Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na dachu Wielkiej Pętli (ZDJĘCIA)

Katarzyna Rzepecka
Polak potrafi
Polak potrafi Rzepecka
Pierwotny plan był następujący: wjechać na przełęcz Tourmalet i tam poczekać na finisz najtrudniejszego etapu tegorocznego Touru. Jednak bliskość miejscowość Pau, gdzie rozpoczynał się etap była tak zachęcająca, że zmieniliśmy zdanie. Postanowiliśmy wstać wcześnie rano i pojechać również na start.

Pogoda nas nie rozpieściła, po dotarciu do Pau rozpoczęliśmy poszukiwania... parasolek. Krążyliśmy po mieście, przemykając spod jednego daszku do drugiego. W końcu natrafiliśmy na centrum handlowe, gdzie musieliśmy poczekać na otwarcie sklepu. Byliśmy za wcześnie. Po 20 minutach oczekiwania weszliśmy i już po chwili znaleźliśmy stojak z parasolkami... za 10 euro. Cena zepsuła nam humor. W sklepie oprócz nas, parasolek szukała inna grupka kibiców, której cena również zepsuła humor. Oni jednak działali szybciej. Po chwili wyszli zza rogu z paczką... worków na śmieci. Z szeroki uśmiechem pokazali nam miejsce, gdzie możemy je znaleźć i poszli do kasy. Nie zastanawiajac się długo kupiliśmy jedną parasolkę i paczkę worków na śmieci. Tuż przed wyjściem z centrum handlowego roześmiani "uszyliśmy" ubranka z worków i czym prędzej udaliśmy się na miejsce startu. Ludzie na ulicach śmiali się z nas, niektórzy podnośili kciuk do góry, inni tylko patrzyli. Dla nas najważniejsze było, że nie mokniemy. 10 minut później dotarliśmy na miejsce startu. I wtedy - poczułam się jakbym trafiła do innego wymiaru. Pełno kibiców, różnego rodzaju kramików z pamiątkami z wyścigu, policjantów i ludzi z ekip kolarskich. Marzyłam żeby sie tu znaleźć. Przeszliśmy wzdłuż barierek aż do lini startu, gdzie jeszcze nie było dużo ludzi.

Postanowiliśmy zająć miejsca i poczekać. Zmienialiśmy się, co jakiś czas, aby każde z nas miało okazję przyjrzeć się z bliska przygotowaniom do startu. Krzysiek, co chwilę przynosił nam fanty, które rozdawały firmy sponsorujące wyścig. Takim sposobem wzbogaciliśmy się w pelerynki przeciwdeszczowe, czapeczki, kawę i inne ciekawe rzeczy, które za kilka lat będą cenną pamiątką. Wyścig z bliska wygląda zupełnie inaczej. Czekaliśmy na start ponad 3 godziny, w tym czasie obejrzeliśmy barwny korowód wymyślnych samochodów, które dwie godziny przed wyścigiem przejeżdżają całą trasę rozgrzewając i bawiąc kibiców.

Próbuję dojrzeć z daleka jakąś znaną twarz, ale na razie ciężko poznać kogokolwiek. Jedynie Alberto Contador rzuca się w oczy

Najbardziej rozbawiło mnie auto-łóżko, które możecie zobaczyć w galerii. Co chwilę obok nas przechodziły osoby z obsługi technicznej, panowie w garniturach, panie z teczkami. Czasem przystawali i chwilę rozmawiali, czasem szybkim krokiem szli w stronę teamowych autokarów. Ogólny gwar i wydawałoby się nieporządek. Ale każdy wiedział, co ma robić. Już nawet deszcz przestał mi przeszkadzać, byłam przemoknięta do suchej nitki. Czas oczekiwania szybko zleciał. Do startu pozostało 30 minut. Zaczęli pojawiać się pierwsi kolarze, którzy podpisali już oficjalnie listę startową. Słyszymy od kobiety obok, że na trasie wyścigu ma być dzisiaj Prezydent Francji. Jesteśmy trochę zaskoczeni, ale tylko chwilowy dostęp do internetu uniemożliwia nam śledzenie na bieżąco wydarzeń związanych z wyścigiem. Barwny peleton robi się coraz większy, co chwilę dojeżdżają kolejni kolarze. Stoją jakieś 60 metrów od nas. Próbuję dojrzeć z daleka jakąś znaną twarz, ale na razie ciężko poznać kogokolwiek. Jedynie Alberto Contador rzuca się w oczy, z racji swojego żółtego stroju. Ale już po 5 minutach mamy ich wszystkich na wyciągnięcie ręki.

Podjechali do linii startu. Opłacało się stać w deszczu prawie 3 godziny. Tuż obok nas stoi Fabian Cancellara, trochę dalej Aleksander Vinokurov, George Hincapie. Samie wielkie nazwiska. Krzysiek zwraca nam uwagę na przeciskającego się tuż koło barierek kolarza. To Andy Schleck, który jeszcze niedawno jechał w żółtej koszulce lidera. Dziennikarze krążą wokół kolarzy jak satelity, uśmiecham się pod nosem - taka praca, myślę Wśród barwnego peletonu staram się odnaleźć Lance Armstronga, bardzo zależy mi, żeby go zobaczyć. Dużo czasu spędziłam na analizowaniu jego fenomenu i śledzeniu kariery. Niestety muszę się zadowolić dosłownie chwilą, kiedy prawie na końcu peletonu, ze spuszczoną głową przemyka obok nas. Mam jeszcze szansę na mecie. Finisz pod górę sprawi, że tym razem zdążę przyjrzeć mu się dokładniej. Start trwał bardzo szybko, niska temperatura i pogoda sprawiła, że kolarze nie byli zbyt otwarci, skupieni przed jednym z najtrudniejszych etapów zdawali się niezauważać publiczność. Trochę inaczej sobie to wyobrażałam. Po starcie poszliśmy kupić parę pamiątek. Ceny były bardzo wygórowane, za koszulkę kolarską jedna z firm sponsorujących Tour chciała ponad 60 euro. Za oryginalny kubek trzeba było zapłacić 10 euro. Tour de France to ogromny biznes. Widać to na każdym kroku. Wróciliśmy do samochodu. Chwila na ustawienie GPS i jedziemy w stronę Col du Tourmalet - finiszu etapu. Mamy zamiar wjechać rowerami na przełęcz od drugiej strony. Spieszymy się, czas nas goni, obawiamy się, że możemy nie zdążyć wjechać tam na czas. U podnóża góry, natrafiamy na pierwszą przeszkodę. Okazuje się, że wjazd na przełęcz jest niemożliwy. Samochód trzeba zostawić na parkingu. Można podjżdżać rowerami, ale tylko 12 km, potem ostatnie 4 km trzeba iść na piechotę. Szybko kalkuluję w głowie czas podjazdu i marszu. Dochodzę do wniosku, że nie zdążę... Magda też. Załamane nie wiemy, co robić. Krzysiek idzie do policjanta kierującego ruchem. Chce dowiedzieć, czy jest jakaś alternatywa. Policjant odpowiada, że można iść na piechotę albo złapać stopa. Przepuszczją auta związane z wyścigiem. Szyba decyzja i już po chwili uzbrojone w gadżety kibiców idziemy pod górę. Krzysiek szykuje się aby podjechać rowerem. Dopiero po 2 km marszu udaje się nam złapać stopa. Szczęśliwe jedziemy na górę. Po godzinie czasu docieramy na finisz. Szukamy dobrego miejsca, z którego będziemy widzieć wszystko. Krzyś dociera na miejsce około 40 minut po nas. Zostawił rower w jednym z hoteli położonych niżej i podchodził w butach kolarskich. Na mecie słychać francuskiego komentatora, niestety nic nie rozumiemy, nie wiemy jaka jest sytuacja. Na szczęście mam smsową relację od przyjaciela z Polski. Wiem, co dzieje się na trasie.

Na szczęście mam smsową relację od przyjaciela z Polski. Wiem, co dzieje się na trasie.

Krótkie wiadomości: "Ucieczka skasowana. Alberto zaatakował. Zostało jeszcze 5 km". (Dzięki Bastek!) Jest bardzo zimno, znajdujemy się na 2115m n.p.m. Widoczność słaba. Nie było nam dane ujrzeć piękna Pirenejów. Jeszcze 3km. Przygotowujemy aparat. Będziemy nagrywać finisz. Chwila napięcia i przyjemnego ścisku w żołądku. Kto wygra? To może być decydujący moment Touru. Tutaj może się wszystko rozstrzygnąć. A my możemy być tego świadkami. Jeszcze kilometr. Aparat w gotowości. Słychać dopingującą publiczność. Jeszcze chwila! I jest, pierwszy linię mety przejeżdża Andy Schleck z uniesioną wysoko dłonią. Pół koła za nim Alberto Contador. A więc nic nie jest jasne. Utrzymała się 8 sekundowa różnica między nimi. Chwilę później linię mety przekraczają kolejni kolarze. Wyglądają na bardzo zmęczonych. Czekamy na Armstronga. Słyszymy wiwatującą głośno publiczność, domyślam się, że zaraz przejedzie Lance. Krzysiek nastawia aparat i robi zdjęcie. Zmęczony, znów ze spuszczoną głową przemyka szybko obok nas...i tyle go widzieliśmy. Przechodzimy na miejsce dekoracji. Jest już za dużo ludzi, nic nie widzimy, postanawiamy wdrapać się na wzniesienie i stamtąd obserwować scenę. Widoczność jest słaba. Ale widzimy Alberto Contadora ubierającego ponownie żółtą koszulkę lidera. Słychać gwizdy. Wielu kibiców uważa, że zachował się nie wporządku wykorzystując defekt rower prowadzącego wtedy Andy'ego Schlecka. W peletonie jest niepisana zasada, że jeżeli liderowi wyścigu coś się przytrafi, np.defekt, inni na niego czekają. Alberto tłumaczył się, że nie zauważył defektu. Trudno mi w to uwierzyć. Kolarze mają bezpośrednią łączność z wozami technicznymi, w których są telewizory z relacją na żywo. Alberto na pewno wiedział jaka jest sytuacja. Po dekoracji w barwnym tłumie schodzimy w dół. Krzysiek zjeżdża rowerem a my z Magdą znów łapiemy stopa. Dzień pełen wrażeń. Tour z bliska wygląda zupełnie inaczej. Widać więcej niż w telewizji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska