Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janina Śledzińska twardą ręką rządzi biurem

Hanna Wieczorek
Janina Śledzińska (po prawej) na schodach ratusza podczas pierwszej wizyty Dalajlamy we Wrocławiu
Janina Śledzińska (po prawej) na schodach ratusza podczas pierwszej wizyty Dalajlamy we Wrocławiu fot. Joanna Stoga
Janina Śledzińska, szefowa biura rady miejskiej Wrocławia, w styczniu odchodzi na emeryturę. Profesjonalistka, apolityczna - można usłyszeć na jej temat.

Miała iść na medycynę, ale zrobiło jej się słabo podczas pobierania krwi. Pomyślała, że to dyskwalifikuje ją jako lekarza. Wybrała więc zootechnikę. Nigdy jednak nie pracowała na wsi, więc została urzędniczką, którą wszyscy określają dwoma słowami: prawdziwa profesjonalistka.
Janina Śledzińska, dyrektor Biura Rady Miejskiej, zawsze uśmiechnięta, elegancko ubrana, przez ostatnie dwadzieścia lat pilnowała, żeby prace wrocławskiej Rady Miejskiej toczyły się bez przeszkód. I udawało jej się to. W samorządowym światku wrocławskie biuro ma świetną opinię, dzwonią tam ludzie z całej Polski, żeby poradzić się, jak rozwiązać jakiś problem.

- To tylko na pozór wydaje się łatwe - uśmiecha się Barbara Zdrojewska (PO), była przewodnicząca Rady Miejskiej. - Bo większość myśli, że wystarczy przygotować tylko trochę papierków na sesję i posiedzenia różnych komisji. Nic bardziej mylnego. Praca w Biurze Rady dzisiaj, kiedy Urząd Miejski jest coraz bardziej zamknięty dla ludzi, to także kontakt z dziesiątkami wrocławian, którzy przychodzą na dyżury radnych, składają różne skargi. Osób najczęściej niezadowolonych. Pani Janina świetnie radzi sobie w kontaktach z nimi, ma dar łatwego nawiązywania kontaktów i umie rozmawiać z ludźmi.

Barbara Zdrojewska uśmiecha się i dodaje, że znakiem firmowym Janki Śledzińskiej są białe bluzki. Zawsze szuka nowych, ciekawych fasonów. A jedyną ekstrawagancją, na którą pozwala sobie konserwatywna w stylu ubierania się i zachowania dyrektorka Biura Rady, są... oprawki do okularów. Zawsze trochę szalone.

- Pierwsza praca po studiach? - Janina Śledzińska uśmiecha się. - To było PZU, najpierw likwidowanie szkód wiejskich, a potem komunikacyjnych. Oczywiście, wypisywałam tylko papiery, bo przecież nic o autach nie wiedziałam. Nie marzyłam nawet o własnym samochodzie.
Dlaczego właśnie PZU? Bo na studiach dostała stypendium z tej instytucji i musiała je odpracować. Z PZU trafiła do wydziału rolnictwa urzędu w Oławie.

- Widocznie dobrze pracowałam - mówi. - Bo zaproponowano mi etat w wydziale rolnictwa Urzędu Wojewódzkiego.

I wreszcie w 1984 roku podjęła życiową decyzję: zatrudniła się w powstającym właśnie Urzędzie Miejskim Wrocławia. Konkretnie w Biurze Miejskiej Rady Narodowej.
Alicja Lewandowska (SLD), była radna, śmieje się, że Janinę Śledzińską zna od zawsze. Spotkała ją pod koniec lat 80., kiedy została radną Miejskiej Rady Narodowej. I wylicza jej cechy: - wszystkich radnych - bez względu na opcje polityczne, sympatie czy antypatie - traktuje tak samo. Twardą ręką kieruje biurem. Jest wymagającą szefową, ale od siebie wymaga tyle samo, co od innych. To się dzisiaj może w głowie nie mieścić, ale jak trzeba było, to nosiła krzesła i łapała za miotłę, żeby posprzątać śmieci.

Przyszedł czerwiec roku 1990. Pierwsze wybory do nowej Rady Miejskiej Wrocławia, już bez Narodowej w nazwie. Wybory się skończyły, powstała nowa rada, wybrano nowego prezydenta. Trwała rewolucja w urzędzie miejskim. Wszyscy zastanawiali się, kiedy Janina Śledzińska dostanie wypowiedzenie. Gdzieś tak we wrześniu poproszono ją na rozmowę do prezydenta Bogdana Zdrojewskiego. Koledzy patrzyli na nią współczująco.

- Prezydent przywitał się ze mną i zapytał, jak mi się pracuje - opowiada. - Kiedy wróciłam do Biura, profesor Stanisław Miękisz, ówczesny przewodniczący Rady Miejskiej, spytał, jak tam rozmowa. To było wszystko, zabrałam się do roboty, i tak pracuję do dzisiaj.

Janina Śledzińska mówi, że trudno dzisiaj wyobrazić sobie tę pierwszą radę. 70 osób o bardzo różnych charakterach, sesje ciągnące się przez dwa dni, kończące się późną nocą. Prace nad tworzeniem prawa lokalnego. I dodaje, że Wrocław miał dużo szczęścia, że w radzie znaleźli się tacy ludzie, jak profesor Miękisz, profesor Leon Kieres, Bogdan Cybulski. To dzięki nim udało się szybko zakończyć pracę nad statutem rady.

- Byłam dumna, kiedy z całej Polski dzwonili do nas samorządowcy, żeby poprosić o pomoc przy pracach nad ich statutami, poradzić się jak rozwiązać różne zawikłane kwestie - opowiada.
Sławomir Piechota (PO) był przez prawie dwa lata przewodniczącym Rady Miejskiej Wrocławia i szefem Janiny Śledzińskiej. Mówi o niej w superlatywach:

- Profesjonalistka, zawsze uśmiechnięta, zawsze przygotowana. Kiedy po raz pierwszy ją spotkałem, pomyślałem sobie, że tak właśnie wyglądają wzorcowe amerykańskie urzędniczki. Potrafi oddzielić swoje poglądy, sympatie i antypatie od służbowych obowiązków.

Ma dar łatwego nawiązywania kontaktów i umie rozmawiać z ludźmi

- Wiadomo było, że prywatnie może się nie zgadzać z jakąś decyzją, ale bez słowa brała się do roboty i najlepiej, jak potrafiła, wywiązywała się z niej - mówi.

Ewa Wolak, była radna, dzisiaj posłanka PO, podkreśla, że Janina Śledzińska jest świetną organizatorką. Wszystko potrafi perfekcyjnie przygotować - mszę milenijną na Rynku, uroczystą sesję z nadaniem tytułu Honorowego Obywatela Wrocławia papieżowi czy spotkanie w ratuszu z okazji 30- lecia samorządu.

- Jestem dobrą organizatorką - uśmiecha się Janina Śledzińska. - Najtrudniej było ustalić, kto ma gdzie siedzieć , bo przecież przyjechał cały episkopat, prezydent RP, premier. Byłam na szkoleniu z protokołu dyplomatycznego. Przydało się.
W styczniu Janina Śledzińska odchodzi na emeryturę. - Nie będę się nudzić, na pewno znajdę sobie coś do roboty - zapewnia.
Hanna Wieczorek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska