Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ta wrocławska tradycja nigdy nie zgaśnie

Błażej Organisty
Pewna wrocławska tradycja nigdy nie zgaśnie. Dzięki latarnikom, którzy codziennie o zmierzchu zapalają latarnie gazowe rozświetlające Ostrów Tumski. Każdą osobno, a działających jest ponad sto. Z obowiązku może zwolnić ich tylko burza. Fakt, to praca, ale swoje zajęcie traktują jak przywilej. Najstarszy stażem zapala i gasi latarnie już od kilku lat.

Robert Molenda od ponad dwóch lat na Ostrów Tumski przyjeżdża ubrany w pelerynę i melonik. Dzierży 2,5-metrową sztycę, na końcu której żarzy się ogień. O każdej porze roku zaczyna mniej więcej pół godziny przed zachodem słońca i ma godzinę na odpalenie wszystkich 102 latarń. Najpierw te najwyższe przed katedrą, później te na placu Katedralnym i w bocznych uliczkach, następnie koło hotelu, by wreszcie przejść ulicą Katedralną do mostów i skończyć spacer ulicą św. Marcina. O poranku latarnik wraca na Ostrów, aby zgasić wszystkie światła.

- Kiedyś studenci gasili je dla zabawy, ale te czasy już chyba nie wrócą. Poza tym więcej z tego było szkód niż pożytku - żartuje pan w meloniku.

Po drodze zaczepiają go mieszkańcy i turyści. Tu ktoś prosi o zdjęcie, tam mama tłumaczy synowi... Latarnik z Wrocławia to przecież wciąż atrakcja osobliwa, wzbudzająca zaciekawienie. Aby go zobaczyć, ludzie przyjeżdżają z całej Polski. Chociażby z Warszawy, gdzie wprawdzie latarni gazowych więcej niż we Wrocławiu, ale tam są zapalane automatycznie, a nie przez człowieka w czerni. Niektórzy nie mogą się nadziwić, tak jakby latarnik za chwilę miał rozpłynąć się w powietrzu.

- Kiedyś pewna grupa Włochów chodziła za mną przez pięć dni z rzędu - wspomina Molenda.

Śnieg lub deszcz, mróz czy upał, latarnie palić się muszą. Robert Molenda zaznacza, że to odpowiedzialna praca, którą wykonywać należy rzetelnie. I choć codziennie kroczy się udeptaną ścieżką, i czasami trzeba oglądać się wstecz, aby upewnić się, że zapalona bezwiednie latarnia płonie, to niemalże każdy dzień potrafi przynieść coś nowego.

- Codziennie kogo innego się spotyka, ktoś inny zagada, bardzo często można usłyszeć ciekawe historie i odkryć coś nowego w magicznym Ostrowie Tumskim - opowiada latarnik, przyznając przy tym, że to wspaniała wrocławska tradycja, a Ostrów najładniej wygląda wieczorową porą latem, gdy światła latarni komponują się z oświetleniem kościołów.

Zmora latarnika

A tradycja jest długa. Pierwsze latarnie gazowe pojawiły się we Wrocławiu w 1843 roku w restauracji Złota Gęś przy dzisiejszej ulicy Oławskiej. Kilka lat później miasto doczekało się całego systemu oświetlenia gazowego. Latarnie rozbłysły nie tylko przy ulicach, ale także w hotelach, restauracjach lub szkołach. Z czasem wyparła je era elektryczności. W pełni gazowe latarnie ostały się już tylko na Ostrowie Tumskim.

- Działają na zasadzie kuchenki gazowej - porównuje latarnik, unosząc sztycę do klosza. Sztycą popycha wahadło, które otwiera zawór, przykłada płomień do czterech okrągłych siatek, i już latarnia się świeci. Wydaje się banalnie proste, ale trzeba robić to niezwykle ostrożnie, aby nie zniszczyć siatek Auera, w których spala się gaz. Gdy sztyca dotknie siatki, ta momentalnie się niszczy i jest bezużyteczna. Dlatego latarnik nie pozwala zapalać latarni turystom, choć niektórzy gorliwie o to proszą.

Zmorą latarnika jest nie tylko zła pogoda czy natrętni niekiedy przechodnie, ale także owady, które dostają się do kloszy i uszkadzają siatki lub zapychają rurki.

- Najgorsze są pająki, które plotą w nich pajęczyny. Przychodzę, a tu gaz nie leci. Albo pszczoły, które w rurkach wiją sobie gniazda - wylicza Molenda.

Rolą latarnika nie jest zatem tylko zapalanie i gaszenie latarń. Musi je czyścić, konserwować i naprawiać. Każdą przynajmniej raz w miesiącu. Niektórych części zamiennych kupić się nie da. Trzeba je zrobić własnymi rękoma.

Robert Molenda zmierza do lampy stojącej tuż przy wejściu na most Tumski. Choć jest oznaczona numerem jeden, to rozświetla ją jako jedną z ostatnich. Po drodze rozmawia z kolegą wychylonym z okna i pozdrawia maestra, czyli ulicznego grajka. Mija też krasnala, który wspina się na jeden ze słupów, próbując zapalić światło, ale latarnik zrobi to lepiej. Flesze błyskają, a latarnie muszą się świecić.

ZOBACZ TAKŻE: TAJEMNICE I LEGENDY WROCŁAWIA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska