MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wrocław: Lata chude, lata tłuste

Jarosław Dudycz
Przeczytałem jakiś czas temu w "Newsweeku", że w badaniach opinii publicznej mierzących, która polska metropolia jest najprzyjaźniejsza swoim mieszkańcom, najkorzystniej wypadł Wrocław. A mówiąc wyraziściej: zdeklasował w rankingu pozostałe miasta, z tyłu zostawiając Warszawę czy Kraków.

Co więcej, ta pierwsza lokata wydaje się bardzo stabilna, osiągnięta w sposób niezwykle uporządkowany i metodyczny, niebędąca sprawą jakichś spontanicznych porywów serca i chwilowych sympatii, ale konsekwencją wieloletniej pracy nad Wrocławiem, rzetelnych działań politycznych, ekonomicznych i turystycznych. To, że Wrocław plasuje się na pierwszym miejscu, nie jest przypadkiem, ale efektem mądrej i przemyślanej ewolucji życia miejskiego w jego najistotniejszych wymiarach: w dziedzinie rozwoju infrastruktury, komunikacji i kultury.

Co się tak podoba ludziom w nadodrzańskim mieście, jakimi kryteriami się posługują, żeby Wrocław wychwalać? Przede wszystkim cieszy ich nie najgorsza komunikacja, eleganckie autobusy, szykowany projekt szybkiego tramwaju. Zwracają uwagę na rewaloryzowane zabytki. A także na rozbudowaną ofertę edukacyjną, liczne imprezy, kwitnące życie towarzyskie. Na możliwość posiedzenia na Wyspie Słodowej, a potem w jakimś miłym pubie do samego rana. Co bardziej obyci wskazują na przeszłość miasta, bogactwo etniczne, które zawsze się w nim manifestowało niezwykle wylewnie, na ciekawe tło historyczne, burzliwe koleje wrocławskiego losu, przenikanie się rozmaitych wrażliwości. Wydaje się, że wrocławianie są dumni z dziejów swojego miasta, przywykli, że kiedyś nazywało się Breslau, niemieckie ślady nie przerażają już jak za gomułkowskich czasów, służą budowaniu tożsamości i oferty turystycznej. Trudno powiedzieć, czy wrocławska młodzież i studenci znają historię Wrocławia wnikliwie, pewnie nie, są jednak świadomi zasadniczych jej zwrotów i wiedzą, że we Wrocławiu zawsze było dynamicznie. To już dużo.

Na tej dynamice, która się uwidacznia w mieście od pokoleń, oparto miejski marketing, dziś odcinamy jego kupony. To są na pewno lata tłuste Wrocławia. Ale pamiętamy i chude. Była we Wrocławiu taka epoka, gdzieś z początkiem lat 90., kiedy nawet żaden pies nie przebiegł po zmroku ulicami miasta, restauracje zamykano, nim się na dobre zapełniły, Rynek był opustoszały, wyłożony ni to brukiem, ni to asfaltem, z głównych zabytków odpadały tynki, a na dodatek wszystkich straszyła ponura legenda ulic Traugutta, Pułaskiego, Komuny Paryskiej. Był taki czas, kiedy turyści Wrocław omijali, zupełnie świadomie i z premedytacją wybierali Kraków, kiedy do Wrocławia przylgnęła etykieta miasta zapyziałego i prowincjonalnego. A na dodatek żyły w nim jeszcze wtedy komunistyczne upiory, nienawiść do niemieckiej przeszłości, ponure echo miasta piastowskiego, zawsze polskiego.

Trudno powiedzieć, czy wrocławska młodzież i studenci znają historię Wrocławia wnikliwie, pewnie nie, są jednak świadomi zasadniczych jej zwrotów i wiedzą, że we Wrocławiu zawsze było dynamicznie. To już dużo

I w pewnym momencie pojawiły się pierwsze oznaki przemiany miasta, kamieniem milowym były chyba Kongres Eucharystyczny i powódź, okazało się, że miasto umie się skonsolidować, umie mieć plan, umie zadbać o siebie. Umie o sobie mówić w sposób nowoczesny i atrakcyjny, a jednocześnie ze świadomością swoich ran i trudności. Rok 1997 to był niewątpliwie początek lat tłustych.

Wrocław wypracował sobie od tamtego momentu udane mechanizmy promocji, oparte na przeformułowaniu języka, w którym mówi się o miejskich sprawach, ten język zerwał z komunistyczną nowomową, został wywietrzony, usunął fałszywe symbole i zaczął uczciwie rejestrować sytuację Wrocławia. Nie stał się przy tym nudnym ględzeniem nawiedzonego przewodnika, uszanował historię, ale ukierunkował się przede wszystkim na sprawy bieżące, na komunikację z inwestorami, na codzienne porozumiewanie się mieszkańców. Język Wrocławia to rzeczywiście język spotkania i dialogu, język bardzo żywy, pojemny.

Inaczej jest w Krakowie, w którym ostatnio bywam bardzo często.

Kraków od lat nie odświeżył swojej dykcji, nadal poucza turystów, organizuje im wykłady z patriotyzmu i mitologii narodowej, nie wychwytuje zupełnie ducha czasów, bawi się w pedagoga albo nawet w nobliwego dziadka. Tonie w legendach, jest pyszny, uświęca każdy kamień. Miejscowi się tym nadymają jak zawsze, ale gości zaczyna to mierzić, mają już dosyć bogoojczyźnianej aury.

Kraków niewątpliwie przeżywa lata chude, przegrał prawo do organizacji meczów Euro 2012, traci zagraniczne firmy, nic nie wskazuje przy tym na to, żeby się ta zła passa miała odwrócić.

Nie odwróci się tak długo, jak długo włodarze Krakowa będą myśleli, że zmiany nie są potrzebne, że Sukiennice i wawelskie groby wystarczą.

Wrocław zachował równowagę. Ma swoje groby, owszem, ale przede wszystkim jest przyjazny żywym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska