Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grzegorz ma pamięć jak słoń

Hanna Wieczorek
Grzegorz Schetyna
Grzegorz Schetyna fot. Tomasz Hołod
Po wyborach dziennikarze odtrąbili polityczną śmierć Grzegorza Schetyny. Bo, jak można przeczytać, Donald Tusk przystąpił do ostatecznej i definitywnej marginalizacji swojego dawnego przyjaciela politycznego. I jak wynika z licznych analiz politycznych, premierowi ma się udać to, czego nie osiągnął podczas pierwszej próby przy okazji afery hazardowej. - Byłbym ostrożny z takimi ocenami - można mówi jeden z wrocławskich polityków. - Grzegorz jest cierpliwy, pracowity i ma pamięć jak słoń.

Chłopcy z NZS

Kiedy czyta się życiorysy najważniejszych osób w kraju, regularnie powtarza się jedno zdanie: "Należał do Niezależnego Zrzeszenia Studentów", "był przewodniczącym NZS na swojej uczelni". Wystarczy wspomnieć takie nazwiska, jak Donald Tusk, Adam Lipiński, Bogdan Zdrojewski, Bogdan Klich, Marek Jurek, Paweł Piskorski, Jacek Protasiewicz. Nie inaczej jest z Grzegorzem Schetyną.

Urodził się w Opolu w nauczycielskiej rodzinie. We Wrocławiu pojawił się w 1981 roku. Rodzice namówili go na studia w stolicy Dolnego Śląska. Miał osiemnaście lat, kiedy zdał na prawo i jak sam później mówił, ta decyzja wyznaczyła nowy etap w jego życiu. Jednak wydaje się, że jeszcze większe znaczenie miała decyzja, by rozpocząć naukę na drugim kierunku studiów - historii. Był na jednym roku z Władysławem Stasiakiem (szef Kancelarii Prezydenta RP, Lecha Kaczyńskiego, zginął w katastrofie smoleńskiej), którego potem zastąpił na stanowisku szefa MSWiA. I jak opowiadali wspólni znajomi, podczas spotkań roku obaj znajdowali czas, by pogadać bez świadków. Nawet w chwilach, gdy stosunki między PO a PiS były bardzo napięte. Też na studiach, w akademiku, poznał swoją przyszłą żonę - Kalinę.

Szybko związał się z Niezależnym Zrzeszeniem Studentów, w tym samym czasie w NZS działali we Wrocławiu Rafał Dutkiewicz, Bogdan Zdrojewski, Jacek Protasiewicz, Ryszard Czarnecki.
Schetyna w czasach studenckich związał się też z Solidarnością Walczącą. U Kornela Morawieckiego uczył się organizacji, gubienia ogonów, zapamiętywania telefonów. W stanie wojennym to Wrocław był twierdzą opozycji. Walczącą twierdzą. Do dzisiaj starzy wrocławianie na plac Pereca mówią Gazplac.

A Schetyna tak opowiadał o tamtych czasach Igorowi Jankemu: "To była rzeźnia, butelki, benzyna, tam było wszystko. Budowaliśmy barykady. Uważałem, że walka na ulicy to obowiązek. Biło się pięć tysięcy ludzi, a przecież we Wrocławiu mieszkało 600 tys. Gdzie jest reszta, pytałem".
W latach osiemdziesiątych Schetyna uczył się nie tylko walki. Kiedy został szefem NZS, okazało się, że jest świetnym organizatorem. Koledzy do dzisiaj pamiętają, jak przed studenckim strajkiem okupacyjnym sprawdzał, czy wystarczy koców i gdzie są wyjścia ewakuacyjne.
Dodają też, że był zwolennikiem głębokiego utajnienia działalności NZS, ale już wtedy doceniał role PR-u. I wybrał Jacka Protasiewicza na twarz wrocławskiego Zrzeszenia. A w roku 1989 przekazał mu kierownictwo uniwersyteckiego Zrzeszenia.

Znajomi z tamtych lat podkreślają także, że Schetyna był niezłomnym antykomunistą. Nie siadł przy jednym z podstolików okrągłego stołu jako przedstawiciel Zrzeszenia, choć czekało tam na niego miejsce. Zamiast niego wydelegowano... Mariusza Kamińskiego. A dwadzieścia lat później głosował razem z posłami PiS za ustawą dekomunizacyjną.

Kiedy w 1989 roku do Wrocławia przyjechał Lech Wałęsa, to właśnie Schetyna zapytał chodzącą legendę Solidarności: "Jak pan mógł nas zostawić? Solidarność pan załatwił, a dlaczego nie załatwiliście rejestracji NZS?". Uczestnicy tego spotkania do dzisiaj wspominają, że wszyscy na sali zamarli. Schetyna zaimponował im odwagą. A on sam opowiada, że był bardzo grzeczny, tyle że jego pytanie nie było wpisane w atmosferę tego spotkania i dodaje, że Wałęsa trochę się niecierpliwił, ale wysłuchał i podziękował.

Wielka polityka

Zdaniem wielu byłych działaczy NZS, rozbicie tej organizacji przyspieszyła dosyć widoczna próba wciągnięcia Zrzeszenia w zaplecze polityczne KLD. Bo tam po zakończeniu studiów i działalności na uczelni znalazło swoje miejsce wielu działaczy NZS-owskich działaczy. Wśród nich był Grzegorz Schetyna.

Przyszedł rok 1990. Większość kolegów Schetyny z Niezależnego Zrzeszenia Studentów wybrała samorząd. Do wrocławskiej Rady Miejskiej startowali między innymi Bogdan Zdrojewski i Rafał Dutkiewicz. Grzegorz Schetyna wybrał inną drogę.

Tak o tym opowiadał w 2007 roku: "Umówiliśmy, że ja idę do urzędu wojewódzkiego. Zostałem asystentem wojewody Janisława Muszyńskiego, potem dyrektorem urzędu, a w końcu wicewojewodą. Taka była umowa z Dutkiewiczem i Zdrojewskim. Wtedy powołano już rząd Mazowieckiego. Trzeba było reformować i dzielić urząd, oddawać władzę samorządom. W to się zaangażowałem".
A ludzie, którzy go pamiętają, dodają, że w zakresie obowiązków miał wówczas kontakty w wojskiem. I świetnie się już wtedy z wojskowymi dogadywał. Co zresztą przydało mu się później.
We wrocławskim urzędzie wojewódzkim nie zagrzał długo miejsca. Został odwołany w 1992 roku, kiedy tekę premiera objął Jan Olszewski.
- Grzegorz jest jednym z niewielu polityków, którzy chcą się uczyć i uczą się - mówi jeden z jego znajomych. - Bo jeśli spojrzymy na życiorysy różnych ludzi, to większość z nich praktycznie nigdy nie pracowała, zajmowała jedynie polityczne stanowiska. Schetyna uczył się administracji w praktyce - pracując w urzędzie wojewódzkim, potem poznawał, i to skutecznie, biznes.

Równocześnie Schetyna dokonuje wyboru drogi politycznej. Wiąże się z Kongresem Liberalno-Demokratycznym, wtedy jeszcze kierowanym przez Janusza Lewandowskiego, którego po niespełna roku zastąpił Donald Tusk.
Rok 1990 to także pierwsze spotkanie Schetyny z Tuskiem (choć z relacji byłych członków NZS wynika, że obaj panowie widywali się już wcześniej na różnych studenckich zjazdach i konferencjach). Umówili się w Warszawie i tam przegadali prawie cały dzień.

Wrocławski polityk tak opowiada o spotkaniach ze Schetyną: "Rozmawialiśmy trzy godziny. Potem umówiliśmy się na następne spotkanie, znowu rozmawialiśmy trzy godziny. Po tych sześciu godzinach wiedziałem, że to jest to, o co mi chodzi w polityce. Patrzyliśmy podobnie na wiele spraw, mieliśmy podobne wibracje - i NZS-owskie, i antykomunistyczne".
Porozumienie musiało być silne, bo trzy lata później we Wrocławiu, podczas meczu KLD kontra dziennikarze, Schetyna prosił dziennikarzy: "Chłopaki, dajcie mu strzelić chociaż jedną bramkę". Tusk był napastnikiem, Schetyna rozgrywającym. Kongres przegrał 5:0. Inne wspomnienia o towarzyskim meczu z działaczami Kongresu ma pracownik naukowy wrocławskiej Akademii Wychowania Fizycznego.
- Tusk faulował, złośliwie faulował - opowiada, dodając, że jeśli nie można zaufać mu na boisku, tym bardziej nie wolno mu ufać jako politykowi.

Schetyna, wspominając pierwsze spotkanie, mówi, że to Tusk szukał z nim kontaktu, bo potrzebni mu byli ludzie, którzy podjęliby się budowy Kongresu Liberalno-Demokratycznego we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku. Ludzie się znaleźli. Pierwszym szefem KLD we Wrocławiu został późniejszy marszałek województwa profesor Jan Waszkiewicz. Profesor wspomina, że Schetyna i otaczający go młodzi ludzie byli bardzo aktywni. - Szybko pożegnaliśmy się - mówi Waszkiewicz. - Okazało się, że mamy inne spojrzenie na politykę i KLD.

Poznawanie biznesu

Poszło o wybory i listę kandydatów. Profesor Waszkiewicz, jak mówi, uważał, że na pierwszych miejscach powinni się znaleźć politycy związani z Kongresem. Schetyna forował kandydatów związanych z biznesem. Zresztą sam niedługo zaczął poznawać tę sferę życia.
Po klęsce wyborczej KLD w 1993 roku Schetyna sam zaczyna działalność biznesową. Zakłada pierwsze komercyjne Radio Eska. Odnosi sukces, rozgłośni słucha cały Wrocław.
Eska, podobnie jak NZS i Kongres, odegrała znaczącą rolę w życiu Grzegorza Schetyny. To tam poznał ludzi, którzy do dzisiaj są jego bliskimi współpracownikami. Chociażby Rafała Jurkowlańca (byłego wojewodę dolnośląskiego i obecnego marszałka województwa) czy Marka Łapińskiego (byłego marszałka). Co ciekawe, pierwszym prezesem rady nadzorczej Eski zostaje Rafał Dutkiewicz. Z prezydentem Wrocławia Schetyna zna się zresztą bardzo dobrze. Razem zakładali Kongres Liberalno-Demokratyczny we Wrocławiu. W 1993 roku Dutkiewicz próbował swoich sił w wyborach do Senatu właśnie z listy Kongresu.

Do dzisiaj po Wrocławiu krążą legendy o tym, jak Schetyna rządził w Esce. Dziennikarze opowiadali, że gdy wchodził do redakcji, ludzie uciekali z palarni, rzucali kubki z kawą do kosza i biegli do biurek, żeby chwycić za telefon. Bo wszyscy się bali Schetyny.
- Nie pamiętam, by krzyczał i groził, choć faktycznie budził strach u dziennikarzy - wspomina jeden z nich. - Miał inną właściwość, to zresztą zostało mu chyba do dzisiaj. Kiedy chciał, umiał być miły i ciepły, ale następnego dnia potrafił zabić cię wzrokiem. Istniała wyraźna przepaść między nami a kierownictwem radia. Jednak i najbliższym współpracownikom potrafił pokazać, gdzie jest ich miejsce. Nagle mówił do Jurkowlańca czy Morawskiego (Zbigniew Morawski, dzisiaj spindoktor prezydenta Dutkiewicza): "przestaw to krzesło". Tak, żeby im się w głowach przypadkiem nie poprzewracało.
- Dzisiaj mało kto to pamięta, ale jedna z pierwszych siedzib Eski mieściła się na terenie funkcjonującej jeszcze przez chwilę jednostki wojskowej - przypominają wrocławscy politycy. - Trzeba było mieć naprawdę dobre wejścia, żeby to załatwić.

Z Eską Schetyna rozpoczyna kolejną kampanię. Radio w 1994 roku staje się sponsorem strategicznym wojskowego klubu sportowego, właściciela sekcji koszykówki. I choć nikt nie wierzy w powodzenie wrocławskich koszykarzy, Schetyna i tu odnosi sukces. Klub, prowadzony żelazną ręką, sześć razy zdobywa mistrzostwo Polski i zaczyna się liczyć w Europie.
- Były takie dni, kiedy Schetyna wpadał do radia i okazywało się, że Eska to furda, liczy się tylko koszykówka. Mogli godzinami rozmawiać o klubie, o zawodnikach - opowiada jeden z dziennikarzy Eski. - Pamiętam, jak kupowali albo wynajmowali jakiegoś amerykańskiego koszykarza. Wezwali Morawskiego, który najlepiej mówił po angielsku, żeby porozmawiał z jakimś menedżerem koszykarzy ze Stanów.

Morawski relacjonował później rozmowę, a całe towarzystwo było podniecone, że wystarczy mieć pieniądze i można kupić koszykarza, jak marchewkę na targu.
Sport to oddzielny i szeroki temat. Prowadząc drużynę koszykarską, Schetyna pokazał, że umie zdobywać fundusze. Zajmuje się tym między innymi silna agencja reklamowa, którą prowadzi Kalina Schetyna. Ma ona ściągać sponsorów do Śląska i robi to skutecznie. Dzisiaj mówi się, że koszykarski Śląsk był pierwszym klubem, który potrafił wykorzystać narzędzia marketingowe i stał się maszynką do robienia pieniędzy. W najlepszych czasach klub wyceniany był na cztery miliony dolarów. A przy tym był doskonałą szkołą współpracy, bo kiedy trzeba było, Schetyna zapominał o politycznych przekonaniach. Był moment, kiedy w radzie Eski zasiadali w trójkę: Grzegorz Schetyna (wówczas Unia Wolności), Jerzy Szmajdziński (SLD) i Piotr Żak (AWS).

Powrót do wielkiej polityki

Grzegorz Schetyna rozstaje się z Eską i koszykarskim Śląskiem w 2000 roku.
Tak po kilku latach uzasadniał sprzedanie udziałów w klubie: "Kiedyś byłem politykiem i właścicielem klubu i nikomu to nie przeszkadzało. A teraz zaczęło przeszkadzać. Więc już nie mam klubu".
Kiedy w 1994 roku Kongres Liberalno-Demokratyczny połączył się z Unią Demokratyczną, we Wrocławiu starły się dwie bardzo silne osobowości. Grzegorz Schetyna stanął do walki z Władysławem Frasyniukiem. Do dzisiaj można usłyszeć, jak obaj panowie, obrzucając się nieparlamentarnymi słowami, brali się do bitki. Rozdzielali ich szacowni działacze, panowie profesorowie. Jeden z wrocławskich polityków wspomina, że mówiło się, iż kto chce pięknie ginąć na barykadzie, to z Frasyniukiem, a kto chce wygrywać, nawet brzydko, to ze Schetyną.
W 1999 roku wybuchła we Wrocławiu tak zwana afera z pompowaniem kół. Przed zjazdem Unii Wolności frakcja z dawnego KLD wzmacniała się, przyjmując do starych kół i zakładając zupełnie nowe składające się z przypadkowych ludzi. O pompowanie oskarża się Schetynę, ale trzeba przyznać, że i druga strona, tak zwani "etosowcy", nie zasypiali gruszek w popiele. Ostatecznie w 2000 r. Tusk przegrywa jednak walkę o szefostwo w partii. Z kierownictwa partii znikają ludzie dawnego Kongresu. Działacze KLD. Do ścisłego kierownictwa Unii nie dostaje się nawet Donald Tusk i związani z Kongresem politycy opuszczają Unię Wolności, by założyć Platformę Obywatelską. Wśród nich jest oczywiście Grzegorz Schetyna. PO w 2000 roku dostaje się do parlamentu, Schetyna zostaje sekretarzem generalnym nowej partii. W 2006 roku zostaje też szefem struktur dolnośląskich.

W tym czasie nie rwie się jednak do pierwszego szeregu. Mówi o sobie, że nie jest front-manem, raczej rozgrywającym. I zna swoje miejsce w szeregu. Przez cały czas jest lojalny wobec Donalda Tuska.
Jako sekretarz generalny żelazną ręką rządzi Platformą. Całą Polskę obiegają opowieści o tym, jak krzykiem stawia na baczność działaczy PO, jak rozjeżdża tych, którzy stają mu na drodze. I wskazują, że jego ofiarą jest Jan Maria Rokita, kiedyś jedna z najjaśniejszych gwiazd Platformy, dzisiaj osoba prywatna, pozostająca poza polityką. To od Rokity można było usłyszeć w 2007 roku, że "...macie tu we Wrocławiu zło wcielone - Grzegorza Schetynę". Ale ten sam Rokita przyznał później, że to Schetyna był gwarantem sukcesu. Inni, choć przyznają, że bywa brutalny, podkreślają inne jego cechy. Mówią, że jest pracowity, lojalny, a do tego, jak coś obieca, to nie zmienia zdania.
Po wygranych przez Platformę wyborach Schetyna zostaje ministrem spraw wewnętrznych i administracji oraz wicepremierem w rządzie Donalda Tuska. Obaj panowie nadal pokazują się wszem i wobec jako lojalni przyjaciele.

Wicepremier, wskazywany wówczas jako następca Tuska na fotelu premiera, konsekwentnie zaczyna budować nowy obraz. Zaczyna pojawiać się na środku sceny, w blasku reflektorów. Wywiady z nim pojawiają się także w "babskich" pismach. Wyraźnie stara się ocieplić swój wizerunek. Ale Donald Tusk szykuje się już do usunięcia popularnego wicepremiera i zbierającego pochwały ministra spraw wewnętrznych z wielkiej polityki. Wybucha afera hazardowa, niespodziewanie okazuje się, że ocieplenie wizerunku przydało się w sytuacji kryzysowej.
Przeciwnicy Schetyny zacierają ręce, głośno mówią, że Tusk się go pozbywa, jak wcześniej pozbył się Macieja Płażyńskiego, Andrzeja Olechowskiego czy Pawła Piskorskiego. Afera hazardowa miała być rafą, na której rozbił się "niezatapialny Grzegorz".

Jak się okazało, Schetyna zatopić się nie dał.
- Tusk myślał, że Schetynę dobiją dziennikarze - mówi jeden z wrocławskich polityków. - Nie dobili.
Co więcej, zaczął odbudowywać swoją pozycję jako szef klubu POw Sejmie. Między innymi angażując się w kampanię wyborczą Bronisława Komorowskiego. Kampanię zlekceważoną i ośmieszoną przez Donalda Tuska - to właśnie premier osłabił pozycję własnego kandydata, mówiąc, że prezydent to tylko "prestiż i zaszczyt", a nie realna władza.
Schetyna nie mówił o pilnowaniu żyrandoli w Pałacu Prezydenckim, natomiast przyłożył się do roboty i pomógł Komorowskiemu wybory wygrać. W zamian za to Komorowski dał mu w prezencie stanowisko marszałka Sejmu. Wbrew Donaldowi Tuskowi, który już wtedy myślał o desygnowaniu na funkcję Ewy Kopacz.

Ryszard Czarnecki tak komentował wybór Schetyny na marszałka Sejmu: "Paradoksalnie ta bardzo krytyczna opinia daje Schetynie pewną szansę. Oczekiwania wobec niego nie są bowiem duże i każde zachowanie odbiegające od wizerunku »stupajki« czy polityka nazwanego »zniszczę cię« będzie korzystne i może zaprocentować. Jeśli Grzegorz Schetyna będzie umiał odejść od tego obrazu, to na dzień dobry może uzyskać sporo punktów". I Schetyna punkty zyskał.
Nie dobiła go też afera z kupowaniem głosów w wałbrzyskiej Platformie Obywatelskiej podczas wyborów samorządowych.
- Takie afery to nie jest wyłącznie wałbrzyska specjalność, ale dziwnie tylko ta została nagłośniona - żalili się działacze dolnośląskiej PO.

Udowodnił, że potrafi opanować kryzys. Kupowanie głosów Platformy w Wałbrzychu nie skompromitowało. W powtórzonych wyborach prezydenckich wygrał w cuglach kandydat Platformy - lekarz, Roman Szełemej. Co więcej, w wyborach parlamentarnych właśnie w Wałbrzychu odniosła spektakularny sukces - zdobyła większość mandatów parlamentarnych i wszystkie senatorskie.
Sam Schetyna może, jako jeden z niewielu parlamentarzystów PO, powiedzieć, że zdobył więcej głosów niż cztery lata temu. I to w trudnym okręgu - jeleniogórsko-legnickim, gdzie zawsze silne były wpływy i PiS i SLD. Zdobył 67 tysięcy 670 głosów, a w 2007 - 54 tys. 345. W Warszawie na Donalda Tuska głosowało 374 tys. 920 osób, a w 2007 - 534 tys. 241.

Jednak już podczas wieczoru wyborczego widać było, że premier rozpoczął na nowo wojnę ze Schetyną. Znakiem tego były ciepłe podziękowania dla Protasiewicza, jako szefa kampanii wyborczej. Chwilę potem dowiedzieliśmy się, że Schetyna marszałkiem Sejmu nie będzie. Działacze PO wymieniali się esemesami o takiej treści: "Premier Tusk potrzebuje w terenie najlepszych i najsilniejszych ludzi, dlatego szykuje Schetynie posadę wojewody dolnośląskiego".

Teraz do Sulejówka

- Paradoksalnie, chociaż Schetyna wygrał wybory, i to w dobrym stylu, jest przegranym - można usłyszeć od wrocławskich polityków. - Ale myliłby się ten, kto uważa, że to jego koniec.
I dodają, że na Dolnym Śląsku na razie nie ma konkurencji i nawet premierowi trudno tę konkurencję wygenerować.
- Widać, że Tusk szuka kogoś, kto mógłby zastąpić go na Dolnym Śląsku, z Protasiewiczem mu nie wyszło, teraz trwają podchody do Bogdana Zdrojewskiego, ale też na sukces nie ma co liczyć - mówią we Wrocławiu. - Bo Zdrojewski wcale nie ma chęci stawać na czele regionu, zdecydowanie woli stanowisko ministerialne.
Co więc czeka Schetynę? Sulejówek. To znaczy powrót do regionu, okopanie się w nim i cierpliwe czekanie. A na cierpliwości Grzegorzowi Schetynie nie zbywa.
No i może trochę pracy nad sobą, bo jak mówił "Gazecie Wrocławskiej", najczęściej popełnianym przez niego grzechem głównym jest pycha. Potem lenistwo i gniew.
- W naszym interesie leży, żeby Schetyna nie przegrał z kretesem, bo odbije się to na regionie - mówią we Wrocławiu. - Już nam zabrali EnergięPro, teraz Bielecki chce nam ukraść KGHM, a to strata co najmniej 100 mln złotych w budżecie województwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska