MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Čechové jsou národ dobrý! I dlatego jesteśmy Czechami. Do soboty...

Arkadiusz Franas
Czas na podsumowanie Euro 2012 jeszcze przyjdzie. I myślę, że każda wydana złotówka będzie obejrzana jeszcze z tysiąc razy. Ja jednak dziś nie o księgowości, a o uczuciach. Narodowych. I nie chodzi mi też o to, że wszyscy staliśmy się patriotami na 200 procent, a średnia liczba flag na samochodzie waha się między 3 a 13. Są nawet tacy, którzy całe auta przemalowali na biało-czerwono, że o fryzurach, tatuażach i drobnej bieliźnie intymnej nie wspomnę.

Moim zdaniem naszym największym, jak do tej pory, sukcesem jest ściągnięcie do Wrocławia kilkudziesięciu tysięcy Czechów. Zawsze mieliśmy problem z naszym południowym sąsiadem. Bardziej mentalny niż realny, ale był. Odnosiliśmy się do nich dość pogardliwie, nazywając ich Josefami czy Pepikami, a oni, choć byli tuż za miedzą, niezbyt chętnie do nas przyjeżdżali. Chyba że przy sprzyjających relacjach przeliczeniowych walut na zakupy. Po meble, ziemniaki, wódkę, benzynę i jeszcze kilka innych artykułów.

Dlaczego? Ano, jak to bywa między sąsiadami, nie mieliśmy ostatnio zbyt miłych kontaktów. Wielu z Państwa pewnie jeszcze pamięta ów słynny rok 1968, w którym to radzieccy Rosjanie przy naszej pomocy utrwalali socjalizm wśród Czechów, którym zamarzyło się nieco wolności, czyli socjalizm z ludzką twarzą. Bardzo to nie spodobało się towarzyszowi Leonidowi Breżniewowi, ówczesnemu radzieckiemu przywódcy, i postanowił postraszyć Czechów. Operacja "Dunaj" zaczęła się w sierpniu. A jeden z najważniejszych ośrodków dowodzenia znajdował się w Legnicy. W wyniku tej inwazji zginęło ponad 100 mieszkańców ówczesnej Czechosłowacji, około 400 tysięcy musiało wyemigrować. A reszta straciła szansę na życie w normalnym kraju. Mogli więc nas nie lubić.

Innym ogniskiem zapalnym była m.in. ziemia kłodzka. Nie wiem, czy zdają sobie Państwo z tego sprawę, ale nasz zatarg o tę ziemię oficjalnie zakończył się dopiero w 1958 roku! Czesi po II wojnie światowej mieli nadzieję na odzyskanie tych terenów, które na rzecz Prus utracili w XVIII wieku.

No i jeszcze Zaolzie, które najpierw oni zagarnęli podczas naszej nieuwagi, gdy zajęci byliśmy wojną z bolszewikami w 1920 roku. A my je odebraliśmy w 1938, współdziając po troszę z siłami III Rzeszy. Co akurat chluby nam nie przynosi. Jak widać, w XX wieku relacje między nami nie były łatwe, a przecież tak naprawdę my z jednej matki Dąbrówki. Kto jeszcze pamięta lekcje historii, wie, iż matką pierwszego polskiego króla była właśnie Czeszka o tym pięknym słowiańskim imieniu. A i Polakom zdarzało się zasiadać na tronie czeskim, jak choćby owemu synowi Dąbrówki i Mieszka Bolesławowi Chrobremu czy Władysławowi Jagiellończykowi. A przecież w połowie Czechem był także nasz inny wielki władca, Bolesław III Krzywousty, bo jego mamusia to Judyta Przemyślidka, zwana też Judytą Czeską.

A tym, co nie lubią monarchów, przypomnę choćby Jana Matejkę, Leopolda Staffa czy Gustawa Holoubka, których ojcowie byli Czechami. Zupełnie najmłodsi natomiast znają Ewę Farną i Halinę Mlynkovą (Młynkową), które doskonale posługują się zarówno czeskim, jak i polskim. Oj, mieszało się między nami, jak to między sąsiadami. Niektórzy to bardzo boleśnie odczuli na własnej skórze, zwłaszcza mieszkańcy pogranicza. Ile było cichych dni, a czasami nawet i agresji, choć niektórym po lekturze "Przygód dobrego wojaka Szwejka" wydawało się, że to najspokojniejszy naród pod słońcem.
A i polscy turyści nie zawsze byli mile widziani za południową granicą. Te długie wyczekiwania na kelnera, który się nie spieszył, gdy usłyszał, że klient mówi po polsku. Utrudnienia w przekraczaniu granicy, gdy ona jeszcze była. Dokładne sprawdzanie bagaży. Nazbierało się przez lata.

Gdy jednak patrzę na to, co się dzieje teraz we Wrocławiu, to mam wrażenie, że "na naszą głupotę koniec nadchodzi", jak rzekł Kazimierz Pawlak, godząc się z Władysławem Kargulem przy płocie.

I dowodem jest to, jak fantastycznie Czesi bawią się we Wrocławiu. I jak fantastycznie podejmowani są przez Polaków. Widać to było podczas wtorkowego meczu Grecja - Czechy na naszym stadionie. Był pełen, a Czechów "tylko" kilkanaście tysięcy. Ale cały stadion kibicował drużynie dowodzonej przez Michala Bilka. Wszyscy, oprócz kilku tysięcy Greków, krzyczeli słynne: ČEŠI, DO TOHO! i odśpiewało hymn: "Kde domov můj,/ kde domov můj?/ Voda hučí po lučinách,/ bory šumí po skalinách,/ v sadě skví se jara květ,/ zemský ráj to na pohled!".

Nagle wszyscy Polacy i pięciu Ko-reańczyków, którzy siedzieli obok mnie, stali się Czechami. Dlaczego? Bo "Čechové jsou národ dobrý!", jak pisał na wstępie najważniejszego dzieła czeskiego romantyzmu "Maj" ich wieszcz Karel Hynek Macha. Są faktycznie dobrzy i dobrze się bawią. I mam nadzieję, że jak raz zobaczyli Wrocław i Dolny Śląsk, to będą tu wracać. Nawet jak w sobotę przegrają z Polską, bo w sobotę przez 90 minut znów tylko oni sami będą Czechami. Tym razem bez nas. A potem ponownie będziemy Czechami, a Czesi Polakami. Mam nadzieję. Nie zmarnujmy tej szansy. Na fajną przyjaźń.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska