Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy jeśli nie jeżdżę rowerem po mieście i nie chodzę na sushi, to mam prawo żyć?

Arkadiusz Franas
Arkadiusz Franas
Arkadiusz Franas
Im starszy, tym bardziej jestem konsekwentny. Mniej mnie lubiący pewnie by rzekli: uparty jak osioł. OK, z uporem maniaka będę bronił praw człowieka. Człowieka, który niekoniecznie chce żyć tak, jak dyktuje to moda, trend, lans czy jak to tam teraz się nazywa.

Telewizja BBC, ta sama co przed Euro straszyła, że u nas mordują kibiców, chyba się uparła zrobić z Polski miks Ciemnogrodu i Transylwanii. Tym razem pokazała, jak strasznie w naszym kraju traktuje się pijanych rowerzystów. Siedzą biedaczyny w więzieniach i tęsknią za rodzinami. Gdybym był złośliwy, a co rusz podkreślam, że jest to uczucie mi obce, to dodałbym: za rodzinami, których istnienie pewnie dopiero dostrzegli, gdy wytrzeźwieli na państwowej pryczy. Oczywiście, materiał ten spotkał się z dużym zrozumieniem wszelkich aktywistów, którzy uważają, że bicykl ma status podobny do tego, jaki przysługuje krowie w Indiach.

To ja się spytam: a co mamy robić z pijanymi rowerzystami, którzy snują się po polskich drogach, stwarzając zagrożenie nie tylko dla siebie, ale także dla innych? Pouczać czy przepraszać? A może niech policja każdego odprowadzi do domu i jeszcze nakryje kołderką życząc: dobrej nocy, mój książę...

Dlaczego u nas utarło się przekonanie, że rowerzysta może więcej? Jechać po pi-wie czy dwóch, "bo przecież nie jest jeszcze pijany". Wjechać komuś na plecy, bo odcisk bieżnika tak wąskiej opony łatwo sprać? Wyskoczyć nagle pod koła, ponieważ pasjonatowi dwóch kółek nagle znudziło się jechanie chodnikiem? Używać roweru bez oświetlenia odblaskowego. On przecież widzi, a że jego już nie, to problem kierowców... Nadal uważam, że poruszanie się każdym pojazdem powinno odbywać się na podstawie przyzwolenia: karty rowerowej czy prawa jazdy. I żeby nie było. Nie generalizuję. Znam wielu po-rządnych rowerzystów, którzy potrafią korzystać z tego środka lokomocji. Kłócą się ze mną przy każdej okazji i coraz rzadziej wyjeżdżają w miasto, bo... widzą to, co ja. I dostrzegają, że do Kopenhagi czy Amsterdamu trochę nam jeszcze brakuje. Nie tylko w liczbie kilometrów ścieżek rowerowych.

Ostatnio wybrałem się do Jeleniej Góry. Nie, nie rowerem. I co chwilę mijałem reklamy restauracji, głównie chińskich. W samej stolicy Karkonoszy co rusz widziałem napisy, jakby rządziła tam dynastia Ming czy Quing, a nie prezydent Marcin Zawiła. W samym Wrocławiu też kilkakrotnie zapraszano mnie na sushi. I ze zdziwieniem przyjmowano moje pytanie: a może pójdziemy na coś innego? Jak można nie lubić sushi, jak wszyscy lubią? Nie wiem, czy lubią, ale na pewno lubić wypada. Choć dopuszczam, że komuś może smakować. Smacznego. Mnie jakoś nie przypadło do gustu. Podobnie jak i owoce morza. Tak mam. Mało postępowe kubki smakowe. Jak owoce, to najlepiej te z trzebnickich sadów. A drobne żyjątka pozostawiam gekonom, legwanom i innym reprezentantom fauny. Na pierogi czy leniwe umawiam się zawsze. A propos. Kto ostatnio widział reklamę bigosu? Inaczej: kto ostatnio widział bigos?

I jeszcze jedna rzecz. Reżyserowana miłość do zwierząt. Otóż, ostatnio pojawiły się zapisy prawne regulujące kwestię tzw. kopiowania uszu i ogonów psom. Czyli przycinania. Robiono to z różnych względów. Kiedyś głównie dla bezpieczeństwa zwierząt, bo uszy i ogony traciły w walce z pobratymcami. Potem decydowały kwestie estetyczne. Ale tzw. obrońcy praw żyjątek wmówili decydentom, że przy przycinaniu zwierzęta cierpią. Jak to robił ktoś w szopie na pieńku i siekierą, to na pewno. Gdy odbywało się to w sterylnych warunkach, robione przez fachowca i pod znieczuleniem, śmiem wątpić. Tzw. obrońcy argumentowali, że pies powinien być takim jak go pan Bóg stworzył. To po co je na przykład sterylizują? Wtedy nie cierpią? Gdy małżonka ma przyniosła kota po zabiegu pozbawiającym go męskości, to biedaczyna wcale nie wyglądał na zadowolonego. Ale ludziska dorobili do tego ideologię i musi być zadowolony. Tak samo, jak musi być zadowolony pies rasy bokser, który łamie sobie ogon machając nim w pokoju pełnym mebli. Ale przycinać nie wolno... A dlaczego tzw. obrońcy nie protestują, gdy w centrum Europy odbywają się wyścigi konne? Koń okładany batem pod jeźdźcem musi pędzić, bo taki kaprys ma człowiek i to jest OK? Jakoś ostatnio nie widziałem protestów na Partynicach. Przepraszam, widziałem. Protestowano, że jakieś tam wyścigi się nie będą odbywały. I że człowiek cierpi, bo nie może teraz obstawiać, czyli grać o pieniądze, kto bardziej umęczy klacz czy ogiera.

Jakoś tego nie pojmuję. Okazuje się, że świat ludzki jest (i był) pełen hipokryzji. Wszędzie widać ślady obłudy. Wmówimy sobie i innym wszystko, byle poczuć się światowo. A ja jakoś nie chcę. Wolę za Podkomorzym z "Powrotu posła" J.U. Niemcewicza: "Niech wie dalej jak inne narody się rządzą/Naśladuje ich cnoty, strzeże się, w czym błądzą".
Czasami marzy mi się, by w tym kraju powstała jeszcze jedna partia. I proszę nie krzyczeć: jeszcze jedna?!!!! Partia, która nie zechce zawalczyć o władzę w kraju, a weźmie w obronę ludzi niekoniecznie postępowych. Partia Ludzi Żyjących Zwyczajnie. Zwłaszcza że ostatnio zwyczajnie znaczy coraz częściej niezwykle nadzwyczajnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska