Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Nowak - kronikarz Wrocławia

Hanna Wieczorek
Miał kilkanaście lat, kiedy zaczął fotografować. Towarzyszył ojcu, razem robili zdjęcia, a potem wywoływali je. Początkowo fascynowała go przyroda, potem, kiedy pod koniec lat 60. związał się z "Wieczorem Wrocławia", utrwalał na czarno-białych kliszach ludzi.

Do Wrocławia przyjechał po raz pierwszy jesienią 1944 roku. Z Warszawy. Miał sześć lat, zapamiętał więc, jak pociąg z wagonami towarowymi zatrzymał się na Nadodrzu. Wokół były ruiny. Potem z innymi robotnikami przymusowymi wędrował kilka godzin przez miasto. Jego rodzina trafiła do majątku rolnego na Swojcu. Dzisiaj jest tam gospodarstwo doświadczalne wrocławskiego Uniwersytetu Przyrodniczego.

Z Poznania przez Warszawę na Swojec

Zbigniew Nowak urodził się w Poznaniu. Wojna zastała go w Wielkopolsce nad Gopłem. Mieszkał tam razem z mamą, ojciec - oficer rezerwy - poszedł walczyć z Niemcami.
Sporo czasu upłynęło, zanim cała rodzina zasiadła przy jednym stole. Marię Nowak z dwójką dzieci (Zbyszkiem i maleńką Celiną, która urodziła się, kiedy jej ojciec został powołany do wojska) Niemcy wysiedlili do Generalnej Guberni. Tadeusz Nowak uciekał przed Sowietami i Niemcami. Minął prawie rok, zanim spotkali się w Warszawie.

- Tato razem ze znajomym otworzył na Tamce zakład fotograficzny - opowiada fotoreporter "Wieczoru Wrocławia". - Fotografował Polaków, ale też wywoływał zdjęcia zrobione przez niemieckich żołnierzy. Kopiował je potajemnie i przekazywał towarzyszom broni z Armii Krajowej.
Zbigniew wzdycha ze smutkiem: - Ojciec fotografował okupowaną Warszawę, miał zdjęcia z warszawskiego getta, mieszkaliśmy niedaleko jego murów.

- Pamiętam dzień, w którym wybuchło tam powstanie - opowiada. - Był kwiecień, Wielkanoc, wyszedłem na dwór. I zobaczyłem, że wokół jest biało, jak w zimie. Myślałem, że pada śnieg. Później rodzice mi powiedzieli, że to pierze z przestrzelonych kołder i poduszek, którymi Żydzi próbowali zatykać okna.

Archiwum Tadeusza Nowaka przepadło podczas powstania warszawskiego. Zdjęcia ukryte w piwnicy budynku zostały zniszczone, kiedy w budynek trafiła bomba.
Przyszedł sierpień 1944 roku, rodzina Nowaków przeżyła powstanie warszawskie. Potem był obóz przejściowy w Pruszkowie i transport, gdzieś na Zachód.

Zdjęcia ukryte w piwnicy budynku zostały zniszczone, kiedy w budynek trafiła bomba.

- Mieliśmy szczęście, pociąg przejeżdżał przez Poznań, a tam mieszkała nasza rodzina - wspomina Zbigniew Nowak. - Tato znał bardzo dobrze niemiecki i dogadał się z konwojentami, że dadzą nam przepustkę na kilka godzin, na wizytę u krewnych. Prośbę poparł sporą łapówką. Oczywiście do transportu już nie wróciliśmy.

Ale w Poznaniu też nie mogli zostać. Nie mieli dokumentów, pracy, mieszkania. Więc zgłosili się do wyjazdu na roboty do Wrocławia.

Zimowy marsz do Erfurtu

Tadeusz Nowak dostał pracę w majątku na Swojcu. Szybko okazało się, że praca na roli nie będzie jego zadaniem. Rosjanie podchodzili pod Wrocław. Wszyscy zostali zagonieni do kopania okopów.
- Umocnienia budowano daleko od naszej kwatery, po drugiej stronie osiedla - opowiada Zbigniew Nowak. - I tam właśnie tato zobaczył dom, jak ze swoich marzeń. Mówił nam, że chciałby zostać tu i po wojnie zamieszkać właśnie w tym miejscu.
Przyszła zima. Armia Czerwona była tuż-tuż. Może 500 metrów od miejsca, w którym mieszkali. Mieli nadzieję, że uda im się pozostać w oblężonym mieście do momentu wkroczenia wojsk radzieckich. Ukryli się w piwnicy.
- Nie udało się. Byliśmy ostatnią rodziną na osiedlu, którą przymusowo ewakuowano - wspomina Nowak.- Do naszej piwnicy wpadli esesmani i kazali się nam wynosić. Punkt zbiorczy był chyba na ulicy Grabiszyńskiej. A stamtąd na piechotę przeszliśmy najpierw przez Dolny Śląsk, Sudety, Czechosłowację, aż do obozu w Erfurcie.

Marsz zimowy był prawdziwą drogą przez mękę. Zmęczeni, głodni, chorzy, przemarznięci cywile przemieszani z wojskowymi... Radzieckie samoloty ostrzeliwujące i bombardujące idących. Sześcioletni chłopak zapamiętał, że raz w hucie szkła poczęstowano ich prawdziwym obiadem - zupą z ziemniakami (zarządcą huty prawdopodobnie był Polak). A później uśmiechnięte Czeszki, które częstowały dzieci jabłkami. W końcu dotarli do Erfurtu.

- Obóz, w którym byliśmy, wyzwolili Amerykanie, ale zaraz potem przekazali ten teren Rosjanom - wspomina Nowak. - Tato chciał jechać do Kanady, ale mama się nie zgodziła. Więc pierwszym transportem, organizowanym przez Rosjan, wróciliśmy do Wrocławia. Tato od razu pomyślał o tamtym upatrzonym domu, po niemieckim policjancie, na Swojcu. Zajęliśmy go i mieszkam w nim do dzisiaj.

W pierwszych latach po wojnie dom z dużym ogrodem był prawdziwym zbawieniem. Nie dość, że można było uprawiać tam warzywa i owoce, to jeszcze dało się wyżywić przydziałową krowę. Dodatkowe źródło jedzenia było bardzo potrzebne, choć rodzice Zbigniewa Nowaka - oboje nauczyciele z wykształcenia - zaraz zabrali się do pracy. Założyli jedną z pierwszych w polskim już Wrocławiu szkołę podstawową: numer 7.
W powojennym Wrocławiu rządzili jeszcze Rosjanie. Dni były w miarę spokojne, za to zaraz po zapadnięciu zmierzchu pojawiał się chaos.

- Słychać było strzały, krzyki - opowiada Zbigniew Nowak. - Nocowały u nas Niemki, które bały się, że zostaną zgwałcone. Długo nas pamiętały, w stanie wojennym dostawaliśmy od nich paczki.
Zbigniew Nowak skończył podstawówkę, liceum poligraficzne, a potem geografię na Uniwersytecie. Podobnie jak rodzice, zaczął pracować w szkole - ekonomiku przy ulicy Worcella. Tam zresztą poznał żonę - Teresę.

- Uczyłem setki dziewcząt, ale od razu zwróciłem uwagę na młodą studentkę, która przyszła na praktyki - uśmiecha się. - Zaprosiłem ją na jedną, potem drugą wycieczkę...
Jego prawdziwą pasją była jednak fotografia. Zdjęcia zaczął robić, razem z ojcem, jako kilkunastoletni chłopak. - Pamiętam, jak w nocy, kiedy robiło się ciemno, wywoływaliśmy razem filmy. Początkowo fotografowałem przede wszystkim przyrodę, ale potem zacząłem robić miejskie zdjęcia, szczególnie nocne.

W pierwszych latach po wojnie dom z dużym ogrodem był prawdziwym zbawieniem.

I właśnie jedno z tych nocnych zdjęć stolicy Dolnego Śląska wygrało konkurs ogłoszony przez uruchomioną właśnie popołudniówkę "Wieczór Wrocławia". Tak się spodobało, że zaproponowano Zbigniewowi Nowakowi współpracę. Którą kontynuował do końca samodzielnego istnienia tej gazety w 2003 roku.

- Zbyszek spotykał swoich uczniów w najbardziej niespotykanych miejscach - opowiada Bożena Kończal, długoletnia dziennikarka "Wieczoru Wrocławia". - Pamiętam, jak w czasie powodzi tysiąclecia policja zagrodziła drogę do zagrożonego wodą terenu. Nie pozwalano tam nikomu wejść, ani dziennikarzom, ani fotoreporterom. Nagle słyszymy: "Dzień dobry, panie profesorze!" i jeden z policjantów podchodzi z uśmiechem do Zbyszka. Chwila rozmowy i mamy zgodę, możemy wejść do zamkniętej strefy. "Tylko idźcie ostrożnie!" - rzuca na pożegnanie były uczeń Zbyszka.

Archiwum Zbigniewa Nowaka liczy ok. 60 tysięcy zdjęć. Scen z życia miasta, fotografii ślubnych, komunijnych, zawodów sportowych... Można na nich znaleźć miejsca, których już dzisiaj nie ma. Na przykład wyburzoną drukarnię przy ulicy Piotra Skargi. Zbigniew Nowak był przy wielu znaczących dla miasta momentach, uwiecznił choćby montaż pomnika Juliusza Słowackiego w pobliżu Muzeum Narodowego. Jednak najwięcej jest fotografii wrocławian przy pracy.

Swoje archiwum, gromadzone przez prawie czterdzieści lat, Zbigniew Nowak przekazał Ośrodkowi Pamięć i Przyszłość. Część z nich mogliśmy już oglądać na wystawie towarzyszącej przeglądowi filmowemu zatytułowanemu "Kadry Wrocławia".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska