Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niech się święci 1 maja

Andrzej Górny, Katarzyna Kaczorowska
Pochód ulicą Świerczewskiego (dzisiaj Piłsudskiego) we Wrocławiu. 1 maja 1969 roku
Pochód ulicą Świerczewskiego (dzisiaj Piłsudskiego) we Wrocławiu. 1 maja 1969 roku
Jedni pamiętają kolorowe balony, ludzi radośnie maszerujących przez miasto, watę cukrową i szturmówki. Inni przekonują, że pod pozorem zabawy robiono ludziom wodę z mózgu, a poza tym, na pewno nie było to święto. Jak pamiętamy 1 maja?

Pierwszy pochód zapamiętam do końca życia. Miałam może 6 lat. Było gorąco. Wokół tłum ludzi. Mama trzymała mnie za rękę, żebym się nie zgubiła. Ale i tak co chwilę rozglądałam się na boki, nie mogąc wyjść z podziwu na widok flag. Najbardziej podobały mi się czerwone szturmówki. I kiedy zorientowałam się, że idący za nami "właściciel" takiej flagi usiłuje się jej pozbyć, z radością krzyknęłam "Ja!, ja chcę!". I powiesiłam się na ręce taty.

Zdążyłam tylko zarejestrować wymianę spojrzeń między rodzicami i jakieś niepokojące pomruki mamy. Ale facet od szturmówki zniknął, pewnie szczęśliwy, że pozbył się kłopotliwego dodatku, zostawiając go z moim ojcem. Byłam przeszczęśliwa! Szliśmy z taką piękną, czerwoną flagą. Komu podrzucił ją tato? Oto jest pytanie...

Zbliżenia towarzyskie
Trasa pochodu bywała z reguły zradiofonizowana i szczekaczki na słupach nadawały na zmianę melodie ludowe i patriotyczne oraz gadkę wodzireja, zwanego naukowo sprawozdawcą, który informował, jaka akurat formacja defiluje przed trybuną honorową, wymieniał osiągnięcia grup zawodowych i nazwiska przodowników pracy, rzucał hasła typu - niech żyją Chiny lub - ręce precz od Kuby! Dyrygował także porządkiem przemarszu, który często rwał się i mieszał - w jednym miejscu powstawały luki, w innym ludzie deptali sobie po piętach.

A że nie każdy ze sprawozdawców bywał biegły w języku polskim, zdarzały się lapsusy. Z lat 60. zapamiętałem taki apel: - Towarzysze chłopi, proszę podciągnąć swe niedociągnięcia do towarzyszy robotników! (grupa włościan została sporo w tyle za ostatnimi szeregami klasy robotniczej).
I dalej: - Towarzyszki pielęgniarki powinny dokonać zbliżenia z towarzyszami studentami! Znów chodziło o odstępy w pochodzie, ale moja sąsiadka w szeregu skomentowała jadowicie: - A to świnia, do czego on namawia? Tak przy ludziach?!

Balony pod ogniem
Nowy rodzaj sportu pierwszomajowego wynalazły małolaty zwane wówczas wyrostkami. Procę stanowiły dwie cienkie gumki nakładane na palce dłoni, amunicję - haczyki z ciasno zrolowanego papieru lub z aluminiowego drutu. Te ostatnie mogły już komuś wyrządzić krzywdę, o ile trafiły w twarz lub w oko, ale nikt nie miał tak morderczych zamiarów. Głównym celem były nieodzowne w tym dniu balony, których całe pęki oferowali uliczni przekupnie. Trafiony haczykiem balon eksplodował z miłym dla ucha hukiem, a jeśli sprzedawcę otoczyło z różnych stron kilku strzelców, potrafili w minutę wytłuc mu cały zapas towaru.
Chuligaństwo, owszem, ale nie wszyscy tak to traktowali. Pewnego razu uzbrojonego w procę kolegę złapał za kark starszy pan i zaczął go kształcić.
- Czy uważasz, że w ten sposób zwalczasz komunę? Przeciwnie, pomagasz IM gnębić prywatną inicjatywę, zaczątek klasy średniej, która mogłaby wyprowadzić ten kraj z zastoju. Jak już lubisz postrzelać, wybieraj inne cele - mrugnął znacząco i wmieszał się w tłum. Zbaraniały młodzian nic z tej indoktrynacji nie pojął i wypytywał kolegów: - Co dziadkowi odbiło? Do wróbli mam strzelać czy do kotów? W życiu, lubię zwierzątka!

W "Magazynie Tygodniowym" publikowano kiedyś na drugiej stronie rysunek satyryczny komentujący aktualne wydarzenia. Musiało to być w okolicach któregoś Święta Pracy, bo ten, o którym piszę, przedstawiał właśnie pochód. Przodem szły zapłakane jeże, za nimi rozradowane i wiwatujące kobry w ciemnych okularach. Puścili go redaktorzy, nie zgłosiła zastrzeżeń cenzura.

Dopiero po wydrukowaniu nakładu rozpętała się afera - przecież jeże to ekipa Gierka (który preferował ten rodzaj fryzury), a kobry to ludzie Jaruzelskiego (ciemne okulary), który przejął od tamtych władzę. Trwały dochodzenia, kto na to pozwolił i jakie siły za tą zbrodniczą aluzją stoją, ale w końcu nikt specjalnie nie ucierpiał. Poza autorką, która już długo w redakcji nie popracowała, bo ją zwolniono, czy też sama odeszła...

Trybuna na gazie
W latach 80. opozycja organizowała 1 maja kontrpochody, w proteście przeciw temu, że międzynarodowe święto zawłaszczyła totalitarna władza. Te przeciwmarsze próbowały się podłączać do oficjalnego nurtu, aby przed trybuną z oficjelami wykrzyczeć zarzuty lub rozwinąć transparenty z antyrządowymi hasłami. Przeciwdziałać temu miały szeregi ZOMO, armatki wodne i gazy łzawiące. Któregoś roku zdarzyło się tak, że spora porcja gazu trafiła akurat w trybunę honorową.

Miło było patrzeć, jak dostojnicy ratują się ucieczką. Oficjalna wersja głosiła, że katastrofę spowodował niespodziewany poryw wiatru. Sam jednak słyszałem przechwałki funkcjonariuszy (byłych lub obecnych), że to właśnie milicja, dla draki czy dla idei, celowo wymierzyła w trybunę, aby i władza trochę sobie popłakała.
Oto jak rosną szeregi kombatantów.

Rozejść się
Po pochodzie, przy ciężarówce, z której sprzedawano dobra tak deficytowe, jak parówki, czekoladki i precle, spotkałem znajome małżeństwo. Ucięliśmy sobie miłą pogawędkę, ale już po paru minutach zmaterializował się obok nas młody, ale marsowy milicjant i rozkazał:
- Rozejść się!
Zapytałem, czy trzy osoby to już tłum, który należy rozpędzić, ale nie był w nastroju do dyskusji. Wtedy do akcji włączyła się żona kolegi i zaczęła tłumaczyć, że męża nadal kocha, nie ma zamiaru z nim się rozchodzić i nawet pan władza nie ma prawa jej narzucić rozwodu. Po prostu rżnęła głupa, a raczej robiła go z funkcjonariusza. Ten jednak poczucia humoru nie okazywał za grosz i zaczął odpinać środek bezpośredniego przymusu, czyli pałkę. Ulegając brutalnej sile, rozeszliśmy się, powoli i wszyscy troje w tym samym kierunku, ale jednak. W ostatecznym rachunku kobieta jednak wygrała z systemem. Nie rozeszli się, są nadal małżeństwem.

Tę anegdotę musiał wysłuchać każdy młody reporter, który pojawił w redakcji "Gazety Wrocławskiej". Już nie ku przestrodze - bo na pochody nikt nie chodził, a majówka organizowana przez działaczy Sojuszu Lewicy Demokratycznej przyciągała raczej relikty dawnej epoki - ale ku radości.

To był 1982 albo 1983 rok. Jeden z redaktorów, słynący z roztargnienia, podjechał swoim autem na Podwale pod redakcję. Czy parkował podejrzanie długo, czy - mimo wyszukanej elegancji, z jakiej słynął - nie wzbudził zaufania patrolu milicjantów, nie wiadomo. W każdym razie mundurowi zatrzymali go i zaczęli legitymować. Kolega redaktor zdenerwowanym głosem powiedział: - Ależ panowie! Ja się spieszę na pochód! Już jestem spóźniony.

- Taaaa - milicjanci byli bardzo podejrzliwi. - Spieszy się pan? To proszę otworzyć bagażnik.
Kolega redaktor bagażnik otworzył i zaniemówił. W środku było mnóstwo kamieni. Milicjanci spojrzeli na siebie. Długo trwały tłumaczenia, że te kamienie nie są żadnym narzędziem walki z systemem, ale zebrane z działki jeździły sobie po wrocławskich ulicach, bo właściciel auta zapomniał się ich pozbyć.

Biegi z przeszkodami
To było w latach 80. W rodzinie przybyło małych dzieci i jedna z cioć, która została babcią, postanowiła pokazać wnuczkowi, jakie atrakcje można zobaczyć na pochodzie. Wiadomo: tłum, w którym zawsze można spotkać kogoś znajomego, baloniki, muzyka. Słowem masa atrakcji w sam raz dla dzieciaka. Zapakowała więc malucha do wózka i elegancko ubrana, w butach na obcasie (ciotka lubiła się podobać płci przeciwnej) ruszyła na pochód. O tym, co się wtedy wydarzyło opowiadała ze śmiechem dopiero kilka lat później.

Trasa spaceru wiodła ją w kierunku trybuny honorowej. A że była mało upolityczniona, jakoś do niej nie dotarło, że wrocławska ulica Grabiszyńska i okolice placu Pereca zyskały wtedy nową nazwę - Gazplac. Kiedy ruszył kontrpochód i okazało się, że z niewinnego spaceru zrobiła się wielka zadyma, ciotka Halina rzuciła się do ucieczki. Potem przyznawała na rodzinnych biesiadach, że takiego sprintu w szpilkach, z wózkiem z małym dzieckiem nigdy wcześniej nie odbyła i nigdy później już nie powtórzyła. Z pochodów za to wyleczyła się raz na zawsze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska