Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Awantura o koty na Popowicach. Jedni im pomagają, inni protestują (ZDJĘCIA)

Maciej Kołtuniewicz
fot. Maciej Kołtuniewicz
Nie mają domu. Jedzą to, co zostawiono dla nich z litości. Czasem uciekając przed mrozem albo rzuconym kamieniem muszą przeciskać się przez piwniczne okna. Wiedzą jednak, które będą otwarte życzliwą ręką pewnych lokatorek. Opieka roztoczona nad popowickimi kotami, bo o nich właśnie mowa, nie spotyka się jednak z jednogłośną aprobatą. Niektórzy mieszkańcy skarżą się na brud i zapach.„Kociary” oponują: koty są potrzebne, a poza tym ktoś musi się nimi zająć.

– Ma hodowlę kotów i za nią nie płaci – mówi Wanda Kobryń o swojej sąsiadce z ulicy Białowieskiej. – Jakieś 15 kotów, dwie komórki w piwnicy zajęte, wszędzie brudno i smród nie do wytrzymania – skarży się.

Nikt nie zaprzecza, że kotów na wrocławskim osiedlu Popowice jest dużo. Ale nie tylko popowickie „kociary” o nie dbają. W bardzo wielu piwnicach okna mają wycięte dziury z klapką, przez które zwierzak może wejść i schronić się przed zimnem lub upałem. W krzakach i na trawnikach nietrudno też znaleźć miski z wodą i karmą dla kotów.

– Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak bardzo te koty są im potrzebne – mówi pani Jolanta, jedna z „kociar”. – Dzięki nim nie ma szczurów, które inaczej opanowałyby piwnice i śmietniki – dodaje. Podkreśla też, że ludzie z osiedla, którzy naprawdę troszczą się o bezdomne koty dbają też o to, żeby je wysterylizować (aby się niepotrzebnie nie mnożyły) i przebadać (aby nie roznosiły chorób).

Potwierdza to dr Katarzyna Dulik, która prowadzi gabinet weterynaryjny na Popowicach. – Panie, które u nas zajmują się kotami starają się o bezpłatną sterylizację osiedlowych kotów, którą funduje towarzystwo opieki nad zwierzętami – mówi dr Dulik. Sama przyznaje, że zajmuje się bezdomnymi kotami, które są chore. Opiekuje się nimi do czasu wyzdrowienia, a potem stara się znaleźć dla nich nowy dom. O dziwo, najczęściej się to udaje.

Pani Jolanta zajmuje się popowickimi kotami już od lat. Zwraca uwagę na to, że koty na osiedlu nie wzięły się znikąd: musiały wcześniej do kogoś należeć i zostać wypuszczone na wolność, kiedy znudziły się właścicielom. – Ludziom wydaje się, że kot to dzikie stworzenie i na pewno poradzi sobie na wolności. Ale to nieprawda, kot w mieście sam nie da sobie rady – twierdzi pani Jolanta. Uważa, że ciężar zajmowania się kotami powinien spadać na mieszkańców osiedla. – To od nich kiedyś uciekły lub zostały wyrzucone z domu, po czym zaczęły się mnożyć na wolności – dodaje. Najbardziej jednak oburza ją to, że właściciele wypuszczają na wolność swoje zwierzaki niewysterylizowane.

Podkreśla, że wysterylizowane koty zachowują się inaczej. Przywiązują się do miejsca i dbają o nie, zakopują swoje nieczystości, a przede wszystkim nie mnożą się, więc ich wzrastająca liczba nie stanowi problemu. Sama już od lat opiekuje się kilkunastoma z nich. Zapewnia, że zawsze dba o to, żeby były wysterylizowane i zdrowe. Jest z tego dumna, bo nie tylko może okazać miłość do tych zwierząt, ale też zapewnia w piwnicach ochronę przed szczurami.

O KOTACH NA POPOWICACH CZYTAJ TEŻ NA 2. STRONIE

– Za te koty ktoś ostatecznie płaci – oponuje Wanda Kobryń, która już od lat próbuje pozbyć się popowickich kotów. Zarzuca „kociarom”, że w piwnicach cały czas zostawiają zapalone światło, a ciepło, za które płacą wszyscy lokatorzy, ucieka w zimie przez otwarte dla kotów okna piwniczne. Skarży się też na ciągły smród i muchy, które lęgną się w mięsie pozostawionym przez lokatorów dokarmiających koty. – A poza tym szczurów nie ma dlatego, że są rozstawione trutki – podsumowuje pani Wanda.

- Problem stanowią ludzie, którym wydaje się, że pomagają – mówi dr Katarzyna Dulik. Zaznacza, że są mieszkańcy, którzy w przeciwieństwie do pań dbających o badania i sterylizację kotów, zostawiają tylko jedzenie i otwarte okna w piwnicach nie troszcząc się o nic innego. Przyznaje, że wtedy zapach i nieporządek mogą przeszkadzać innym lokatorom.

- Nie wpłynęły do nas żadne skargi na problem z kotami – mówi Stanisław Zatoń, przewodniczący zarządu osiedla Pilczyce-Kozanów-Popowice Północne. Nie przeczy, że są ludzie, którzy narzekają na istnienie problemu, ale zaznacza, że proszeni o sporządzenie wniosku i zebranie pod nim odpowiedniej liczby podpisów nie pojawiali się nigdy już w zarządzie osiedla – Być może okazało się, że sprawa przeszkadza tylko im i nie mogą znaleźć wparcia u sąsiadów – teoretyzuje Stanisław Zatoń.

Pani Jolanta mówi, że to, że nazywają ją na osiedlu „kociarą” nie przeszkadza jej, jest wręcz z tego dumna. – Kiedy zaczęli za mną miauczeć, powiedziałam, że jak się trochę w tym miauczeniu podszkolą, to mogę ich też zapisać na stołówkę – śmieje się. Nie chce jednak ujawniać swojego nazwiska, boi się, że jej rodzina tego nie zaaprobuje. Opiekę, którą roztacza nad kotami uważa jednak za walkę w słusznej sprawie. Samodzielne akcje niektórych lokatorów, którzy trują lub okaleczają bezdomne zwierzaki, uważa za bestialstwo. Sama zaczęła zakładać obróżki kotom.

– To nie są moje koty. Ale kiedy ludzie myślą, że do kogoś należą, to przestają je traktować jak przedmiot, kopać, maltretować – mówi. Kilkakrotnie zaznacza, że problem kotów stworzyła ludzka nieodpowiedzialność. A ponieważ schroniska są przepełnione, to ktoś musi tej nieodpowiedzialności zaradzić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska