Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojna w Ukrainie. Informacja jest coraz bardziej niebezpieczną bronią [ROZMOWA]

Robert Migdał
Witold Rynkiewicz, wykładowca AWL we Wrocławiu
Witold Rynkiewicz, wykładowca AWL we Wrocławiu fot. Magdalena Pasiewicz
Z dr. Witoldem Rynkiewiczem, wykładowcą Akademii Wojsk Lądowych we Wrocławiu, rozmawia Robert Migdał

Słowem można walczyć?
Jak najbardziej. Informacja jest traktowana jako broń. Nawet jest skuteczniejsza od broni, bo odpowiednio przygotowany przekaz - co pokazuje historia - wygrywał różnego rodzaju konflikty militarne. Gdy popatrzymy na kwestie dotyczące manipulowania opinią publiczną, informowaniem społeczeństwa, to władcom już tysiące lat temu zależało na tym, żeby dotrzeć z informacją do określonych osób. Na przykład już w bitwie pod Legnicą Mongołowie wysyłali Rusinów na tereny Dolnego Ślaska, żeby straszyli społeczeństwo, że gdy oni - Mongołowie - przyjdą, to będą zabijać, ćwiartować ludzi, a kobiety gwałcić - miało to osłabić naszą odwagę i spowodować, że na widok Mongołów nie będziemy walczyć, tylko uciekać.

Manipulowanie, kierowanie informacją, to nie jest coś nowego. Ale w czasie wojny, różnych konfliktów wojennych, nasila się.
Już w czasie I wojny światowej z balonów zrzucano ulotki nawołujące wojska wroga do poddania się, informowano w nich o wielkiej przewadze przeciwnika. Identyczne metody były stosowane wiele lat później - w czasie wojny w Korei, Wietnamie czy nawet w czasie "Pustynnej Burzy" w Iraku. No i oczywiście w czasie II wojny światowej.

Polscy mają piękne doświadczenie w tej kwestii z czasów II wojny światowej…
Tak. Świetnie w tym czasie działało Biuro Informacji i Propagandy Armii Krajowej. W tym Biurze pracowali wybitni ludzie - nie tylko dziennikarze, nie tylko żołnierze, ale również malarze, graficy, artyści. Cała elita osób, które mogły w umiejętny sposób wpłynąć na armię radziecką i na armię niemiecką. Jednak mistrzem propagandy w czasie ostatniej wojny światowej był brytyjski dziennikarz Denis Sefton Delmer - to on wymyślił znak literki "V", z dwóch palców - wskazującego i środkowego, znak Victory - zwycięstwo. To on zaczynał każdą audycję radiową od trzech krótkich i jednego długiego uderzenia - czyli symbolu "V" w alfabecie Morse'a. Świetnie posługiwał się niemieckim i robił w radiu niesamowite rzeczy propagandowe, kierując je bezpośrednio do Niemców. Np. w audycjach kierowanych do wroga mówił, że w kinach wybuchną bomby i nagle Niemcy przestali chodzić do kin. Umiejętnie siał panikę.

Niemcy znali siłę propagandy i bali się jej.
Hitler twierdził, że Niemcy przegrały I wojnę światową, bo poddały się alianckiej propagandzie: "Dali się zahipnotyzować się jak królik przez węża" - pisał.

W czasie II wojny światowej też jej ulegali.
Słynna kampania pod kryptonimem "mięso mielone" - chodziło w niej o manipulowanie informacją o tym, gdzie mają wylądować wojska: czy na Sycylii, czy w innym miejscu. Później "Armia Duch" - druga kampania, przy której zatrudniano masę różnego typu artystów malarzy, grafików, po to, żeby przekonać Niemców do tego, że lądowanie aliantów nie będzie w Normandii. I udało się.

Zmieniają się czasy i zmieniają się metody. Teraz mamy Facebooka, Twittera, można nagrywać filmiki na YouTube, jest Tik-Tok. Na wojnie rosyjsko-ukraińskiej widać, że obie strony korzystają z nowoczesnych metod przekazu.
Każde narzędzie, żeby wpłynąć na grupy docelowe, jest dobre. A im nowocześniejsze, im ma większy zasięg, tym lepiej. W czasach internetu, mediów społecznościowych, przekaz do ludzi płynie z wielu stron i nie zawsze można go kontrolować. Informacja jest coraz bardziej niebezpieczną bronią właśnie przez to, że przekaz - dzięki internetowi - jest natychmiastowy, bez cenzury i w kilka minut obiega cały świat. A kiedyś? Przykład z wojny krymskiej z XIX wieku - dziennikarz, żeby dotrzeć ze swoim przekazem do Wielkiej Brytanii z Krymu musiał poświęcić dwa tygodnie na podróż: wielbłądami, statkiem, pociągiem... Teraz - w mgnieniu oka - dowiadujemy się o tym, co dzieje się na drugim krańcu świata.

I - co pokazała dobitnie ta wojna na Ukrainie - informację w świat może puścić każdy naoczny świadek danego zdarzenia: wystarczy, że nagra to, co widzi, zrobi zdjęcie i wrzuci do sieci.
To jest największa siła. Państwa nie mają możliwości kontrolowania tych relacji, wpływania na nie. I tak jak mówisz: każdy może przekazać informacje całemu światu - np. z bombardowanego terenu, ze schronu, pokazać zniszczenia, zabitych.

Ważne w tej wojnie jest też to, w jaki sposób ta informacja jest przekazywana. Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski świetnie sobie radzi w świecie mediów, bo przecież jest człowiekiem mediów.
Wyrósł z nich i wie, jak je wykorzystać do swojego celu. I rzeczywiście świetnie to robi. Już wcześniej analizowałem jego kampanię wyborczą o fotel prezydenta i ona też była doskonale realizowana. On bardzo dobrze radzi sobie z komunikacją, z przekazywaniem informacji, symboli, obrazów. Przecież genialna była odpowiedź Zełenskiego Amerykanom, którzy chcieli go ewakuować samolotem do USA: "Ja podwózki nie potrzebuję, ja potrzebuję amunicji". To było wyraźne, dobitne, w punkt.

Na całym świecie zyskał sympatię i szacunek - z prezydenta, który kiedyś był telewizyjnym komikiem, stał się światowym mężem stanu, obrońcą narodu.
I te jego filmiki, na których się pokazuje: jestem z wami, nie wyjechałem, walczę na ukraińskiej ziemi, ramię w ramię z wami. On kontroluje informację, kontroluje przekaz, nie oddaje "piłeczki" drugiej stronie. Moskwa oczywiście próbuje - coraz mniej skutecznie - manipulować, opowiadać, że Zełenski uciekł, że go nie ma w Kijowie, a dodatkowo grzmi: "Putin jest wielki, nieomylny, to nie jest inwazja", "My niczego złego nie chcemy w Ukrainie zrobić, to jest misja ratunkowa", "Chcemy ratować swoich obywateli". Takie metody stosowano setki i tysiące lat temu - to się zmienia, zmieniają się tylko narzędzia. Doszły nowe technologie. Rosjanie sieją zamęt m. in. dzięki farmom internetowych trolli - wielkich grupom internautów, którzy próbują manipulować informacjami.

Informacją można tak manipulować, żeby siać strach, zamęt. Informacją można wywołać strach. Można też tak ją przekazywać, żeby sprzedawać kłamstwo, jako prawdę.
To tak zwane okno Overtona…

On pokazał, że można zmienić postrzeganie przez społeczeństwo tych kwestii, które nie są akceptowane przez społeczeństwo.
Tak, ta idea pokazuje, że można wprowadzać największe bzdury i ludzie w to wierzą. Joseph Overton twierdzi, że nawet te niestworzone rzeczy, teorie spiskowe, można wprowadzić, bo znajdzie się jakiś margines ich zwolenników. I propaganda rosyjska to robi - zwłaszcza w ich głównych kanałach informacyjnych jak Sputnik czy Russia Today. Dodatkowo zakłada, że trzeba przekazywać 60 procent prawdy, a 40 procent nieprawdy - bo zawsze coś tam może w nas zostać z tych kłamstw.

Trudno z tym walczyć.
Niestety, bo trudno przesiać z takiej mieszanki kłamstw i prawdy, co jest prawdziwą informacją, a co nie.

Ukraina nie pozostaje dłużna, bo oprócz tego, że dopinguje "swoich", dodaje im sił do walki, do obrony, to kieruje też przekaz do wroga, do zwykłych obywateli Rosji.
Mówią im: "Źle robicie, zobaczcie jakie będą sankcje", "Wasi synowie tu giną" - Ukraińcy z tą propagandą wychodzą poza swój kraj. Pytają głośno - tak, żeby słyszał ich cały świat: "Dlaczego chcecie nas mordować?", "Dlaczego wasze dzieci strzelają do naszych dzieci?". Ukraińcy wiedzą, że najskuteczniej dotrzeć do odbiorcy, podając konkretne przykłady - np. bestialstwa Rosjan, które podziałają na zwykłego mieszkańca Rosji. To najbardziej przemawia do potencjalnego odbiorcy. Wiedzą, że nie można się tylko bronić przez zalewem informacji, propagandy, ale też trzeba atakować. Ofensywa - tak, jak w działaniach zbrojnych - musi być.

Ukraińcy nie dają się i słyną z ciętych ripost na rosyjskie zaczepki.
Nie pozwalali i nie pozwalają sobie wchodzić na głowę: gdy w mediach społecznościowych Rosjanie zaczęli sobie żartować, że Ukraińcy to są takie "ukry", a "ukr" to po ukraińsku "chwast" - rośliny które nikomu nie są potrzebne, to reakcja Ukraińców była natychmiastowa: "Tak, jesteśmy chwastami, ale takimi kłującymi i piekącymi. Nie próbujcie nas dotknąć, bo pożałujecie". Ukraina bardzo dobrze sobie radzi z potyczkami słownymi, z dezinformacją, z walką słowem. Potrafi robić świetną kontrpropagandę.

A czy nie jest tak, że ta informacja przekazywana w świat ze strony ukraińskiej jest mocniejsza, bo jest przepełniona emocjami? To nie jest sucha relacja, bezpłciowa informacja - jak z rosyjskiej strony. Ukraińcy pokazują straszne obrazy, cierpienie - wpływają na nasze odczucia.
Tak jest. Działanie na emocje zawsze przynosi silny efekt. Oni są na wojnie - muszą stosować taki przekaz - dodatkowo poparty symboliką, bo wiedzą, że dzięki temu będzie skuteczniejszy. A działanie symbolami też świetnie opanowali: np. flagi porozwieszanie na każdym kroku, w mediach społecznościowych wszędzie są barwy ukraińskie, niebiesko-żółte wstążki przyczepione na piersiach ludzi na całym świecie... To wszystko się liczy. Może się wydawać, że te barwy to tylko tło, które nic nie znaczy, a tak nie jest: to bardzo silny przekaz.

Swoją wojnę informacyjną prowadzą też hackerzy. Wykradają tajne informacje Rosji, upubliczniają je, namawiają innych internautów z całego świata do różnych akcji: jak wchodzenie na profile rosyjskich restauracji i wpisywanie - w komentarzach klientów - prawdy o inwazji Rosji na Ukrainę.
Blokują strony rosyjskiej telewizji, instytucji... - oni prowadzą też swego rodzaju wojnę informacyjną z Rosją. Bo wojna nie toczy się tylko w przestrzeni morskiej, powietrznej czy lądowej, ale również w cyberprzestrzeni. I to w coraz większym stopniu. Dzisiaj nie trzeba wyprowadzać czołgów na ulice, żeby narzucać ludziom swoje decyzje, swoje poglądy. Wszystko zależy od tego, jak media społecznościowe się wykorzysta: czy w słusznym celu, czy nie. Bo one mogą być jak widelec: może służyć do jedzenia, ale może też być bronią, która można ranić, a nawet zabić.

A kto wygrywa tę wojnę informacyjną? Rosja, czy Ukraina?
Znacznie lepiej radzi sobie strona ukraińska. Rosjanie sporo się nauczyli, ale chyba za bardzo uwierzyli w swoją dominację militarną - że siłą przestraszą społeczeństwo ukraińskie, że ono się rozsypie bardzo szybko. Tak, jak wcześniej było z Krymem czy Donbasaem - tam przecież zdarzało się, że żołnierze ukraińscy przechodzili na rosyjską stronę. Rosjanie nie przyłożyli się do wojny informacyjnej. A teraz, w tym starciu na informacje, okazało się, że społeczeństwo ukraińskie jest scementowane, że nie odpuści - i to jest ciosem, z którym Rosjanie sobie nie radzą.

rozmawiał Robert Migdał

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska