Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Znaleźć nocleg w 15 milionowym mieście

Katarzyna Mroczkowska
Pociąg dotarł do celu. Wysiadłyśmy na nowoczesnym, wręcz błyszczącym dworcu kolejowym. Wow. Jeszcze na takim nie byłam. Idziemy za tłumem do wyjścia. Na zewnątrz budynku pojawia się ogromny plac nabity ludźmi. Tłok niesamowity.

Mimo tego czujemy się bezpiecznie. Nikt nie jest natarczywy. Lekko zdezorientowane w ogólnym położeniu robimy fotki. Kręcimy się w kolko z myślą w głowie: "Ok, co tu dalej robić?". W gąszczu chińskich krzaczków staramy się odnaleźć informacje turystyczna. Porażka. Ale i śmiech kiedy widzę "białych" turystów kierujących swoje pierwsze kroki do KFC. Haha. Chłopaki nie wiedzą od czego zacząć. Nam idzie coraz lepiej. W banku dostaje yuany z wizerunkiem Mao na każdym. Banknot o wartości 50 ma na odwrocie Pałac w Lhasie... Przy pomocy przewodnika LP obieramy kurs na hostel o dobrze brzmiącej nazwie "Lama Temple". Lśniące metro nie stwarza żadnych problemów. Automaty na bilety z językiem angielskim, przejrzyste mapy, żadnego menelstwa. Hostel okazuje się strzałem w dziesiątkę. Lokujemy się w czteroosobowym, malutkim pokoju. Jest czysto i co najważniejsze niedrogo.

Hutongi i mahjong
Pierwsze dni przynoszą wiele wrażeń. Wszystko wydaje się nowe, inne, nieznane. Mieszkamy w pobliżu buddyjskiej świątyni i w okolicy hutongow. Bliskość "Lama Temple" powoduje duży przemiał turystyczny, ale zapach kadzideł wynagradza ten dyskomfort. Wystarczy odbić w boczna uliczkę, a znajdujemy się w odmiennych świecie. Tradycyjna zabudowa, która znika z powodu modernizacyjnych zmian uwodzi swoją niezwykłą atmosferą. Niskie domki, restauracyjki, małe warsztaty, stoliki z grającymi w mahjonga. Ci, którzy mieszkają w nowym budownictwie zasiadają po prostu na chodnikach bądź sklepowych schodach. Głównie starsi ludzie i matki z dziećmi. Szybkie przekształcenia zapomniały o wielowiekowych zwyczajach i nie dały mieszkańcom publicznej przestrzeni w zamian. Wieczorem ulica czerwieni się setkami lampionów. Nawet ruch uliczny lekko zwalnia.

Napisy w literach łacińskich są rzadkością, znajomość języka angielskiego również. Ratunkiem okazują się karteczki z napisanymi po chińsku wyrażeniami

Lekcje survivalu
Zaliczamy pierwsze lekcje z radzenia sobie w Chinach. Napisy w literach łacińskich są rzadkością, znajomość języka angielskiego również. Ratunkiem okazują się karteczki z napisanymi po chińsku wyrażeniami. Ich kolekcja codziennie się powiększa. Dzięki karteczkom udało się zjeść obiad. Dla Chińczyków ryby są wegetariańskie. W menu królują potrawy mięsne i bardzo mięsne. Los wegetarianina w Państwie Środka wystawiany jest na wiele prób. Los przewodu pokarmowego też, bo polskie pikantnie to tutaj łagodnie. Musimy przywyknąć do plucia, takiego głębokiego i z chrząknięciem. Występuje wszędzie i bez oporów. Fuj. Kaskaderskie
przejścia przez ulice zostały już opanowane. Wydaje się, że na skrzyżowaniach nie panują żadne reguły. Światło czerwone czasami nic nie oznacza. Każdy dzień przynosi więcej zdziwień i zaliczonych lekcji. Firewall nie pozwala na odwiedziny witryn Facebooka, Twittera czy blogów na Google. Mój blog na Wordpressie otwiera się w żółwim tempie. Do obejścia zakazów służą specjalne wtyczki, do których ma się dostęp już po kilku dniach pobytu w Chinach. Wystarczy troszkę cierpliwości i dobry sprzęt.

Szaszłyki z karaluchów
Pół tygodnia pozwoliło na zetkniecie się z rzeczami dla mnie przerażającymi i okrutnymi. Najpierw zupełnie przypadkiem trafiłyśmy na Wangfujing Dalje. Duży, handlowy deptak ze straganami i "przysmakami" w bocznych alejkach. Jak wejście do domu strachów w wesołym miasteczku. Sprzedawcy serwowali szaszłyki ze wszystkiego: jeszcze poruszających się żyjątek podobnych do małych skorpionów, karaluchy, świerszcze, jakieś larwy, pająki, skorpiony, jaszczurki, ptaki wielkości gołębia, zawinięte kraby czy raki. Oprócz tego wszelkie owoce morza oraz pieczone lub podane w innej formie, nie chce wiedzieć co. Szok. Innym razem na lokalnym ryneczku napotkałam na stoisko rybne. Kobieta z nożem w reku raz po raz zdzierała łuski z jeszcze żywych ryb. Jeszcze trzy machnięcia ostrzem i towar gotowy do sprzedaży. Polskie Boże Narodzenie maja w Państwie Środka cały rok. Zresztą widok żywych homarów w styropianowych lodówkach nie należy do rzadkości przed restauracyjnymi witrynami. Straszne. Do pełnej gamy brakuje chyba tylko kota, psa i węża. Przyprawione ślimaki, kaczki, ośmiornice, krewetki, dziwne ryby już były. To nie jest to co tygrysy lubią najbardziej.
Ach ta piłka
Wieczorami hostelowy salon zamienia się w strefę kibica. Cześć mieszkańców z dużymi emocjami ogląda Mistrzostwa Świata w piłce nożnej. Ciekawe zjawisko, bo towarzystwo jest międzynarodowe. Na ulicach Chińczycy obstawiają zakłady sportowe. Wyniki (lub coś tam - napisy w krzaczkach) wypisują mazakiem i potrafią się w nie gapić dobra godzinę. Cały świat łączą teraz spotkania piłkarskie. A ja zupełnie nie orientuję się jakie padły wyniki, jakie niespodzianki i w ogóle jaki to etap. Zresztą człowiek zupełnie izoluje się od wiadomości ze świata. Wiem tylko, ze będzie druga tura wyborów prezydenckich w Polsce. Ciekawa jestem.

Buddyzm tybetański w Pekinie
Słynny plac nie był pierwszym miejscem, które zwiedziłam. Z gąszczu pekińskich zabytków wybrałyśmy Świątynię Lamajska oraz Świątynię Konfucjusza, znajdujące się w pobliżu naszego hostelu. 17-wieczna Świątynia Lamajska, inaczej Pałac Harmonii i Spokoju stanowi oazę buddyzmu tybetańskiego w Pekinie. Kompleks jest piękny i wart obejrzenia. Przechodzi się z jednej świątyni na plac przed następną i tak chyba z dziesięć razy. Wydaje się, że już będzie koniec a tam kolejny fantazyjny budynek. 18-metrowy posag Buddy Maitreji mieści się w Pawiolonie Wanfu. Ogromna statuetka została wpisana do Księgi Rekordów Guinessa, gdyż powstała z jednego kawałka drewna sandałowego. Wokół ludzie oddają cześć przed buddyjskimi posażkami poprzez pokłony i palenie długich kadzideł. Inna sprawa, iż nie czułam duszy w tym miejscu. Całość wydaje się dosyć sztuczna i posiadająca drugie dno. Brakuje mnichów ubranych w tradycyjne szaty, które zostały zastąpione przez bordowo-czarne uniformy. Podobno Pałac wykorzystywany jest przez chińskie władze jako świadectwo wolności religijnej w Państwie Środka. Przedstawienie na pokaz.

17-wieczna Świątynia Lamajska, inaczej Pałac Harmonii i Spokoju stanowi oazę buddyzmu tybetańskiego w Pekinie

Konfucjusz
Świątynia słynnego filozofa cieszy się mniejszym powodzeniem wśród turystów. Aczkolwiek duże grupy Chińczyków, ubrane w jednakowe czapeczki raz po raz nacierają z oprowadzającymi je przewodnikami. Śmieszne i uciążliwe. Położony w cieniu starych, powyginanych cyprysów obiekt jest drugim najważniejszym w kraju. Można zapoznać się z historyczna postacią oraz podstawami filozofii konfucjańskiej w niewielkim muzeum. W świątyni tubylcy oddają z szacunkiem hold mistrzowi. Na zewnątrz tradycyjne, charakterystyczne zdobienia wieńczące budynki bajkowo wyglądają w blasku zachodzącego słońca. Pod koniec dnia miejsce zyskuje niezwykły spokój i cisze.

Park Jingshan
Podejście nr 1 do zobaczenia Zakazanego Miasta. Po ujrzeniu wielkości oraz zorientowaniu się, że trzy godziny nie wystarcza - rezygnujemy. Idziemy do parku naprzeciwko. Za dwa yuany spacerujemy wśród wiekowych drzew, po zadbanych, równiutkich ścieżkach. Cesarsko. Z Węglowego Wzgórza roztacza się rozległy widok na dachy Zakazanego Miasta i panoramę całego Pekinu z przykuwająca uwagę Białą Dagobą. Błękitne niebo w stolicy Chin chyba nie występuje. Kolejny dzień słońce przebija się przez warstwę mglistej mazi. Niedaleko wyjścia z tej zielonej enklawy dwie Chinki ćwiczą tai chi do muzyki z magnetofonu. Zdają się nie zwracać uwagi na gapiów. Zresztą widok gimnastykujących się mieszkańców, zwłaszcza starszych osób jest powszechny. Emeryci przesiadują na parkowych ławeczkach, rozmawiają, grają, relaksują się. Zastanawiam się co oznacza chodzenie i długie klaskanie w dłonie. Najlepiej zajrzeć do parku wczesnym rankiem i zjeść śniadanie przyglądając się porannym ćwiczeniom.

Ten plac, to miejsce
Najważniejszy punkt programu - Tienanmen. Przechodzą mnie ciarki. Stanę w miejscu tragicznych wydarzeń sprzed 21 lat. Popołudniowa pora przed słynna Brama Niebiańskiego Spokoju ze słynnym porterem Mao Zedonga kłębia się tłumy. Wszyscy chcą zrobić zdjęcie. Dookoła wzmożone posterunki policyjne i funkcjonariusze w cywilnych ubraniach. Bacznie obserwują poczynania przechodniów. Nie ma ograniczeń w fotografowaniu, nawet policji. Brama, z której Mao proklamował Republikę Chin 1 października 1949 roku w 1989 roku była bombardowana przez demonstrantów jajkami. Dzisiaj pełni funkcje symboliczna i jest popularna atrakcja turystyczna. Kierujemy się na największy plac świata. Żeby wejść trzeba przejść przez check point i prześwietlić bagaż. Jestem TU. Jestem na Tienanmen! Zero policyjnej presji na pierwszy rzut oka. Od razu strzelam fotkę z buddyjskimi mnichami. Wymowna sytuacja. Atmosfera spacerowo-piknikowa. Rodziny z dziećmi (z jednym jak nakazuje polityka) i głównie chińscy turyści. W tle piękny zachód słońca. Sielanka. Siadam na ziemi i po prostu się rozglądam. Totalny luz. Fotografuje bez skrępowania. Dopiero
po dłuższej chwili rzucają się w oczy tajniacy, wozy policyjne i kamery. Big brother. Później się dowiedziałam, ze normalni Chińczycy na Tienanmen nie przychodzą i ze każdy centymetr placu podlega ścisłej kontroli służb bezpieczeństwa. Władze doskonale dostosowały najbardziej polityczne miejsce w państwie do potrzeb zwiedzających. O godzinie ósmej Tienanmen jest zamykany a ludzie proszeni o opuszczenie placu. Kiedy policjant podchodzi i nakazuje wyjście Chińczycy wykonują w mig polecenie. Jak poparzeni ogniem. My się lekko ociągamy, ale robimy to samo. Wieczorem wszystkie budynki zostają podświetlone. Przed wizerunkiem Mao tryska fontanna w takt muzyki. Show w miejscu tragedii. Odchodzę z mieszanymi uczuciami z serca komunistycznych Chin. Znika za mną portret Mao i Tienanmen z Mauzoleum Wodza, Monumentem Ludowych Bohaterów, siedziba parlamentu, Muzeum Narodowym i innymi "ważnymi" siedzibami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska