Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jacek Protasiewicz: Donald Tusk rozminął się z oczekiwaniami Polaków

Agaton Koziński
Agaton Koziński
Jacek Protasiewicz: Donald Tusk rozminął się z oczekiwaniami Polaków
Jacek Protasiewicz: Donald Tusk rozminął się z oczekiwaniami Polaków Adam Jankowski
- Donald Tusk ciągle nie wyszedł z butów premiera. Inflacja jest dzisiaj dużo większym zagrożeniem dla PiS niż opozycja - mówi Jacek Protasiewicz, poseł Koalicji Polskiej.

Mamy polityczny „Dzień Świstaka”?
Film lubię, ale polityki w nim nie dostrzegłem.

PiS rządzi sześć lat. Właściwie nie ma tygodnia bez większego lub mniejszego kryzysu. A patrząc na sondaże, to jakby tych sześciu lat nie było, wyglądają one bardzo podobnie do wyniku wyborów w 2015 r.
PiS omotał wyborców wyjątkowo cyniczną propagandą, ale też - przyznaję - znalazł pewien klucz do serc i umysłów wielu Polaków. Już wcześniej ta partia miała ze swoimi wyborcami silniejszą więź niż choćby PO. Oni są skłonni uwierzyć w każdą wersję opisu rzeczywistości, jaką prezentują Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz i liczne logiczne sprzeczności im nie przeszkadzają. Po 2015 r. ta więź jeszcze się pogłębiła, gdy PiS wywiązało się ze swoich głównych zobowiązań wyborczych takich jak 500 plus i obniżenie wieku emerytalnego. Ponadto część wcześniej nieaktywnych wyborców dostrzegła, że ich osobiste życie uległo zmianie, i to także poszerzyło krąg osób ufających PiS.

Transfery finansowe zakonserwowały poparcie dla PiS. Ale dlaczego dokładnie w tej samej konfiguracji co w 2015 r. jest dziś opozycja? Zamiast Ryszarda Petru jest Szymon Hołownia - poza tym zestaw partii i poparcie dla nich niemal bez zmian.
Liderzy opozycji - może poza bliskim mi Kosiniakiem-Kamyszem oraz Donaldem Tuskiem, który mówił o tym w Płońsku - jakby zapomnieli, że zwycięska polityka musi być realizowana w interesie większości, a nie mniejszości. Do zwycięstwa kluczowa jest pozytywna ocena działań polityków na osobiste życie wyborców. Wzniosłe deklaracje, mocne słowa - nie wystarczą. Słynne hasło Billa Clintona: „Gospodarka, głupcze!” powinno zawisnąć w każdym biurze posła opozycji.

Czy teraz pan mówi, że PiS - jeśli inflacja nie wymknie mu się spod kontroli - ma trzecią kadencję w garści?
Może nie w garści, ale inflacja jest dzisiaj dużo większym zagrożeniem dla PiS niż opozycja. Drugim jest blokada środków z Brukseli, która jest efektem ich bezmyślności politycznej. PiS samo sobie zgotowuje ten los. Niestety, w konsekwencji, również Polsce.

Realny jest scenariusz zablokowania pieniędzy dla Polski w ramach Krajowego Planu Odbudowy? Większych merytorycznych zastrzeżeń komisja do planu nie ma.
Ale jednocześnie, w konkluzjach grudniowego szczytu UE, na którym zakończono negocjacje dotyczące nowej perspektywy finansowej, znalazły się zapisy o powiązaniu funduszy europejskich z praworządnością.

Te zapisy jednoznacznie dotyczą tylko kwestii korupcyjnych. O tym, czy można szerzej interpretować zapisy o praworządności, przesądzi TSUE w oddzielnym wyroku. Najwcześniej w przyszłym roku.
Jednak realia są takie, że po wejściu w życie traktatu lizbońskiego, pod którym podpisał się prezydent Lech Kaczyński, państwa członkowskie ograniczyły swoją autonomię także w takich obszarach jak praworządność.

Bliżej niezdefiniowaną. Dopiero w ostatnich latach praworządność nagle zaczęła nabierać precyzyjnego kształtu w postaci kar nakładanych na Polskę i Węgry.
Jakby na własną ich prośbę! Gdy polski minister sprawiedliwości zaczął rozliczać sędziów z treści wydawanych przez nich orzeczeń, musiało się to spotkać z reakcją Brukseli oraz innych państw, z których przedsiębiorcy zainwestowali w Polsce ogromne pieniądze. Europejskie instytucje uznały, że niezależność sędziowska w naszym kraju jest zagrożona, i zaczęły jej bronić, uznając słusznie, że sędziowie polscy są równocześnie sędziami unijnymi, bo mogą rozstrzygać spory także między obywatelami RP z obywatelami innych państw UE. I muszą być w tym kontekście niezależni, a nie podlegli polskiemu prokuratorowi generalnemu.

Tylko w ten sposób pojawiła się kwestia podziału kompetencji między Brukselą i krajami członkowskimi w obszarze wymiaru sprawiedliwości. Jak je rozdzielić?
Jesteśmy świadkami przechodzenia Unii Europejskiej z organizacji będącej konfederacją poszczególnych państw w twór coraz bardziej federacyjny. To proces nie do zatrzymania, bo wymusza je życie na wspólnym terytorium. To proces do pewnego stopnia podobny do tego, który przeszły USA. Poszczególne stany cały czas mają dużą dozę autonomii w wielu obszarach, ale jest katalog spraw, który jest i musi być wspólny dla wszystkich obywateli amerykańskich.

Teraz powstają Stany Zjednoczone Europy?
USA są na pewno dla Europy pewnym wzorem. Proza życia wymusza większą integrację w kolejnych obszarach. Przykładem jest choćby właśnie tworzony nowy urząd ds. reagowania na wypadek stanu zagrożenia zdrowia. Gdyby nie COVID-19, który nie mieścił się w granicach państwowych, nikt by takiej instytucji nie tworzył na szczeblu UE. Jednak, jeśli Komisja Europejska ma być skuteczna w walce z koronawirusem - a tego oczekują obywatele UE - musi mieć jakieś kompetencje w tym obszarze. Nawet jeśli traktaty sprzed 14 lat tego nie przewidują.

Kolejny obszar należący do kompetencji krajowych przejdzie na szczebel Unii.
Ja, podobnie jak moja partia - Unia Europejskich Demokratów - nie mamy z tym problemu. Nie przeraża nas wizja Stanów Zjednoczonych Europy. Rozumiemy, że globalizacja wymusza budowanie podmiotów polityczno-prawnych większych niż obecne państwa europejskie. Średniej wielkości kraj, wobec takich gigantów polityczno-gospodarczych jak np. Chiny, ale także globalnych koncernów jak Google, Facebook, Microsoft czy Amazon, jest faktycznie bezradny.

Podobnie akurat jak Unia Europejska.
Na pewno Bruksela jest lepiej uzbrojona do radzenia sobie z nimi.

Dziwnym trafem tych narzędzi wobec nich wykorzystywać nie chce. Dużo skuteczniej jej idzie walka o praworządność w średniej wielkości krajach europejskich.
Oczywiście, łatwiej jest wydać wyrok dotyczący średniego kraju, którego służby prawne i dyplomatyczne wykazują się niebywałą niekompetencją (jak choćby w sprawie Turowa), niż podjąć spór z najlepiej na świecie opłacanymi prawnikami pracującymi dla potężnych korporacji. Jednak przypominam, że Komisja Europejska nakładała wysokie kary na takie koncerny.

Polski rząd też musi się mierzyć z karami. Jakie będą tego konsekwencje?
Widać, że po stronie UE jest wola, żeby egzekwować wyroki TSUE, co oznacza finansowe sankcje na polski rząd, który nie akceptuje zachodzących zmian. Jednak to nie tylko widzimisię brukselskich biurokratów, bo oni mają w tym poparcie władz innych krajów członkowskich oraz Parlamentu Europejskiego, którego lekceważyć nie wolno, bo jego rola w unijnych decyzjach systematycznie wzrasta.

Po stronie Polski są tylko Węgry.
I każdy polski polityk musi ten układ sił brać pod uwagę. Oczywiście, zawsze można próbować kopać się z koniem, ale - póki co - nie znalazł się taki, który miałby silniejsze kopnięcie od tego zwierzęcia.

Z koniem ciężko się kopać, ale można go ominąć. Najbliższe wybory w Polsce to będzie de facto plebiscyt o to, czy pozostaniemy członkiem UE. Czy PiS wcześniej rozładuje ten temat?
Ważne, kiedy odbędą się wybory. Stawiam hipotezę, że odbędą się one najpóźniej jesienią przyszłego roku. PiS będzie do nich dążyć na fali efektu, jaki przyniesie radykalne zwiększenie kwoty wolnej od podatku, znaczące podniesienie najniższych pensji oraz kolejne 500 plus na drugie i trzecie dziecko.

Rozwiązania zapisane w programie „Polski Ład”.
Najprawdopodobniej wejdą one w życie od 1 stycznia. I dopóki nie nakręcą inflacji, PiS będzie zbierało polityczne profity. A mając w sondażach poparcie powyżej 40 proc., może się pokusić o wcześniejsze wybory, by w ten sposób uniknąć wyborczych konsekwencji własnej polityki w 2023 roku.

Według pana słów, gdy gospodarka się kręci, to partia rządząca wygrywa. Czyli „Polski Ład” może się okazać wehikułem dającym PiS trzecią kadencję.
Jeśli wszystko się będzie układać zgodnie z tym scenariuszem, to tak się może okazać. Przy dobrze działającej gospodarce argument o groźbie polexitu nie będzie miał dużej siły rażenia. Ale też nie oznacza to, że opozycja nie ma o co walczyć, a PiS już ma gwarancję zwycięstwa. Opozycja ma cały czas możliwość sprawić, że Kaczyński nie zdobędzie samodzielnej większości.

Mówi pan, że groźba polexitu raczej nie będzie mieć znaczenia. To może PiS konflikt z UE się opłaca, bo pozwala mobilizować własnych wyborców?
Przy tak proeuropejskim społeczeństwie, jakim są Polacy, długotrwały konflikt z Brukselą jest groźny dla każdej władzy. W ostatecznym rozrachunku ten konflikt się opłacać nie będzie, bo pociągnie za sobą wymierne straty finansowe. Jednak na krótką metę może przynieść punkty wyborcze i stąd moja hipoteza o wcześniejszych wyborach.

Wokół jakich tematów opozycja może szukać swoich szans w wyborach?
My, w Koalicji Polskiej, wiemy, że powinny to być: warunki dla prowadzenia małych i średnich firm oraz ekologia, czyli troska o czyste powietrze i zielone środowisko. PiS tu zawodzi na całym froncie. Na pewno tematem powinien być też niespotykanie rozbuchany nepotyzm. Żadna uchwała władz PiS nie zmieni sytuacji, o której głośno - jako Koalicja Polska krzyczymy - że to partia bardzo zachłannych polityków, którzy nie znają umiaru w gromadzeniu majątku. A tego Polacy nie lubią. Pod tym względem jesteśmy społeczeństwem egalitarnym. U nas nie ma - jak w USA - mitu szybkiego sukcesu finansowego. Polacy z nieufnością patrzą na kogoś, komu się szybko materialnie poprawia.

Innymi słowy opozycji pozostaje czekać, aż PiS samo się potknie o własne nogi.
Nie, rolą opozycji jest im władzę odebrać! Jednak do tego potrzebne jest mądre zarządzanie. Nie pomoże szeroka koalicja od Zandberga po Kosiniaka, bo przy tak rozciągniętym froncie gubi się wyborców. Ostatnie wybory pokazały, że start w trzech blokach również nie przynosi efektu. Koalicja Polska wyciąga z tego wnioski i proponujemy zorganizować się w dwa bloki. Jeden centroprawicowy, drugi lewicowo-liberalny. Wtedy, nawet jeśli PiS zdobędzie 40 proc., opozycja może mieć większość.

Przy czym wcale nie ma gwarancji, że blok lewicowy przekroczy próg wyborczy.
Jest takie ryzyko. Ale też wydaje mi się, że gdyby tacy politycy jak Barbara Nowacka czy Franek Sterczewski znaleźli swoje miejsce w bloku lewicowym, to byłoby to z pożytkiem i dla tego bloku, i dla nich, i dla całej opozycji.

Donald Tusk podczas wystąpienia w Płońsku mówił właśnie o Platformie - nie Koalicji Obywatelskiej.
Jego poprzednik Grzegorz Schetyna stworzył politycznego Frankensteina, w którym z jednej strony byli Bogusław Sonik oraz Paweł Zalewski, a z drugiej - Dariusz Joński i Klaudia Jachira. To musiało wzbudzić co najmniej dysonans poznawczy u wyborców. Na ołtarzu bezmyślnie rozumianej skuteczności politycznej stworzył formację mało czytelną i w dodatku zdominowaną medialnie przez polityków o poglądach lewicowych. Bardzo dobrze znam PO i wiem, że większość lokalnych działaczy, samorządowców to nie są osoby szukające wojny z Kościołem czy skandujące, że „aborcja jest OK”.

Sondaż CBOS z sierpnia tego roku pokazał, że 68 proc. wyborców PO popiera związki partnerskie. Tusk i Trzaskowski na Campus Polska opowiedzieli się za ich legalizacją. A kilka tygodni później Tusk kreślił znak krzyża na chlebie. Nie za głęboki ten szpagat PO?
Powiem szczerze: nie rozumiem, na czym polegała idea Campusu Polska. Zawodowi politycy, którzy brali w nim udział, powinni wiedzieć, że ich słowa będą interpretowane, także przez przeciwników. Tymczasem niektórzy w czasie Campusu zachowywali się, jakby udzielił im się nastrój Przystanku Woodstock. Jednak, na co innego może sobie pozwolić Jurek Owsiak, a na co innego profesjonalni politycy, stający do walki o centrowych wyborców z konserwatywnymi i bezwzględnymi przeciwnikami.

Ale ja nie mówię teraz o „piłowaniu katolików”. Chodzi o zamiar legalizacji związków partnerskich.
Nie wydaje mi się, żeby chrześcijańskie podejście do życia wykluczało związki partnerskie.

Pytam o polityczny wydźwięk tego komunikatu. W elektoracie PiS tylko 6 proc. popiera ich legalizację - widać, że sprzeciw wobec nich jest utożsamiany z konserwatyzmem. Jak to się ma do zapowiedzi skrętu w prawo Tuska?
Zobaczymy, jak będzie w szczegółach wyglądał projekt tych związków, gdy PO go przedstawi. Natomiast słuchając Tuska w Płońsku, sam byłem zaskoczony doborem tematów i rozłożeniem akcentów w jego wystąpieniu. Rozumiem, że chciał powiedzieć Nitrasowi, by miarkował słowa. Jednak powinien to robić w zaciszu gabinetu, a nie w formie publicznego wystąpienia.

Tusk w mniejszym lub większym stopniu skrytykował większość polityków PO.
Oceniam to jako błąd - porównywalny z tym, który popełniła w 2014 r. ówczesna liderka PO, powołując tzw. rząd zgody wewnątrzplatformianej. Jej się wydawało, że cała Polska czeka na to, aż podadzą sobie ręce Grzegorz Schetyna i Cezary Grabarczyk. W rzeczywistości Polacy mieli ich spór w nosie, w pierwszej kolejności oczekiwali, co pani premier zrobi dla poprawy ich sytuacji materialnej. Teraz - mam wrażenie - Tusk rozminął się z oczekiwaniami Polaków podobnie jak wtedy Ewa Kopacz.

Dlaczego Tusk połajanek pod adresem członków PO nie kierował na jakimś zamkniętym forum, tylko robił to publicznie?
Od powrotu Tuska ciągle mam wrażenie, że nie wyszedł on jeszcze z butów premiera. Wtedy jednak był najważniejszym w Polsce politykiem i miał status de facto demiurga politycznego.

Jako pierwszy polityk po 1989 r. zdobył reelekcję.
Dobrze to pamiętam, bo byłem szefem zwycięskiej kampanii PO w 2011 roku. I pamiętam, że wtedy jego słowa miały naprawdę moc sprawczą. Dziś natomiast mają taką samą wagę jak opinia każdego innego lidera formacji opozycyjnej. Mam wrażenie, że ani on, ani jego otoczenie jeszcze tej różnicy nie zrozumieli.

Ostatni skok sondażowy PO pozwala Tuskowi myśleć, że jest kimś więcej niż inni liderzy opozycyjni.
OK, ale ja uważam, że dzisiaj nie jest on Tuskiem po 2007 r., tylko Tuskiem sprzed 2007 r. Czyli challengerem, który najpierw musi pokonać Kaczyńskiego. A tak korzystnego zbiegu okoliczności jak w 2007 r. już nie będzie. Dziś nie dojdzie - jak wtedy - do debaty z Kaczyńskim. Nie zakładam także, że zdarzy się poruszająca konferencja - jak wtedy Beaty Sawickiej - która dotarła do serc milionów Polaków, obnażając cynizm pisowskich służb. Dziś choćby inne są media, a PiS pewnie takich „błędów” nie popełni. PO musi grać według nowych reguł.

Jak należy grać według nowych reguł?
Nie rozumiem, dlaczego Tusk wybrał formułę polityka pozaparlamentarnego. Bardzo łatwo mógł zdobyć mandat senatora, a miesiąc później zostać marszałkiem Senatu. Tymczasem jest poza parlamentem, nie zarządza klubem PO. Gołym okiem widać, że - oddając to w ręce Borysa Budki, który nie ma wystarczającego talentu politycznego - ma więcej problemów niż zysków.

Budka - razem z Tomaszem Siemoniakiem - właśnie oddał się do dyspozycji Tuska.
Zobaczymy, co to zmieni. Ja uważam, że Donald Tusk - zabierając głos raz na kilka tygodni i lekceważąc niejako codzienną politykę - nie odzyska skuteczności, o jaką mu zapewne chodzi. Rozumiem, że po siedmiu latach premierowania i pięciu bliskiej współpracy ze światowymi liderami politycznymi nie jest łatwo wrócić do szarej rzeczywistości polskiego parlamentu, ale to ona jest przedmiotem zainteresowania mediów. Publiczna krytyka - wypowiadana po tym, gdy kawa się już rozlała - jest raczej kontrskuteczna.

Dawniej Tusk nigdy nie był politykiem, który na co dzień siedział i pilnował. Miał od tego współpracowników.
Kiedyś miał obok siebie takich sprawnych zarządców jak choćby Grzegorz Schetyna. Dziś sekretarzem generalnym PO jest Marcin Kierwiński, który szczególnych talentów do zarządzania tak dużą partią nie miał, nie ma i nigdy mieć nie będzie. To nie ułatwia zapanowania nad PO.

Tusk nie kieruje Platformą nawet 100 dni. Może po prostu potrzebuje czasu?
Tu zawsze była duża różnica między nim a Jarosławem Kaczyńskim, bo ten drugi do wewnętrznej polityki partyjnej zawsze przywiązywał największą rolę.

Jest pan surowym recenzentem PO - partii, do której pan należał wiele lat. Na ile pana słowa to rzeczowa krytyka, a na ile osobiste żale?
Ja już od dawna jestem związany z Unią Europejskich Demokratów. Z tą partią są związane moje emocje. PO to dla mnie zamknięty rozdział.

Tyle że PO to cały czas bardzo dużo partia. Pana Unia jest tak mała, że nawet sondaże nie mierzą jej poparcia.
Zgoda, ale w UED i w Koalicji Polskiej z PSL jest mi dobrze. Widzę w tym projekcie bardzo duży potencjał. Życzę PO i jej liderowi jak najlepiej. Jestem gotów włączyć się w realizację projektu koalicji opozycji. Tylko to wymaga poważnych rozmów politycznych i programowych, a takiej propozycji nie usłyszeliśmy. Na razie obserwujemy błyskotliwe kuksańce Tuska w stronę PiS i stawianie do pionu rozemocjonowanych polityków PO. Planu na to, jak wygrać z PiS, Tusk ciągle nie sformułował. Wierzę, że to zrobi.

Autor jest publicystą „Wszystko Co Najważniejsze”

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści (5) - oszustwo na kartę NFZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jacek Protasiewicz: Donald Tusk rozminął się z oczekiwaniami Polaków - Portal i.pl

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska