Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Urodzona: Breslau, rok 1939

Karolina Szyrner
Karolina Szyrner i jej babcia  Helena Jasińska
Karolina Szyrner i jej babcia Helena Jasińska fot. archiwum rodzinne
Dzieciństwo mojej babci, czyli o Wrocławiu przed, w czasie i po wojnie oraz o tym, dlaczego wszyscy uśmiechają się na wspomnienie jagodowego placka. Wywiad z babcią, Heleną Jasińską,przeprowadziła Karolina Szyrner

Babciu Helciu, a właściwie prababciu, bo jesteś przecież mamą mojej babci. Urodziłaś się we Wrocławiu jeszcze przed wojną...
Tak, urodziłam się 4 marca 1939 roku, jak to się wtedy mówiło, w "niemieckim Wrocławiu".

Polacy mieszkali wtedy we Wrocławiu?
Oczywiście, Kochanie. Moi rodzice mieszkali w kamienicy, a ich sąsiadami byli Niemcy i Żydzi. Moja mama wspominała, że wszyscy sąsiedzi byli dobrymi ludźmi i z wieloma była bardzo zżyta.
Pamiętam, że opowiadałaś, że Twoi rodzie musieli jednak uciekać z Wrocławia.
Tak, ale to było znacznie później. Mój tato dołączył do Armii Krajowej w 1942 roku. Mama pozostała we Wrocławiu do 1944 roku. Miałam wtedy cztery lata, a moja siostra Pola dwa lata. Do bram miasta zbliżała się Armia Czerwona. Mama zdecydowała, że schronimy się na Węgrzech.

Czy pamiętasz coś z czasów wojny?
Kilka obrazów, i to jak przez mgłę. Byłam wtedy bardzo małym dzieckiem. Rodzice starali się chronić mnie przed obrazami wojny.

Czy masz jakieś szczególne wydarzenie, które utkwiło Ci w pamięci z tamtych lat?
Mam, oczywiście, że mam, Karolinko. Pamiętam czas, kiedy z moją mamą uciekałyśmy z Wrocławia. Wraz z wieloma uciekającymi wsiadłyśmy do bydlęcego wagonu, który miał być naszym domem przez wiele dni. Pociąg zatrzymywał się na wielu postojach. Nigdy nie wiedziałyśmy, jak długo będą one trwały. Dwie godziny, czasem dwa dni. Bardzo często miejscowa ludność przynosiła nam wtedy wodę, chleb, czasem jabłka. Na jednym z takich postojów moja mama poszła do okolicznych domostw zdobyć jedzenie. Wtedy pociąg ruszył. To było jedno z najstraszniejszych moich przeżyć. Pociąg jechał, a mojej mamy z nami nie było. Bardzo z moją siostrą płakałyśmy. Bałyśmy się, że nigdy jej już nie zobaczymy. Na szczęście na następnej stacji okazało się, że nasza mama, kiedy zobaczyła, że pociąg rusza, zaczęła biec. Ostatkiem sił dobiegła do ostatniego wagonu. Do nas mogła dołączyć dopiero na kolejnej stacji. Do dziś mocniej bije mi serce na wspomnienie tamtych chwil.

Ale udało Wam się dotrzeć na Węgry?
Tak, Karolinko. Pamiętam małą wioskę. Kiedy nadeszła wiosna, często chodziłyśmy z mamą na spacery do lasu. Mama znów zaczęła się uśmiechać.

To z tym miejscem wiąże się historia placka z jagodami, prawda?
Tak. Pamiętam, był piękny, lipcowy dzień. Razem z moją mamą i siostrą poszłyśmy na jagody. Nagle mama rzuciła słoik z jagodami i zaczęła biec w stronę jakiegoś mężczyzny. Okazało się, że to nasz tata. My z siostrą nie poznałyśmy go, byłyśmy zbyt małe. Odnalazł nas. Sąsiedzi powiedzieli mu, dokąd uciekłyśmy. Pamiętam, jak bardzo moi rodzice byli szczęśliwi. Wieczorem mama upiekła ciasto z jagodami. Od tamtej pory, na pamiątkę tego wydarzenia, zawsze 5 lipca pieczemy w naszej rodzinie ciasto z jagodami.

Czy wtedy wróciliście do Wrocławia?
Tak, wróciliśmy całą rodziną. Znów w wagonie bydlęcym, ale bardzo szczęśliwi i radośni.
To bardzo dziwny sposób podróżowania.
Sposobów powrotu do Wrocławia było wiele, tak jak wielu było powracających. Kiedy byłam już studentką profesora Tołpy, ten opowiedział nam, że wjechał do Wrocławia na wielbłądzie.

Jak to na wielbłądzie?

To bardzo ciekawa historia. Pan profesor jechał do Wrocławia samochodem. Niestety, ten zepsuł się kilka kilometrów przed Wrocławiem. Wieczory na terenach przylegających do miasta i w samym Wrocławiu były niebezpieczne. Wtedy okazało się, że do Wrocławia wracają wielbłądy, które pracownicy zoo ukryli pod miastem w obawie przed bombardowaniem. Szybko okazało się, że to jedyny środek lokomocji zapewniający dostanie się do Wrocławia przed zmrokiem.
Babciu, czy udało Wam się wrócić do kamienicy, w której mieszkaliście?
Niestety, nie. W oblężonym Wrocławiu trwały zacięte walki. W dachu naszego domu była ogromna dziura po bombie. Nie mogliśmy tam zamieszkać.

Ale zamieszkaliście we Wrocławiu?
Tak, w zastępczym mieszkaniu. Brakowało wtedy wszystkiego. Talerzy, garnków, filiżanek. Przedmioty codziennego użytku były na wagę złota.

To wtedy dostaliście te sztućce ze swastyką?
Tak, pewnego dnia, po południu, do mojej mamy przyszedł dozorca z bardzo eleganckim pudełkiem. "Słyszałem, że brakuje pani sztućców, więc proszę, przyniosłem" - powiedział. Kiedy mama otworzyła pudełko, zobaczyła błyszczące, nowe sztućce. Na rękojeściach miały swastyki. Jak wiesz, Karolinko, swastyka w tradycji wielu kultur to symbol pomyślności i bogactwa. Nam jednak wtedy, zaraz po wojnie, kojarzył się z nazizmem, złem i okrucieństwem. Nie chcieliśmy tych sztućców. Nie mogliśmy ich zatrzymać. Oddaliśmy je ofiarodawcy.

A jakie były wtedy zabawy?

Zabawy były podobne do tych dzisiejszych. Bardzo lubiliśmy się bawić w berka, chowanego, klasy. Niewiele było wtedy zabawek. Ja miałam pięknego, wystruganego przez tatę konika. To był prawdziwy skarb. Miałam bardzo fajne koleżanki. A prawdziwym przysmakiem był chleb posypany cukrem i polany wodą.

Babciu Helciu, lubiłaś chodzić do szkoły?
Odpowiem dyplomatycznie: bardzo lubiłam się uczyć. Czytanie sprawiało mi ogromną przyjemność. W szkole jednak ani ja, ani moja siostra nie miałyśmy łatwego życia. Urodziłyśmy się w przedwojennym Wrocławiu, więc mimo że urodziłyśmy się w polskiej rodzinie, miałyśmy polskie nazwiska, a nasi rodzice zadbali, żebyśmy mówiły czysto po polsku, dla wielu nauczycieli byłyśmy Niemkami. Dokuczano nam, to było bardzo przykre.

Czy to się potem zmieniło?
Tak, z czasem zapomniano o wojnie. Wiesz, Kochanie, czas goi rany. Dziś mam ogromną radość, że moja pierworodna prawnuczka również urodziła się we Wrocławiu w polskiej rodzinie i interesuje się losami swoich bliskich. To bardzo wiele dla mnie znaczy.

Zapraszamy wszystkich uczniów: gimnazjalistów i licealistów, choć i każdy inny autor będzie mile widziany, do tworzenia historii naszego regionu. Zostańcie historykami i dziennikarzami w jednym. Przeprowadźcie wywiad z babcią lub dziadkiem. Porozmawiajcie z nimi, jak wyglądał Dolny Śląsk 20, 30 czy 50 lat temu. Najciekawsze historie wydrukujemy, a niektóre nagrodzimy laptopami. Na prace czekamy pod adresem: "Gazeta Wrocławska", Wrocław, ul. św. Antoniego 2/4, lub: [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska