Na pewno nie jestem kibicem fanatykiem czy ortodoksą wpatrzonym tylko w jedną drużynę, choć w swoich sympatiach faworyzuję piłkarską FC Barcelonę. Nie oglądam tylko jednej, wybranej dyscypliny, jednak godzinami mogę patrzeć na przebijanie piłki na korcie. Nie nudzi mnie ani golf, ani krykiet.
Mogę oglądać z zainteresowaniem wszystko, co się porusza w jakichś sportowych rytmach. Dlatego nazywam siebie kibicem wampirem, bo z każdej dyscypliny potrafię sobie wyssać jakieś emocje.
Domyślają się Państwo, że naszą lekkoatletyczną Somosierrę śledziłem w Berlinie (via Eurosport) od rana do wieczora. Z dużym obrzydzeniem wysłuchiwałem w radiu i tv oraz wyczytywałem w prasie mlaskania komentatorów... Że najlepiej w historii, że potęgą jesteśmy w rzutach, że sukces wielki...
Tak sobie myślałem: jaką to jesteśmy potęgą lekkoatletyczną, skoro zajęliśmy w punktacji medalowej dopiero piąte miejsce na świecie? No, jesteśmy, jesteśmy. Dołożyliśmy Niemcom, co cieszy nas historycznie, i Chińczykom, co daje satysfakcję statystyczną. Na ten sukces złożyło się osiem medali, w tym dwa złote.
Pamiętam, jak siedziałem z uchem w radiu "Pionier" i wyławiałem odcienie słów Bohdana Tomaszewskiego, docierające ze stadionu w Sztokholmie w roku 1958. To były czasy, w których o mistrzostwach świata w lekkiej atletyce nikt nawet nie myślał. Pierwsze odbyły się dopiero ćwierć wieku później. Kibiców królowej sportu fascynowały mistrzostwa naszego kontynentu, który był lekkoatletyczną potęgą, olimpiady i mecze między kolosami: Stanami Zjednoczonymi, Związkiem Radzieckim i Polską. Zapełniały one stutysięczne stadiony. We wspomnianym roku 1958 nasze panie pokonały Amerykanki 54:52, a panowie z honorem przegrali 97:115.
Pamiętam, jak siedziałem z uchem w radiu "Pionier" i wyławiałem odcienie słów Bohdana Tomaszewskiego, docierające ze stadionu w Sztokholmie w roku 1958.
Na mistrzostwach Europy w Sztokholmie zdobyliśmy osiem złotych (!) medali. Srebrnych i brązowych nikt nie liczył. Bohaterem był Zdzisław Krzyszkowiak, który wygrał biegi na 10 i na 5 km, piękna Barbara Janiszewska (później Sobotta) pierwsza była na 200 m, Jerzy Chromik najlepszy na 3 km z przeszkodami, Józef Szmidt najdalej pofrunął w trójskoku, wreszcie oszczepnik Janusz Sidło, dyskobol Edmunt Piątkowski i miotający młotem Tadeusz Rut.
W rzutach do kompletu brakowało nam tak doskonałego kulomiota. Nasz Alfred Sosgórnik był tam dopiero ósmy. Jeden jedyny raz w naszej historii mogliśmy mówić, że byliśmy światową potęgą. Nie podskakiwały nam nawet zaczynające już produkować sportowych cyborgów nafaszerowanych chemią późniejsi dominatorzy z ZSRR i NRD, jeśli te skróty jeszcze coś komuś mówią.
Z perspektywy tamtych mistrzostw można wykuwać teorię, że w rzutach byliśmy dobrzy. Przy okazji berlińskiej, triumfalnej piany sprawo-zdawcy wspominali złoty medal olimpijski Władysława Komara w kuli, ale nikt sobie nie przypomniał pierwszego złotego medalisty w tymże pchnięciu kuli panów na mistrzostwach świata w Helsinkach w roku 1983... Edwarda Sarula, który przez jakiś czas był nawet zawodnikiem Zagłębia Lubin.
To jego rekord sprzed 26 lat poprawił dopiero w tym roku srebrny Szymon Majewski.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?