Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po premierze "Don Giovanniego": Niebezpieczne związki

Katarzyna Kaczorowska
Don Giovanni w świetnej kreacji Mariusza Godlewskiego
Don Giovanni w świetnej kreacji Mariusza Godlewskiego fot. marek grotowski/opera wrocławska
Żadnego przypadkowego elementu, przypadkowego gestu. Uważny widz zauważy cytaty, paralele, a mniej uważny będzie czuł, jak wsysa go pudełko sceny zamknięte czarnymi ścianami, rozświetlanymi umiejętnie prowadzoną grą świateł. I zachwyci się głosami, bo to przedstawienie to prawdziwa uczta dla ucha.

Mariusz Treliński po raz pierwszy spotkał się z Don Giovannim, uwodzicielem, a może diabłem wcielonym, w 2002 roku na scenie Teatru Narodowego w Warszawie. Krytycy kręcili trochę nosem, że w przedstawieniu za dużo jest teatralizacji, nieuzasadnionych cytatów i zabiegów stylistycznych, stroje Arkadiusa skwitowali określeniem "wybujałe", ale za to zachwyciły ich głosy. Publiczność takich problemów z oceną nie miała - ją ten spektakl rzucił na kolana i nie wypadało go nie obejrzeć.
Od tego czasu Treliński brał się za bary z "Don Giovannim" kilkakrotnie na różnych scenach świata. W końcu przyszła kolej na Operę Wrocławską.

Kiedy oglądałam i słuchałam w sobotni wieczór dzieło Mozarta, nie mogłam się uwolnić od skojarzenia z "Niebezpiecznymi związkami" de Laclosa, jedną z najlepszych książek o grach, jakie toczą ze sobą ludzie, i o cenie, jaką płaci się za cynizm, o strachu przed prawdziwym uczuciem. Francuski urzędnik i generał swoją genialną powieść w listach zaczął pisać w 1778 roku, a wydał w nakładzie 2000 egzemplarzy w 1782. Premiera "Don Giovanniego" miała miejsce pięć lat później, a na widowni praskiego teatru siedział najsłynniejszy uwodziciel tamtych libertyńskich czasów Giacomo Casanova. Czy miał wrażenie, że ogląda poniekąd własną historię? Czy uwierzył Mozartowi, że zło, zwłaszcza to, które igra z uczuciami, zawsze zostanie ukarane?

Don Giovanni bowiem to zło wcielone, już nie człowiek ogarnięty obsesją seksu, ale raczej diabeł, dla którego ostatnią wartością jest odwaga - zaproszony na piekielną ucztę przez Komandora, mając ostatnią szansę nawrócenia z grzesznej drogi, nieuchronnie prowadzącej do potępienia, odrzuci ją. I rzeczywiście trafi do piekła.

Mozart stworzył dzieło genialne, w którym dramat przeplata się z groteską. Jak nikt pokazał siłę uczucia, które ślepnie na przewiny kochanka, jeśli tylko jest szansa, że znów się z nim będzie, cierpienia i oczekiwania.

Treliński razem z Mozartem pokazują widzowi okrutne gry i nie zostawiają żadnych wątpliwości - Don Giovanni w świetnej kreacji Mariusza Godlewskiego nie ma w sobie krzty ludzkich uczuć. Okrutny, cyniczny, zachłanny, diabelski - przymiotniki można mnożyć, bo Godlewskiemu udało się stworzyć postać pociągającą, wręcz kuszącą, ale zarazem odpychającą i całkowicie pozbawioną wrażliwości na cierpienie. Kiedy uwodzi, jego głos kryje w sobie obietnicę, kusi słodyczą i łagodnością. Ale kiedy jest wściekły albo cyniczny - ten głos staje się mroczny, swoją siłą próbujący narzucić przeciwnikom wolę Don Giovanniego.

Tacy ludzi przerażają, ale ten spektakl zachwyca. Rewelacyjną Anną Bernacką w roli Donny Elwiry, porzuconej kochanki, która wybaczy Don Giovanniemu każdą podłość, która miota się pomiędzy gniewem, dumą a pragnieniem bycia z ukochanym, nawet jeśli ten jest mordercą i zdrajcą. Równie porywającą Iwoną Sochą śpiewającą partię Donny Anny, ofiary Don Giovanniego, który zakradł się do jej sypialni, by ją posiąść, a potem zabił ojca stającego w jej obronie. I wreszcie Iryną Zhytynską umiejętnie budującą postać głupiutkiej Zerliny, dającej się uwodzić cynicznemu szlachcicowi.

"Don Giovanni" to opowieść rozpisana przede wszystkim na kobiece głosy, wyrażające ból, miłość, nadzieję, stratę. We wrocławskiej premierze - głosy zachwycające. Treliński stworzył przedstawienie wysmakowane estetycznie, intrygujące, po prostu piękne, ale niektóre elementy - mające uzasadnienie w nawiązaniach do komedii dell'arte i zapewne przywołujące słynny film Federico Felliniego "Casanova" - są sztuką dla sztuki. Parada tańczących zakonnic z różowymi pończochami na nogach skojarzyła mi się z markizem de Sade. Może Don Giovanni w piekle będzie poddawany praktykom flagellacyjnym? Pasowałoby to do epoki - markiz "Justynę, czyli nieszczęścia cnoty" napisał w 1787 roku. Dokładnie w roku premiery "Don Giovanniego" Mozarta.

Opera Wrocławska, "Don Giovanni", Wolfgang Amadeusz Mozart, reż. Mariusz Treliński, kierownictwo muzyczne Jari Hämäläinen, dekoracje Boris Kudlička, kostiumy Arkadius, choreografia Emil Wesołowski, przygotowanie chóru Anna Grabowska-Borys, reżyseria świateł Felice Ross, premiera: 28.05.2010, następne spektakle: 31.05, 7.06, godz. 19, bilety: 16-160 zł.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska