej Łomnicy, z Berlina przeprowadzili się do Görlitz (do dziś prowadzą dwa domy).

Choć bankowcy, gdy na początku lat 90. słyszeli, że chcą inwestować w Polsce, patrzyli na nich z niedowierzaniem, jednak udzielili im kredytów. Żeby kupić materiały budowlane, państwo Küsterowie sprzedali nawet porcelanowy ślubny serwis, a świąteczną tradycją stała się rodzinna zrzutka na kolejne belki stropowe i okna.
- Ludzie patrzyli na nas trochę jak na wariatów, którzy porwali się na rzecz niemożliwą do zrealizowania, ale nam pomagali. Przyjazne były nawet polskie urzędy - wspomina Elisabeth.

Ta pomoc okazała się niezbędna, gdy w połowie lat 90. na sprzedaż wystawiono pozostałą część rodzinnych włości - Dom Wdowy i park. Agencja rolna zgodziła się go sprzedać na raty. Dziś jest tu przytulny hotel i restauracja. W dużym pałacu odbywają się konferencje i wystawy.

Elisabeth von Küster opiekuje się nie tylko rodzinną posiadłością. Ma piątkę dzieci, które równie dobrze mówią po polsku, jak po niemiecku. Wraz z grupą przyjaciół założyła stowarzyszenie, które ma pomagać w ratowaniu zabytkowych folwarków na Dolnym Śląsku.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska