Nie ukrywam - uwielbiam Wrocław. To jednak nie przeszkadza mi śmiać się, częściej nawet wściekać, kiedy natknę się na jakiś absurd. A tych w moim ukochanym mieście nie brakuje. Oto efekty mojej błyskawicznej ankiety przeprowadzonej na temat największych, najśmieszniejszych i najbardziej uciążliwych wrocławskich absurdów.
Podziemne miasto
Kto we Wrocławiu nie zna przejścia podziemnego pod ulicą Świdnicką? To sztandarowy absurd, sięgający swą historią głębokiego PRL-u. Z kilku powodów. Ten najbardziej denerwujący to specyficzna konstrukcja schodów, która powoduje, że albo drobimy, albo przedziwnie podrygujemy, schodząc pod ziemię i wychodząc na światło dzienne. Mało kto wie, że Wacław Juszczyszyn, gitarzysta i lider legendarnej "Wolnej Grupy Bukowina", w poprzednim wcieleniu inżynier budownictwa lądowego, był kierownikiem budowy tego przejścia. Na pytanie, dlaczego schody są tam tak niewygodne, w rozmowie z Jackiem Antczakiem odpowiada: "Nie wiem, sam, chodząc po nich, cierpię i boję się, że złamię nogę".
Przedzieraniu się przez schody towarzyszy nam specyficzny zapach wydobywający się z jednej z najstarszych tościarni w mieście. Znanej i lubianej, ale mającej od 30 z okładem lat problemy z wentylacją. Jedynym plusem przejścia podziemnego jest fakt, że na stałe wpisał się do historii Wrocławia. Bo to właśnie przy przejściu, pod kultowym zegarem, zbierała się w latach 80. XX wieku Pomarańczowa Alternatywa.
Nie mniej kultowe, a jeszcze bardziej pechowe jest przejście pod placem Jana Pawła II, zbudowane w czasach, gdy plac ten nazywał się 1 Maja.
Pechowe, bo przez lata wystarczył lekki deszcz, by woda zalewała schody, posadzki i liczne sklepy w owym przejściu. Co zresztą nie przeszkadzało ulicznym handlarzom w zastawianiu podziemnych ciągów komunikacyjnych łóżkami polowymi z najróżniejszymi towarami.
Z wodą i handlarzami jakoś się w końcu uporano. Tyle tylko, że równocześnie przekreślono przydatność przejścia. Wyludniło się ono, kiedy miasto przeniosło za ciężkie pieniądze przystanki tramwajowe w inne miejsce. Tak, że można się do nich dostać, przechodząc przez jezdnię, a nie pod nią.
Janina Cholewa, emerytka z Bartoszowic, przyznaje, że od dawna omija przejścia podziemne we Wrocławiu. Nawet jeśli musi nadłożyć drogi. - Na Świdnickiej po schodach zejść trudno, ale przynajmniej przejście jest oświetlone - mówi. - Niech ktoś spróbuje wieczorem zapuścić się do przejścia pod placem Społecznym. Strach tam wejść.
Janina Cholewa omija szerokim łukiem jeszcze jedno miejsce we Wrocławiu: rondo Reagana. Bo choć zainstalowano tam wygodne windy i nie trzeba drapać się po schodach, ciężko tam się wsiada i wysiada z autobusów.
- Wyjście z autobusu i wejście do niego wymaga nieomal cyrkowej zręczności - mówi. - Zastanawiałam się nawet, czy nie nosić ze sobą przenośnej drabinki, kiedy wybieram się na plac Grunwaldzki, ale skórka nie warta wyprawki. Wolę wysiąść przystanek wcześniej i przespacerować się ten kawałek.
Wroclove i kultura
Za trzy lata Wrocław będzie nosił dumne miano "Europejskiej Stolicy Kultury". Nie wypowiadam się na temat nowego logo "ESK". Według autora inspiracją tegoż były Solidarność, ratusz, herb Wrocławia i godło Polski. Mnie kojarzy się z krzywą wieżą, niech będzie w Ząbkowicach Śląskich, nie w Pizie. Przyznaję - bez bicia - wyrobienia artystycznego nie mam za grosz i chyba wolę lekki kicz od wysublimowanej wizji artystycznej. Bardziej podobały mi się populistyczne motylki od elitarnej krzywej wieży. I nie bardzo rozumiem, dlaczego logo trzeba było zmienić. No, chyba że biuro ESK miało pieniądze do wydania i nie bardzo wiedziało, co z nimi zrobić...
Danuta, warszawianka, pracuje w instytucji kulturalnej, prosi, by nie podawać, w jakiej, bo nie wypada jej obgadywać pokrewnej firmy.
- Zima, śnieg pada, pora niezbyt odpowiednia na spacery po pięknej skądinąd starówce, po parkach tym bardziej - opowiada. - Pomyślałam, że pod wieczór wybiorę się do Muzeum Narodowego, dużo słyszałam o wrocławskiej kolekcji sztuki współczesnej. I nie wybrałam się, ponieważ Muzeum czynne jest tylko do godziny 16. Warszawskie Muzeum Narodowe można zwiedzać od godziny 10 rano do godziny 18, a w czwartki nawet do 21. A na dodatek warszawskie Muzeum czynne dla zwiedzających jest sześć dni w tygodniu. Wrocławskie - pięć.
Katarzyna Kaczorowska, autorka książki "80 milionów" i nasza redakcyjna koleżanka, nie może się nadziwić regulaminowi Biblioteki Uniwersyteckiej. Bo ten dyskryminuje wrocławian z zacięciem naukowym, którzy nie są studentami lub pracownikami Uniwersytetu.
- Co prawda korzystać ze zbiorów biblioteki może każdy - tłumaczy. - Ale osoba niezwiązana z Uniwersytetem nie ma co liczyć na sprowadzenie jakiegoś woluminu z innego ośrodka. Na pytanie: "Co w takim razie mam zrobić?", można usłyszeć: "Niech pani spróbuje w bibliotece Politechniki Wrocławskiej". Gdzie tu sens i logika, jeśli szukam książki poświęconej historii, a konkretnie bitwie pod Lenino? Zbiory politechniczne raczej z historią niewiele mają wspólnego.
Nadmiar zbiorów powoduje inne perturbacje. Bo na przykład Ossolineum wyprowadziło swój Dział Dokumentów Życia Społecznego daleko od centrum miasta - na ul. Sołtysowicką 24 (w pobliżu szpitala przy ul. Koszarowej). Dojechać komunikacją miejską na Sołtysowicką to prawdziwa sztuka. Tak więc bez problemów z czytelni DŻS-ów (jak w skrócie nazywają dział ten w Ossolineum) mogą korzystać studenci i pracownicy Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Wrocławskiego, który przez płot sąsiaduje z tą wysuniętą ossolińską placówką. Tym bardziej że czytelnia czynna jest od godziny 8 rano do 15...
Te wrocławskie ulice
Czytajcie więcej na kolejnej stronie
Te wrocławskie ulice
W tym roku na brak śniegu nie możemy narzekać. Sypie i sypie, z kilkudniowymi przerwami i lekkimi ociepleniami.
- Cała Polska śmieje się z Wrocławia, że nie potrafimy sobie dać rady ze śniegiem - mówi 27-letnia Maria Pruszyńska. - Ciągle słyszymy, że albo śniegu jeszcze za mało napadało, by zacząć odśnieżanie, albo kierowcy są, hmm, niezbyt sprawni i nie dają sobie rady w "normalnych przecież dla naszej szerokości geograficznej" warunkach pogodowych.
A propos śniegu - zauważyłam rzecz niespotykaną. Komuś, podczas jednego z ataków zimy, zechciało się odśnieżyć chodnik na ulicy Kwidzyńskiej - na odcinku wiodącym wzdłuż ogródków działkowych. Tyle tylko, że śnieg odgarnięto jedynie ze ścieżki rowerowej, skazując pieszych na brnięcie przez głębokie zaspy.
Kierowcy przeklinają dziury w jezdniach. Wydawać by się mogło, że z radością będą witać ekipy łatające asfalt. Nic z tego. Raczej wściekają się, widząc ekipę remontową pracującą nad załataniem "przełomu zimowego".
Grzegorz Głąb, który niedawno przestał jeździć "na taksówce", wyjaśnia tę niechęć.
- Bo do roboty zabierają się wcześnie rano, blokując najruchliwsze arterie w czasie porannego szczytu komunikacyjnego - mówi. - Nerwy mogą puścić, kiedy stoisz w kilometrowym korku i okazuje się, że połowę jezdni zajmuje ekipa remontowa. Dobrze, jeśli wszyscy uwijają się przy robocie. Bo zdarzyło mi się widzieć trzech panów przyglądających się czwartemu, który pracował w pocie czoła.
A że można, pokazała firma remontująca w ubiegłym bodaj roku jedną nitkę ulicy Krzywoustego na wysokości Korony. Większość prac przeprowadzano w weekendy.
- Utrudnienia, oczywiście, były - mówi Grzegorz Głąb. - Ale ktoś pomyślał o kierowcach spieszących do pracy.
Uwielbiam Wrocław, świetnie się tu mieszka. Tyle że mieszkałoby się jeszcze lepiej, gdyby ktoś pomyślał o wygodzie mieszkańców. Najprostszych rzeczach - niskich krawężnikach, przystankach przystosowanych dla młodych i starych, urzędach otwartych tak, by załatwiając w nich jakieś sprawy, nie trzeba było się zwalniać z pracy. Słowem eliminować absurdy naszego życia codziennego.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?