MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Chcą pokazywać prawdę

Anna Gabińska
Paweł Łączny i Tomek Woźny - na razie kompletują portfolio
Paweł Łączny i Tomek Woźny - na razie kompletują portfolio Janusz Wójtowicz
Najchętniej mieliby kilka tysięcy dolarów na koncie, by móc w każdej chwili spakować plecak, 5 kg kabanosów na głowę, paracetamol i - jechać tam, gdzie się coś stało. Tsunami w Tajlandii, wojna w Afganistanie czy trzęsienie ziemi w Chile. By na własne oczy zobaczyć, jak jest naprawdę, uwiecznić na zdjęciu i pokazać innym

A gdyby wszystkie wojny się zakończyły i nie było żadnego kataklizmu? - pytam Pawła Łącznego i Tomka Woźnego, dwóch przyjaciół z Wrocławia, fotoreporterów dokumentalistów, pracujących aparatem na portfolio, z którym kiedyś uderzą do agencji prasowych Europy i zaczną pracować dla nich. Obu dwudziestoparolatków spotykam w Irish Pubie na rogu wrocławskiego pl. Solnego w niedzielne popołudnie.

- Fotografujemy chorych w hospicjum czy dzieci ze świetlic socjoterapeutycznych - Tomek sączy herbatę i pali papierosy, Paweł siedzi w skupieniu na krześle. Kilka tygodni temu wrócili ze zrujnowanego trzęsieniem ziemi Haiti. Mogli sobie pozwolić na wyjazd, bo znaleźli tani lot czarterowy z Monachium na Dominikanę (2 tys. zł w obie strony). Porzucili na chwilę mycie szyb w biurowcach, malowanie kominów fabrycznych, chałturzenie na weselach i eventach - wszystko to, z czego utrzymują się na co dzień.

Wszystko zaczęło się od brata Pawła, który lubił popstrykać foty. Ale raczej w studiu. - Podświetlane papryki, takie rzeczy - tłumaczy Paweł. On zaczął robić zdjęcia w ogólniaku, a Tomka zaraził takim pomysłem na życie, gdy przyszedł kilka lat temu do redakcji portalu e-lama.pl (teraz studente.pl). Tomek był zastępcą redaktora naczelnego, a Paweł chciał spróbować sił w fotoreportażu.
Na pierwszym wspólnym materiale - marsz równości w Krakowie - Tomek jeszcze pisał, a Paweł robił zdjęcia. Ale okazało się, że precyzyjniej wyrażają się przez obraz. Pojechali pożyczonym autem dokumentować próbę zakłócenia szczytu G8 w Rostocku w Niemczech przez alter- i antyglobalistów (Tomek: - Alterglobaliści: rozmawiają przez ericssona, paląc marlboro lighty). Paweł dostał wtedy w twarz kamieniem.

Kurdystan - na tę wyprawę zaopatrzyli się w kamizelki kuloodporne z wkładką, zatrzymującą naboje kałasznikowa, ale tylko z przodu. (- Taniej - śmieją się) i hełmy. Dzięki znajomemu Polakowi, który mieszka w Turcji, mieli pozwolenie na poruszanie się po terenie nadgranicznym. Zależało im na znalezieniu się w Iraku po ataku Turków na tamtejsze bazy kurdyjskie. Udając zagubionych amatorów dzikiej przyrody przeszli 6 checkpointów, gdzie żołnierze sprawdzają dokumenty. Pokazywanie kilku pstrykniętych kozic działało do 7. checkpointu. Tam wojskowi odkryli hełmy i kamizelki i nie dało się już wytłumaczyć, że to zabezpieczenie przed agresywnymi kozicami. Zawrócili ich bez gadania.

Oprócz przygody i kilku zdjęć spod kurtki nic nie przywieźli. - No, mamy życie codzienne Juksekowa, miasteczka przy granicy z Iranem i Irakiem. Tam pracowaliśmy normalnie - opowiadają. Za to wyprawa na Haiti, gdzie znaleźli się 10 dni po trzęsieniu ziemi, zakończyła się sukcesem. - Choć zamiast szpitali, dołów z ciałami przemieszanymi z betonem i ruin Port-au-Prince mogliśmy fotografować na północy czarną Polonię, bo o nią wszyscy pytają - mówią.

Człowiek to człowiek - potraktowany z szacunkiem wszędzie reaguje podobnie.

Na Dominikanie zatrzymali się w hotelu, prowadzonym przez Niemca o imieniu Florian. - To może być wasze ostatnie śniadanie - żartował ponuro, gdy żegnali się o poranku. - Buy a gun, buy a gun - wrzeszczeli Rosjanie, jadący z nimi autobusem do granicy z Haiti. A za granicą bieda, umorusane dzieci, obskakujące ciekawie każdego białego. - Nikt nie szarpał za aparat - zastrzega Paweł.
Jednym z cięższych grzechów jest tu kradzież. - Widzieliśmy ciała leżące na ulicy z biżuterią. Nikt jej nie zabierał - wspomina Tomek. Spali najpierw na lotnisku, potem w szpitalu na dachu.

Fotografowali rannych. Zapamiętali Astrid, piękną 25-letnią dziewczynę, która zmywała naczynia w kuchni, gdy Port-au-Prince się zatrzęsło. I kilkuletniego chłopca, z raną na stopie, którą lekarz co dzień otwierał bez znieczulenia i czyścił, bo zaczęła się babrać. Do dziś słyszą krzyk malca. Po kilku dniach okazało się, że trzeba mu amputować nogę - do pół łydki, bo inaczej może nie przeżyć.

- Większość ludzi pozwalała robić zdjęcia - zapewnia Paweł. - Wystarczyło podać rękę, choć słyszeliśmy, że nikt się nie zgodzi, bo robienie zdjęć zabiera im dusze. Człowiek to człowiek - potraktowany z szacunkiem wszędzie reaguje podobnie.

Mieszkając przy basenie hotelowym płacili 60 dolarów za noc za miejsce pod namiot. Zachorowali: najpierw Paweł, potem Tomek. Ale zobaczyli doły, do których wielkie spycharki firmy Caterpillar, kierowane przez kobiety, wrzucały ciała przemieszane z pokruszonym betonem. I poczuli ohydny, lepki zapach trupów. Nie widzieli bandyty z maczetą. I mimo dwóch tygodni bez prysznica, z marzeniem o ciepłej zupie i schabowym z ziemniakami, kilka dni po powrocie mogliby jechać tam jeszcze raz. Jeśli dostaliby takie zadanie.

Może ktoś, gdy zobaczy moje zdjęcie, zdecyduje się wysłać SMS z pomocą dla Haiti.

- Może ktoś po zobaczeniu mojego zdjęcia zdecyduje się wysłać SMS z pomocą dla Haiti - tłumaczy Tomek. - Świata nie naprawimy, ale możemy dać do myślenia. Lekarz umie leczyć, my umiemy robić zdjęcia. To robimy i pokazujemy, co zobaczyliśmy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska