Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Butiki dla wybranych

Katarzyna Kroczak
Jeden z butików w domu handlowym Renoma
Jeden z butików w domu handlowym Renoma Michał Pawlik
To tam, za zamkniętymi drzwiami, ubierają się lokalne gwiazdy i żony biznesmenów. O każdej porze dnia. Albo, jak trzeba, w nocy. Podążamy szlakiem ekskluzywnych, wrocławskich butików.

W tym elitarnym gronie nie ma rzeczy niemożliwych. Zaprzyjaźnieni klienci ekskluzywnych sklepów mogą liczyć niemal na wszystko. W granicach prawa i dobrego smaku, oczywiście. To dla nich przesuwane są oficjalne godziny otwarcia czy organizowane zamknięte dla zwykłych śmiertelników pokazy mody. Jednak największe wyzwanie to sytuacje awaryjne, dzięki którym tak naprawdę zdobywa się serca klientów z grubym portfelem.

- Po tylu latach prowadzenia biznesu jesteśmy specjalistami od wyjątkowych spraw - śmieje się Wiktor Dopierała, który we Wrocławiu prowadzi salony z ekskluzywną odzieżą w Pasażu pod Błękitnym Słońcem oraz w Arkadach Wrocławskich. We Wrocławiu - inaczej niż na Zachodzie - takie salony najczęściej usytuowane są w galeriach handlowych. Do naszej czołówki zaliczyć można Renomę oraz Arkady Wrocławskie. To tu bez problemu kupimy ciuchy Versace, Armani, Liu Jo, Tommy Hilfiger czy torebki Furla.

Ale są też sklepy trochę ukryte, tak jak Laurel na ul. Ruskiej, który jeszcze jakiś czas temu funkcjonował jako normalny butik. Okazało się jednak, że z potężną bazą wyjątkowych klientów lepiej jest prowadzić show room (to inaczej miejsce, gdzie za zamkniętymi drzwiami, dla ściśle ograniczonego przez odpowiednią zasobność portfela grona, prezentuje się wyjątkowe i - a jakże! - często bardzo drogie rzeczy).

W salonach nie ma ograniczeń w kwestii godzin otwarcia. Wystarczy telefon do właściciela.

W takich salonach nie ma ograniczeń w kwestii godzin otwarcia. Wystarczy telefon do właściciela, a ten jest w stanie niemal o każdej porze dnia i nocy otworzyć podwoje swego sklepu. W centrach handlowych jest nieco gorzej - wiadomo, tu otwarte jest przeważnie "od do".

- Ale nie mogę powiedzieć złego słowa. Nieraz zdarzało mi się zostać dłużej i dyrekcja nie robiła mi z tego powodu problemu - opowiada Dopierała. Bo ostatecznym argumentem są pieniądze. Nieraz podczas jednych zakupów wydawane są sumy rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych. Po latach sprzedawcom już nawet nie opadają szczęki na widok zer na rachunku.
Na co można liczyć za takie kwoty?
- Nasza bardzo dobra klientka, znana aktorka, wybierała się na galę telewizyjną, ale dopiero wróciła z zagranicy i nie miała czasu, by kupić sobie odpowiednią kreację - opowiada Magdalena Szaniawska z salonu Max Fasion w Renomie, gdzie kupić można m.in. marki Versace czy Armani.
- Zadzwoniła więc do nas z prośbą o dostarczenie ubioru do domu. Skompletowaliśmy pięć zestawów sukni, butów i dodatków, które zostały dowiezione pod podany adres - dodaje Szaniawska.

Po mieście krążą też opowieści o szybkim zwężaniu sukni pani, która schudła w ciągu tygodnia o kilka kilogramów lub o błyskawicznym wszywaniu nowego zamka do sukni, w którą nieszczęśliwie zaplątało się futro.
- Ile razy dostarczaliśmy suknię na lotnisko na kilka minut przed startem samolotu? Nie zliczę - mówi Dopierała.

Ale również i im zdarzają się wpadki.

Klient musi być zadowolony, nawet gdy przychodzi po prezent dla żony, a wychodzi z różowymi lakierkami dla siebie.

- Dbamy o to, by kupujące u nas panie nie pojawiały się na tej samej imprezie w podobnych kreacjach. Ale raz zdarzyło się, że przyszły w identycznych - mówi właściciel butiku w Pasażu pod Błękitnym Słońcem. Niefart był tym większy, że chodziło o dosłownie cztery suknie, z których jedna pojechała do Berlina. Panie pojawiły się na tej samej uroczystości rodzinnej. Weselu. Jedna była matką panny młodej, a druga pana młodego.
- Najpierw chyba były strasznie złe, ale wszyscy goście pogratulowali im fantastycznego, oryginalnego pomysłu i koniec końców były strasznie zadowolone z obrotu sprawy - śmieje się Dopierała.

Jak podkreślają osoby prowadzące tego typu biznes, klient musi czuć się zadowolony, nawet kiedy ma kaprysy. A wtedy potrafi okazywać wdzięczność - zdarzają się belgijskie czekoladki, czasem markowy alkohol, zaproszenia na imprezę, kolację.
- Nie istniejemy bez klientów i musimy stanąć na wysokości zadania w każdej sytuacji. Nawet wtedy, gdy poważny biznesmen przychodzi po prezent dla żony, a wychodzi z różowymi lakierkami dla siebie. Bo i taka sytuacja się zdarzyła - śmieje się Szaniawska.

Cóż, jak widać, zasobny portfel otwiera niezliczoną liczbę możliwości. Czego Państwu i sobie życzę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska