MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Alea iACTA est. Kości już zostały rzucone, czas wyjść z jaskini

Arkadiusz Franas
Paweł Relikowski
Anti-Counterfeiting Trade Agreement. Kto wie, co to jest? Ano to, czym nas ostatnio straszą. Jak zapiszemy skrótem ACTA, to już wszystko stanie się prawie jasne.

Chyba jednak z naciskiem na "prawie". Dosłownie tłumacząc, jest to umowa handlowa dotycząca zwalczania obrotu towarami podrabianymi.

Umowę tę podpisał właśnie polski rząd. I dlaczego stała się tak znienawidzona przez różne środowiska? Pytanie dobre, ale i mocno prowokacyjne. Otóż tak naprawdę odezwali się przeciwnicy tylko jednego zapisu: rozdziału 2, sekcji 5. Zapis ten traktuje o zasadach ochrony praw własności intelektualnej między innymi w internecie.

Dodatkowo wyjaśnione jest, że realizacja tych postanowień nie powinna na przykład naruszać zasad podstawowych: wolności słowa, prawa do sprawiedliwego procesu oraz prawa do prywatności. Trochę uprościłem język urzędowy. Ale jakby było za mało, to może inaczej. Chodzi o to, by na przykład w internecie nie publikować nagrań, książek czy innych tekstów, zdjęć, filmów bez zgody ich autorów czy właścicieli. Czyli chodzi o to, by nie kraść. Tak samo jak w realnym życiu nie można kraść samochodów, pieniędzy czy butów.

Tylko że na podstawie tych dość ogólnikowych zapisów ACTA przeróżnej maści aktywiści wywietrzyli spisek. Bo faktycznie nie dość jasno wyjaśniono, kto ma pilnować treści w internecie. Wiele wskazuje na to, że, mówiąc znów językiem uproszczonym, właściciel danej strony lub dostawca internetu. Ktoś, kto będzie musiał pilnować, by nie pojawiły się niewłaściwe zapisy, staje się cenzorem. Oczywiście, zdaniem przeciwników ACTA.

Jednym słowem, podpisanie się Polski pod ACTA to zamach na wolność. A ja się pytam, jaką? Taką, która pozwala każdemu napisać bezkarnie, co chce. Dzięki internetowi nie ma już żadnej odpowiedzialności za słowo. Można człowieka wyzwać od idiotów czy kretynów. I nic. Oczywiście, niby jest możliwość identyfikacji takiego użytkownika, ale każdy średnio zorientowany wie, że jest to praktycznie niewykonalne.

Dlatego nie dziwię się, że minister Radosław Sikorski uznał kiedyś, iż internet to kloaka, gdzie mogą spotkać się różni frustraci. Na takie wyznanie zdobył się nasz szef MSZ po ataku Andersa Behringa Breivika, który strzelał do ludzi, a wiadomo, że przygotowywał się do tego, nawiązując kontakty w internecie.

A w jaki sposób przeciw ACTA teraz zaprotestowali przeciwnicy tego porozumienia? Włamując się na różne strony. Włamując, czyli popełniając przestępstwo. Nie dziwię się więc, że rząd nie chce z nimi rozmawiać, bo kto poważny będzie zabiegał o opinię ludzi łamiących prawo.

No i to, co charakterystyczne dla sieci: naprawdę nie wiadomo, z kim tak naprawdę negocjować, bo internet to doskonałe środowisko dla wszelkiego rodzaju tchórzy, którzy boją się ujawnić. Rzucą jakieś hasło i cieszą się z wywołanej zadymy. A w Polsce hasło "wolność" to magiczny kod. Wystarczy powiedzieć "to zamach na naszą wolność" i już większość Polaków rusza z kosami na sztorc. Choć teraz modniejsze są kamienie czy cegły w rękach.

Ja rozumiem, że mamy złe doświadczenia, ale na Boga, to już ponad 20 lat od upadku PRL-u i prawie 100 lat od wyzwolenia się spod zaborów. Czas włączyć inne myślenie. Naszej wolności w rozumieniu sienkiewiczowsko-romantycznym już od dawna nic nie zagraża. Wbrew temu, co sądzą jakieś Anonymousy czy prezes Jarosław Kaczyński.

My już mamy za dużo wolności. Po 20 latach działania internetu w Polsce trzeba się wziąć za jego porządkowanie. I jakimś początkiem tego porządkowania jest podpisanie umowy ACTA. Umowy, która sama w sobie nie wprowadza jeszcze żadnych ograniczeń (wystarczy ją po prostu przeczytać, by to zobaczyć). Jak stwierdził jakiś czas temu Juliusz Cezar, ruszając w obronie Republiki, "alea iacta est", czyli "kości zostały rzucone". Tego procesu już nie da się zatrzymać.

Oczywiście trudno jest rezygnować ze złotej wolności w internecie, gdy można wszystko. Pewnie takie odczucia mieli też ponad 2000 lat przed nasza erą Sumeryjczycy, gdy ich władca Ur-Nammu wprowadzał pierwszy kodeks karny. A czy ktoś teraz wyobraża sobie życie w realnym świecie bez takiego kodeksu? Mamy karny, rodzinny, cywilny, handlowy, drogowy i wiele innych. Jakoś nie godzimy się na to, by ktoś nam wyniósł meble z domu czy wyprowadził samochód z garażu.

Czas już najwyższy wyjść z jaskini, gdzie sprawy załatwiano maczugą i kamieniem odłupanym z najbliższej ściany. Mówimy o technologiach XXI wieku, a chcielibyśmy żyć moralnością z czasów, gdy z paproci powstawał węgiel, a na pastwiskach pasły się dinozaury. Czas nadrobić zaległości. Kości naprawdę zostały rzucone.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska