Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robienie filmów nie jest dla mnie najważniejsze

Małgorzata Matuszewska
Ewa Stankiewicz
Ewa Stankiewicz Paweł Relikowski
Rozmowa z Ewą Stankiewicz, pochodzącą z Wrocławia reżyserką i scenarzystką, współautorką filmu "Trzech kumpli".

Pracuje Pani nad nowym filmem fabularnym. O czym?

"Nie będziesz wiedział" to opowieść o kobiecie i mężczyźnie. Każde z nich przeżywa śmierć kogoś bliskiego, szukają swoich dróg i chcą odnaleźć się w tej sytuacji. Ona jest dziennikarką, przyjeżdża do rodzinnego miasta walczyć o życie umierającej w szpitalu mamy. On, to zakonnik, były świetny koszykarz, poświęcił talent dla prawdziwego powołania. Już będąc w zakonie, w szpitalu spotyka swojego trenera. Kobieta i mężczyzna mogliby dać sobie szczęście, ale się mijają, chociaż też wzajemnie ratują. Zakończenie będzie otwarte.

Śmierć to poważny i trudny temat. Dlaczego Pani się tym zajmuje? Podobno Polacy wolą lekkie obrazy i hollywoodzkie komedie.

Temat jest trochę z życia, nawet z własnych doświadczeń, z opowieści innych ludzi. I oczywiście wszystko przetworzyłam w wyobraźni, bo to nie jest "historia oparta na faktach". Polacy, i nie tylko, lubią dobre kino. Obojętnie, czy ono jest lekkie, czy ciężkie. Dobre. To moje, do którego właśnie się przygotowuję, jest bardzo intensywne i pełne dramatu, ale także z komicznymi momentami. Myślę, że "wciągnę" w nie widza. Na pewno nie jest to nudna, obojętna historia. Ciężka? Taka też mogłaby "wciągnąć" w niekonwencjonalny sposób. Ludzie potrzebują różnych filmów, bo chcą oglądać coś dobrego niezależnie od gatunku.

Kto zagra główne role?

Agnieszka Grochowska i Wojtek Zieliński, a ludzi, o których będą się troszczyć i którzy im umrą - Grażyna Barszczewska i Daniel Olbrychski. Ale jest też cała plejada aktorów nieznanych, w drugim i trzecim planie, epizodystów, którzy po raz pierwszy wystąpią na ekranie. To dosyć duży film, koprodukcja polsko-niemiecka. Ale wciąż brakuje nam pieniędzy.

Znowu staje Pani przed takim problemem? "Dotknij mnie", zwycięzca Konkursu Kina Niezależnego gdyńskiego festiwalu, był robiony "z niczego".

Chcemy nakręcić ten film na taśmie filmowej, z pięknym obrazem, nie chcemy, żeby był "offowy". Ma być estetyczny, z dobrym dźwiękiem, którego często brak w polskim kinie. Potrzeba na to pieniędzy; brakuje nam półtora miliona złotych.

Strona niemiecka ich nie zapewni?

Daje tyle, co polska, naprawdę sporo. Nie jestem dla nich sławnym nazwiskiem.

Jak więc udało się Pani wejść w koprodukcję?

Razem z Agnieszką Janowską, producentką, starałyśmy się o pieniądze, uczestniczyłyśmy ze scenariuszem w konkursach.

Pani filmy chcą oglądać nawet w Barcelonie, w tamtejszych klubowych kinach...

Jeszcze studiując w szkole filmowej, wysłałam do Barcelony eksperymentalny dokument. To było sześć czy siedem lat temu. Do dziś nie znam organizatorów tych przeglądów, a ciągle się do mnie odzywają i pokazują kolejne etiudy szkolne.

Spotkania z cierpieniem i śmiercią są dla Pani codziennością. Ponad trzy lata temu założyła Pani Fundację Dobrze Że Jesteś, pomagającą chorym i umierającym w szpitalach.

Codzienność cierpienia z pacjentami szpitali bardziej przeżywają wolontariusze. Moją działalność Fundacja sprowadziła bardziej do administracji i prowadzenia dokumentów, może nawet wbrew temu, co chciałam robić, zakładając Fundację. Ale działalność Fundacji jest wynikiem moich doświadczeń życiowych.

Wolontariusze mają dyżury w szpitalach przy chorych. Pani nie dyżuruje?

Teraz już nie, choć wcześniej dyżurowałam. Obecnie moja praca jest pracą organizacyjną. Koordynuję koordynatorów i "siedzę" w papierach. Fundacja prowadzi działalność w dwóch wrocławskich szpitalach, w Warszawie, Krakowie, Łodzi, Poznaniu, Gdańsku.
Fundacja się rozrosła, a to znaczy, że potrzeba jej istnieniajest ogromna.
To widać na pierwszy rzut oka. Trzeba tylko wejść na szpitalne, ciężkie oddziały, onkologicznyczy hematologiczny, popatrzeć na śmierć i samotność chorych, ich zmagania z cierpieniem. Jeśli są sami, to jest straszne. Wtedy liczy się każdy gest i uśmiech. Wolontariusze są nie do przecenienia.

Co robi wolontariusz?

To, co potrzeba. Nie narzuca się z rozmową, jeśli widzi, że trzeba przynieść basen, bo pielęgniarkisą zajęte ratowaniem kogoś, podłączaniem do tlenu i nie ma ich w pobliżu. Przynoszą basen, prowadzą na badania. Rozmawiają, jeśli chory potrzebuje rozmowy. Karmią. Trzymają za rękę. Przynoszą trochę świata z zewnątrz, spoza choroby. Po prostu są przy człowieku.

Jest Pani bardzo zajętą osobą: Fundacja, nowy film i wszystko, co dzieje się wokół wstrząsającego filmu "Trzech kumpli" pokazanego w TVN, którego jest Pani współautorką. Kiedy zaczynała Pani pracę nad historią przyjaźni Pyjasa, Wildsteina i Maleszki, spodziewała się Pani, że poruszy mury?

Absolutnie nie. Trzy lata temu zaczynałam w poczuciu, że pewnie trudno będzie to pokazać. Wszystko, co robiłam do tej pory, było niszowe w odbiorze. Za "Trzech kumpli" zabierałam się wraz z Anną Ferens, w poczuciu, że może będzie to film do internetu. Po drodze coś się odwróciło o 180 stopni, film znalazł się w TVN i odbił szerokim echem. To było niespodziewane.

Po emisji sypią się propozycje pracy dziennikarskiej?

Nie. Jestem wolnym strzelcem. Myślę, że część drzwi na pewno się przede mną zamknie.

Za odwagę i dociekliwość? To doskonały film.

Już czuję jego wagę. Nie chcę się skarżyć, bo z pełną świadomością zabierałam się za niego i poniosę konsekwencje jego powstania. Część ludzi może mnie postrzegać jako następnego inkwizytora. Ale to nie jest tragedia. Po pierwsze: nie muszę w życiu robić filmów. Wiem, że do produkcji potrzebne są pieniądze i to jest dla mnie duże ograniczenie. Ale dotąd działałam offowo i mogę tak pracować dalej.
Na razie z Anią Ferens robimy na podstawie nakręconego wcześniej materiału do "Trzech kumpli" serial "Osaczeni".

Zobaczymy coś, czego nie było w "Trzech kumplach"?

Jeden odcinek zostanie poświęcony Stanisławowi Pietraszce, który widział Pyjasa w dniu śmierci. Dwa odcinki poświęcimy funkcjonariuszom, którzy nie zmieścili się w filmie, co pokaże szerzej metody pracy służb bezpieczeństwa. Jeden opowie o losach Jarosława Reszczyńskiego, który współpracował z SB. Bronisław Wildstein będzie też bohaterem całego odcinka.

Pani deklaracja "nie muszę robić filmów" jest wyrazem pełnej wolności wewnętrznej. Skąd Pani wzięła tę niezależność?

Wyniosłam ją z domu. Tato zawsze mówił, że można coś zrobić, jak się ma dwie ręce i głowę. Trzeba robić to, co się uważa za ważne i uważać, żeby nie skrzywdzić ludzi.
Robienie filmów nie jest moim priorytetem, nie jestnajważniejsze w życiu. Fundacja daje mi dużo satysfakcji.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska