MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mój błogosławiony tato

Małgorzata Matuszewska
Błogosławiony Mykoła (pierwszy od prawej) z przyjaciółmi
Błogosławiony Mykoła (pierwszy od prawej) z przyjaciółmi Archiwum rodzinne
Kiedy w czerwcu 2001 Jan Paweł II beatyfikował zmarłego tragicznie w radzieckim obozie zagłady kapłana archieparchii lwowskiej, na uroczystości przyjechał z Wrocławia syn męczennika. Od dawna dorosły, uznany w świecie nauki profesor latami nie rozmawiał o ojcu nawet z przyjaciółmi.

Powojenna historia Polski i Ukrainy - części Związku Radzieckiego - nie sprzyjała zwierzeniom. W polsko-ukraińskich stosunkach zbyt wiele jest wciąż goryczy i niezrozumienia. Szczególnie w zachodniej Ukrainie żywe są stereotypy. Oba narody wciąż wspominają walki i rozlew krwi. Nie należy się dziwić, że po tak wielu latach wciąż jeszcze nie wszyscy mieszkańcy Dolnego Śląska pochodzący z Kresów Wschodnich przyznają się do ukraińskich korzeni. Nawet ci, którzy nie mieli nic wspólnego z nienawiścią i zostali wychowani w miłości. Jak nasz rozmówca, wrocławski profesor, którego ojcem jest błogosławiony Mykoła Cehelskyj.

Ksiądz Mykoła urodził się w 1896 roku w Strusowie, wsi w Tarnopolskiem. Był najmłodszy z dziewięciorga rodzeństwa. Uczył się w Tarnopolu, teologię studiował we Lwowie. Został kapłanem archieparchii lwowskiej. Wyświęcony przez metropolitę Andrzeja Szeptyckiego w kwietniu 1925 roku, już przed wojną zapracował na zaufanie swoich parafian i uznanie hierarchii. Tuż po święceniach kapłańskich prowadził pierwszą swoją parafię w wiosce Isypowce koło Tarnopola, w której mieszkało 670 osób. Tam odbudował zniszczoną cerkiew św. Paraskewii.

Wojna zastała go we wsi Soroka, gdzie sprawował rząd ok. 1200 dusz. Mieszkał na plebanii na skraju wioski, obok stała cerkiew, szkoła, biegła droga na cmentarz. Domem opiekowała się żona księdza Mykoły, z którą ożenił się w 1924 roku. On sam był pracowitym, spokojnym człowiekiem. Na pewno dzieciństwo w wielodzietnej rodzinie i fakt, że sam był ojcem czwórki dzieci, sprawiły, że rozumiał ludzkie słabości, umiał łagodzić konflikty. W swojej wiosce został nawet sędzią pokoju. Mówił często: "trzeba cierpieć i milczeć, ale zawsze przebaczać, za zło dobrem płacić". Był dobrym ojcem, nigdy nie uderzył żadnego dziecka, tylko tłumaczył, kiedy coś źle zrobili. Pan profesor, syn księdza, tak wspomina rodzinę:
- Zdenerwowany, stawiał nas do kąta. Matka kiedyś uderzyła mnie w rękę, bo zmarnowałem kawę, którą przygotowywała dla gości. Rozpłakałem się, a mama całowała mnie po rękach i przepraszała.
Ksiądz ciężko pracował. Latem wstawał o 4.30, zimą dwie godziny później. Na śniadanie jadł kromkę czarnego chleba i pił mleko. Na brak zajęć nie narzekał, bo nie tylko prowadził parafię i był ojcem rodziny, ale także pełnym zapału sadownikiem i pszczelarzem. Przy wejściu do pasieki stał ołtarz św. Jozafata, żyjącego na przełomie XVI i XVII wieku wielkiego zwolennika jedności ze Stolicą Apostolską. Zapalony meteorolog amator, notował temperatury i opady, sporządzał prognozy pogody.

Ksiądz Mykoła dbał o swoją małą społeczność. Pomagał chorym, niosąc im pierwszą medyczną pomoc, zanim trafili do lekarza. Trzy lata przed wojną doprowadził do końca renowację cerkwi św. Dymytra w Soroce. Założył bibliotekę, do której chętnie przychodzili parafianie. We wsi działało Towarzystwo Młodzieżowe, a ksiądz pomagał zdolnym młodym ludziom. Dzięki niemu dzieci z niezamożnych rodzin trafiły do gimnazjum i wyższej szkoły, dwoje z nich zostało kapłanami. Założył także Apostolstwo Modlitwy - organizację misyjną, Bractwo Trzeźwości i Kasę Wzajemnej Pomocy oraz Akcję Katolicką, bardzo prężny ruch świeckich chrześcijan, którzy wartości wiary przenosili ze świątyń do publicznego życia. Nigdy nie dbał o własny dobrobyt; tym, co dostawał, dzielił się z ubogimi mieszkańcami. To dzięki niemu działały grupy artystyczne, a z przedstawieniami przyjeżdżały objazdowe teatry. Artystyczne festiwale swoją grą często uświetniała orkiestra z Soroki, a pieniądze z loterii przeznaczano na potrzeby małej społeczności.

Soroka doświadczyła złego losu jeszcze przed wojną, bo w 1935 roku, na skutek prowokacji, została spacyfikowana.
We wsi wojna zaczęła się 17 września, kiedy Związek Radziecki zaatakował Polskę. Ksiądz Mykoła na porannej Służbie Bożej błogosławił wszystkim przerażonym wiernym i udzielił im odpustu. Po południu bolszewicy spędzili wszystkich na plac, chcieli ich zmusić do grabienia mienia sąsiadów. Ale parafianie nie chcieli się na to zgodzić. Żona księdza Mykoły paliła niebezpieczną literaturę. Nowe władze zabrały cerkiewną ziemię, do tej pory uprawianą przez biedotę, i nałożyły na księdza Mykołę olbrzymi podatek. Zabronili nauczania religii w szkole. Wywozili ludzi na Syberię i nękali ich na wszelkie sposoby.
Kiedy 22 czerwca 1941 roku Niemcy zaatakowali Związek Radziecki, bolszewicy chcieli aresztować proboszcza. Uratował go żydowski nauczyciel, skutecznie kłamiąc, że ksiądz wyjechał.
Kiedy zaczęły się aresztowania radzieckiej władzy, komsomolcy ukrywali się na księżowskim strychu. Poradził im, żeby pojechali do Niemiec na roboty i tak uniknęli samosądu. Poradził na własne nieszczęście, bo kiedy sam został aresztowany w październiku 1946 roku, zarzucono mu, że sprzyjał wywózce ludzi na roboty.

Po wojnie bolszewiccy, ukraińscy partyzanci poszli do lasu. Wieś im pomagała. Koniec wojny nie przyniósł kresu smutkowi. W 1946 roku na soborze podpisano przejście do moskiewskiego patriarchatu, co znaczy, że Kościół greckokatolicki musiał podporządkować się moskiewskiej Cerkwi. Na to nie mógł się zgodzić ksiądz Mykoła. Na spotkaniu swojego dekanatu odmówił zdrady Kościoła greckokatolickiego. Powiedział, że nie złamie raz danej przysięgi.
W styczniu 1947 roku został skazany na 10 lat więzienia - oficjalnie za wykonywanie kapłańskiej posługi. Był niewygodny w powojennych czasach, w których represjonowano wiernych katolicyzmowi kapłanów.

Ksiądz Mykoła miał ukochany drewniany krzyż, przywieziony przez jego ojca z Jerozolimy. W chwili aresztowania chciał pobłogosławić nim ludzi, ale żołnierz rzucił krzyż na ziemię. Połamany krzyż odziedziczył młodszy syn księdza.
Sowieckie przesłuchania do dziś cieszą się złą sławą. Były wyjątkowo brutalne, a księdzu Mykole, który w dodatku cierpiał na nieleczone wrzody żołądka, nie szczędzono przesłuchiwań i bicia. Represje dotknęły też żonę księdza, błagającą o uwolnienie chorego męża. Ktoś poradził jej, żeby zebrała podpisy pod petycją o zwolnienie, ale 700 podpisów tylko zaszkodziło księdzu. Władze naciskały, żeby namówiła go na przejście do Cerkwi prawosławnej.

Nie wystarczył 10-letni wyrok na samego więźnia. Wiązał się z konfiskatą majątku i wywiezieniem rodziny 10 tysięcy kilometrów od domu, na Zabajkale. Mieszkali tam w nieogrzewanym pomieszczeniu przy 60 stopniach mrozu. Pracowali w kopalni. Młoda żona jednego z braci urodziła na Zabajkalu dwoje dzieci. Kiedy jedno z nich tuliło się do ściany ze śniegu, ogrzewała je samą sobą.
Ksiądz został osadzony w obozie pracy w Jawasie, w ówczesnej autonomicznej Republice Radzieckiej Mordowii.
Obóz pracy był strasznym miejscem. Już samo dotarcie do niego podkopało wątłe zdrowie księdza. Jechał towarowym wagonem do stacji Pot'ma. W strzeżonej strefie na więźniów nie czekały wygody. Bagienna okolica sprzyjała komarom. Więźniom towarzyszyły brud, smród, głód. I ciężka praca. Ksiądz Mykoła nie mógł jeść, bo żołądek bolał coraz bardziej. Potajemnie odprawił 480 liturgii, podtrzymując na duchu współwięźniów. Jego samego nie mogła pocieszyć korespondencja z rodziną, bo mógł napisać tylko "Przesyłkę otrzymałem, jestem zdrowy, Mykoła". Kilka razy udało się przemycić trochę więcej słów. W jednym z listów napisał: "codziennie jestem myślami z tobą i dziećmi, dlatego jestem szczęśliwy. Zdrowie moje raz lepiej, raz gorzej. Bóle coraz to częstsze, tak że ciężko mi chodzić. Wszelkie napięcia szkodzą, wstawione zęby połamały się. Nie martwcie się, ja się mocno trzymam. Błogosławieństwo Boże i nieustanna pomoc Matki Bożej niech nigdy was wszystkich nie opuści".

Bóle były już nie do wytrzymania, więc zoperował go niemiecki lekarz. Bez żadnego znieczulenia, bez leków, w strasznych obozowych warunkach. Wdała się gangrena. Ksiądz zmarł 25 maja 1951 roku. Miał 54 lata. Do bram łagru ponieśli go przyjaciele z obozu, ale dalej nie pozwolono im iść. Pogrzebany został na obozowym cmentarzu, w piachu na górce, ale do dziś nie wiadomo, jakim numerem oznaczono jego grób.

Bezpodstawność wyroku prokuratura uznała po wielu latach, staraniem dzieci księdza Mykoły. W lipcu 1991 r. rodzina dostała list rehabilitacyjny. W lutym 2001 dzieci otrzymały świadectwo śmierci ojca. W tym samym roku podczas pielgrzymki Jana Pawła II na Ukrainę został ogłoszony błogosławionym. Jan Paweł II powiedział: "cała katolicka wspólnota ze wzruszeniem wspomina ofiary, męczennicy wiary na Ukrainie dają nam podziwu godny przykład wierności ceną własnego życia".
Rok przed śmiercią ksiądz Mykoła pisał do rodziny: "Proszę, żyjcie uczciwie, siebie chroniąc w niewinności. Trzeba umieć i chcieć żyć godnie".

I tak żyje jego syn, wrocławski profesor. Powiedział mi, że w życiu doświadczył opieki swojego Ojca. Jego brat mieszka we Lwowie, obie siostry w Tarnopolu.
Po raz pierwszy profesor doświadczył cudu, kiedy pijany sowiecki żołnierz chciał mu zabrać zegarek, którego zresztą nie miał. Żołnierz go nie zabił, choć już położył bagnet na szyi młodego chłopca.
Drugi cud to operacja złośliwego nowotworu, kiedy miał 39 lat. Wtedy odczuł fizyczną wręcz obecność swojego ojca i jego opiekę. Cudem jest, że żyje do dziś.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska