Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomasz Surowiec. Człowiek, który zatrzymał Wrocław

Hanna Wieczorek-Ferens
Hanna Wieczorek-Ferens
Rok 2014. Tomasz Surowiec w zabytkowym już autobusie Jelcz, popularnie zwanym ogórkiem
Rok 2014. Tomasz Surowiec w zabytkowym już autobusie Jelcz, popularnie zwanym ogórkiem Fot. Tomasz Ho£Od / Polskapresse
26 sierpnia 1980 roku, godzina czwarta rano. Miasto jeszcze śpi. Ulicami Wieczorka (dzisiaj Wyszyńskiego), Pułaskiego, przez plac PKWN (dziś plac Legionów) do zajezdni przy Grabiszyńskiej jedzie tylko autobus zakładowy MPK. Z całego miasta zbiera kierowców, którzy zaraz mają ruszyć w trasy. Jest wśród nich Tomasz Surowiec. Tego dnia miało wydarzyć się coś wyjątkowego, co na zawsze zapisało się w historii Wrocławia.

- Postulaty ze Stoczni Gdańskiej dostałem dzień wcześniej od Pawlika, kierowcy z innego zakładu - opowiadał jakieś 20 lat temu Tomasz Surowiec. - Rozmawialiśmy o nich z kolegami w autobusie dowożącym nas do pracy. Już w zajezdni ktoś wsadził mnie na stół i powiedział: czytaj! Było nas ze dwudziestu, piąta rano, ktoś rzucił: strajkujemy! Kto jest za, wszystkie ręce w górze. Ogłosiliśmy więc strajk solidarnościowy z Gdańskiem i postawiliśmy dwa autobusy na bramie, tak, żeby nikt nie mógł wyjechać - opowiadał Surowiec.

W zajezdni zostało sto autobusów, po mieście kursowało tylko kilka wozów. Tych, które wyjechały przed czwartą.

Tomasz Surowiec i Czesław Stawicki, próbowali telefonicznie zawiadomić kolegów z innych zajezdni, ale wewnętrzna łączność była już odcięta. Kierowcy z Grabiszyńskiej rozjechali się więc po innych zajezdniach, robili tam zebrania załóg i wybierano delegatów, którzy przyjeżdżali na Grabiszyńską do komitetu strajkowego.

Do tramwajów, które wcześniej wyjechały w miasto, wysłano esbeków. Ci straszyli motorniczych, którzy chcieli zjeżdżać do zajezdni.

Zdarzało się, że motorniczy wysiadał i zostawiał esbeka, żeby ten prowadził tramwaj. I po chwili za takim wozem ustawiała się długa kolejka. Potem wszyscy zjeżdżali - wspominał Surowiec. - Minęło tyle czasu, miałem 32 lata…

To był związkowy dom

Właśnie mija 41 rocznica wrocławskiego Sierpnia’81. Jesteśmy w budynku dyrekcji MPK, w którym 40 lat przepracował Tomasz Surowiec. Na przeciwko są pokoje Międzyzakładowej Organizacji Związkowa NSZZ Solidarność.

- Jola Surowiec - przedstawia się żona zmarłego przed sześciu laty Tomasza. Razem z nią przyszły córki: starsza Sylwia i młodsza Paulina.

Rok 2014. Tomasz Surowiec w zabytkowym już autobusie Jelcz, popularnie zwanym ogórkiem
Rok 2014. Tomasz Surowiec w zabytkowym już autobusie Jelcz, popularnie zwanym ogórkiem Fot. Tomasz Ho£Od / Polskapresse

Paulina śmieje się, że właściwie zebrały się trzy pokolenia rodziny, bo między nią a siostrą jest spora różnica wieku.

Jolanta Surowiec chwilę coś oblicza w pamięci: - Faktycznie, czternaście lat.

- Męża poznałam właśnie w 1980 roku, pracowałam wtedy w przedszkolu - opowiada Jolanta Surowiec. - Był znajomym moich rodziców i przyszedł kiedyś w gości. Zaiskrzyło. To już było chyba po sierpniu… Czy w sierpniu denerwowałam się, że na piechotę muszę chodzić do pracy? Nie, blisko miałam, zawsze biegałam do pracy, nie warto było wsiadać do autobusu. Ale inni się denerwowali, choć właściwie mało było narzekania, bo wszyscy rozumieli, że to w dobrej sprawie.

Ślub brali skromy, wesela nie było. Jolanta oczywiście pamięta, jak była ubrana, ale mówi, że nie ma co wspominać.

- Zwyczajna sukienka - uśmiecha się. I dodaje, że dom był zawsze związkowy, choć mąż za często nie mówił o tym, co się dzieje w Solidarności. Ale o Sierpniu i strajku w Zajezdni wiedziałam zawsze, uczestniczyłam w wielu rzeczach, nawet walczyłam z zomowcami, muszę się pochwalić.

Paulina pamięta ojca jako związkowca z krwi kości.

- Praca towarzyszyła mu też w życiu prywatnym, był człowiekiem bardzo otwartym, chciał pomagać ludziom - opowiada, młodsza córka Tomasza Surowca. - Zawsze pomagał. Czy był w sklepie na zakupach, czy w pracy, zawsze wszystkich przyjmował z otwartymi rękoma i starał się pomóc.

- Zawsze te związki nam towarzyszyły - dodaje Sylwia, jej starsza siostra.

- Ale też skromy był - wzdycha Jolanta. - Nie pchał się, żeby się wszędzie pokazywać. Bo mówił, że robi to lubi, a wtedy nie pracuje się na pokaz.

Strajk tylko solidarnościowy

Starzy wrocławianie doskonale pamiętają 26 sierpnia 1980 roku. Autobusy i tramwaje nie jeździły. Do pracy trzeba było iść na piechotę, ale ludzie byli uśmiechnięci. Niektórzy taksówkarze za darmo wozili ludzi. Prywatne samochody zatrzymywały się, żeby zabrać nieznajomych i podrzucić ich do centrum. Ludzie poczuli się wolni, ale pewnie nie myśleli, że dla Wrocławia to był szczególny moment. Jeden z tych, które decydują o tworzeniu się wspólnoty.

Strajk rozszerzał się jak pożar. Po kilku godzinach, w mieście nie było już ani jednego autobusu i tramwaju. A potem do wrocławskiego MPK lawinowo zaczęły dołączać inne dolnośląskie zakłady.

We Wrocławiu strajkujący nie stawiali swoich postulatów, wspierali stoczniowców z Gdańska. Nie przestraszyli się wizyt oficjeli, nie dali się zastraszyć, nie dali się przekupić, choć przyszła do nich dyrekcja, wojewoda i partyjni z KW. Proponowali podwyżki, lepsze zaopatrzenie bufetu.

To był niesamowity czas. Fenomenem zajezdni przy Grabiszyńskiej i Wrocławia było to, że do strajkujących przyszło środowisko uczelniane, wrocławscy intelektualiści. Tu, we Wrocławiu, znikły podziały klasowe. Nagle się okazało, że profesor, mieszka w tej samej dzielnicy, co paru kierowców MPK czy ślusarzy z Dolmelu. Wtedy się coś przełamało. Symbolem tego jest taka opowieść, chyba nieco późniejsza, już z czasów tworzenia się związku: W jakimś pokoju przy placu Czerwonym stoi Mieczysław Laska, robotnik, potężny chłop, nie bardzo skomplikowany, obok niego jest Mieczysław Zlat, profesor historii sztuki, ogromnie zasłużony, i ten młody waląc go ogromną łapą po plecach mówi: „No co, u nas teraz wszystko odbędzie się inaczej: Ja Mietek i Ty Mietek”. I w ten sposób, przeszli na ty, śmiejąc się przy tym bardzo.

30 sierpnia o godz. 16 , w zajezdni odbyła się msza, jakiej Wrocław nie widział. Jak później szacowano. wzięło w niej udział 10 tysięcy wrocławian.

- Pod bramą zebrał się tłum ludzi, ciągnął się chyba do Hutmenu. Poczuliśmy, że są z nami - opowiadał jeden ze strajkujących. - Krzyż to były dwie zbite deski. Zobaczyłem księdza Orzechowskiego i trochę się przestraszyłem. Był potężnej postury, a tam wszystko to prowizorka. Choćby schodki, z warsztatu, mocno niepewne. Byle tylko nie spadł - pomyślałem.

Wcześniej dla strajkujących zagrała orkiestra opery. Koncert pamiętał Tomasz Surowiec. - Każdy pomagał nam tak jak mógł - opowiadał. - Opera koncertowała, a zakłady produkujące żywność, karmiły nas.

Rok 2014. Tomasz Surowiec w zabytkowym już autobusie Jelcz, popularnie zwanym ogórkiem
Rok 2014. Tomasz Surowiec w zabytkowym już autobusie Jelcz, popularnie zwanym ogórkiem Fot. Tomasz Ho£Od / Polskapresse

Schabowy, rosół i kopytka

- Oczywiście, Tomek miał swoje ulubione potrawy - mówi Jola. - Były też takie których nie znosił.

Patrzy na córki i wylicza: schabowy, koniecznie z zasmażana kapustą i ziemniakami, bardzo lubił kopytka, uwielbiał potrawy mączne. Można powiedzieć, że kuchnię polską.

- Nie zapomnij o golonce - dorzuca Sylwia, starsza córka. -I jeszcze boczuś.

Paulina, dodaje: - Taka kuchnia staropolska mnie się wydaje. My z siostrą dzięki tacie poznałyśmy te wszystkie smaki i jemy te potrawy do tej pory, a nie są to standardowe smaki dla ludzi z naszych pokoleń.

Urodzony kierowca

- Najgorzej było z łącznością. Ze Stocznią Gdańską nie było żadnego kontaktu. I choć zapowiadano podpisanie porozumienia, we Wrocławiu strajkujący nie wierzyli władzy - opowiadał Tomasz Surowiec.

Wysłali więc ludzi na Wybrzeże, żeby przywieźli parafowane porozumienia.

Żeby władza nie oszukała strajkujących. Nie wierzyli publicznym mediom. Przecież oni strajkowali, a telewizja pokazywała jemiołuszki nad polskimi polami i mówiła o przerwach w pracy.

Delegacja z Gdańska wróciła do Wrocławia pierwszego września o czwartej nad ranem. Z egzemplarzem porozumień podpisanych przez Annę Walentynowicz. O to chodziło. Przecież to o nią strajkowała stocznia. Można było zakończyć strajk. A tekst porozumienia z podpisem Anny Walentynowicz zachował się do dzisiaj. Jest w zbiorach Ossolineum.

Tomasz Surowiec został oddelegowany do pracy w Solidarności. Początkowo był skarbnikiem, tyle, że czuł, że to zajecie nie dla niego, szybko zamienił skarbnika na etat kierowcy w Zarządzie Regionu.

- Tomek uwielbiał prowadzić - wspomina Jolanta Surowiec. - I autobus, i nasz, prywatny, samochód. I był dobrym kierowcą, takim spokojnym, nigdy się nie bałam z nim jeździć. Mogłam spać w czasie podróży.

Przyszedł stan wojenny. Tomasz Surowiec próbował organizować strajk w MPK i Pafawagu. Ukrywał się do końca roku, potem wrócił do MPK. Pracował tam zresztą do emerytury, po 1990 roku był przez długie lata przewodniczącym Międzyzakładowej Organizacji Związkowa NSZZ Solidarność,

- Stanem wojennym stresowaliśmy się wszyscy - mówi Jolanta Surowiec. - Nie wiedzieliśmy co z tego może wyniknąć. Zdarzały się bardzo trudne sytuacje. Pamiętam, jak miałam rewizję w domu. To było dla mnie wielkie przeżycie, wszystko powywalane z szafek, szaf, wersalek, co tylko się dało, ja przerażona, sama z małym dzieckiem. Tomek był w pracy, kiedy wrócił, zachował spokój. Popatrzył i powiedział: - No, to sprzątamy. I dodaje: - Był bardzo dobry, wyrozumiały dla dzieci, dla mnie, kochał ludzi, nikomu nie odmówił pomocy.

- Bardzo lubiłam z tatą jeździć, od pętli do pętli - Sylwia uśmiecha się z nostalgią. - Najbardziej podobała mi się pętla na Jerzmanowie, bo tam takie ogromne drzewa rosły.

Jolanta zastanawia się chwilę.

- To była linia „C”, Tomek na niej czasem jeździł - opowiada. - Mieszkaliśmy wtedy przy Wyszyńskiego i miałam wynotowane, kiedy będzie przejeżdżał. Czasem wychodziłam na balkon i machałam do niego. Bywało, że pod koniec zmiany wsiadałam z Sylwią do autobusu, przejechałyśmy to ostatnie kółko, na pętlę. A potem razem, w trójkę, wracaliśmy do domu.

Paulina takich wspomnień nie ma. Jest sporo młodsza od Sylwii i zapamiętała jedynie, jak z mamą, w wózku jeszcze, jeździła na pętlę na plac Grunwaldzki, żeby tatę odwiedzić.

- Tam były takie budki ze wspaniałymi słodyczami - wzdycha. - Te wyprawy to były dwie przyjemności naraz: spotkanie z tatą i te słodkości. Tak naprawdę to bardziej pamiętam czasy, kiedy ojciec pracował w Solidarności MPK.

Czy koledzy ojca poznają nas, kiedy wsiadamy do tramwaju czy autobusu? - Jola uśmiecha się. - Obie z Sylwią pracujemy w MPK, ja na czwórce, w zajezdni na Krzykach, a Sylwia w centrali ruchu.

- Ale prawda jest taka, że obie z mamą długo czekałyśmy na tę pracę. Kilka lat minęło, zanim przyszła kolej na nasze podanie.

Jola dodaje, że siedem lat czekała, a w tym czasie pracowała gdzie indziej. - Czy Tomek się cieszył, że w jego firmie chcę się zatrudnić? - zastanawia się chwilę. - Chyba było mu to obojętne.

Paulina śmieje się, że tylko ona odeszła od rodzinnej tradycji. Nie pracuje w MPK i nie jeździ komunikacją miejską. Korzysta z samochodu.

- Kiedy robiłam prawo jazdy, tato oczywiście mi pomagał, pojechał ze mną także, kiedy kupowaliśmy pierwszy wspólny samochód - opowiada. - Wspierał mnie też, kiedy byłam początkującym kierowcą, a potem rozkoszował się tym, że może być tylko pasażerem… Nie musi sam prowadzić.

Słynny strajkowy ogórek
Marek Grotowski

Miłość do koni

Sylwia i Paulina zapamiętały ojca, jako świetnego tatę. Lekcji może z nimi nie odrabiał, to była działka mamy, bajek nie czytał „bo raczej za bajkami nie przepadałyśmy”, ale chętnie grał w planszówki, takie jak chińczyk czy monopol.

- I dawał wygrywać? - pytam.

- Nie, zawsze uczciwie grał - mówi Sylwia. - Bo w życiu trzeba umieć wygrywać, ale trzeba umieć przegrywać.

- Nie był surowym ojcem - wspomina Paulina. - Surowość kojarzy mi się z czymś negatywnym, mało wychowawczym. Tato jasno określał zasady, potrafił klarownie powiedzieć, czego ode mnie oczekuje. I był sprawiedliwy, zawsze był sprawiedliwy. Ja byłam raczej grzecznym dzieckiem i dostosowywałam się do zasad, które były mi wyznaczane, więc nie było problemu.

Jola śmieje się, że dziadkiem był jeszcze lepszym, bo przecież wiadomo, dziadkowie są od rozpieszczania wnuków, a nie wychowywania. Kochał więc wnuka i rozpieszczał niemożebnie.

Oczywiście, że w domu były zwierzęta - psy.

- Ostatni był z Tomkiem bardzo związany, taka miłość niesamowita - mówi Jolanta. - Sonia to był kundelek, nie za duży i bardzo kochany. Tomek zmarł w styczniu, a Sonia odeszła w październiku tego samego roku. Myślę, że z tęsknoty za nim.

- Czy mamy psy? Oczywiście - mówi Paulina i dodaje, że po tacie odziedziczyła miłość do zwierząt, a najbardziej do koni.

Jolanta śmieje się: To prawda, jak była mała to koniecznie chciała, żebym jej konia kupiła i trzymała na balkonie.

- Tato nauczył się jeździć, bo jego ojciec handlował końmi - opowiada Paulina. - W tych czasach to takiej prawdziwej jazdy rekreacyjnej nie było, ale jak się mieszkało na wsi, to można było pojeździć, albo zarobkowo się jechało, kiedy trzeba było konia przetransportować z punktu A do punktu B.

- Tomek potrafił wsiąść na konia, nawet bez siodła, i po polu, czy po lesie pojeździć - dodaje Jolanta.

- To było raczej takie kawalerskie hobby, z którego zrezygnował, kiedy założył rodzinę - mówi Paulina. - Ale tę miłość do koni w genach mi przekazał.

Paulina nie ukrywa, że była bardzo związana z ojcem.

- Pyta pani o o jakieś szczególne wspomnienie związane tatą - mówi. - Nie mam jednego najważniejszego wspomnienia o ojcu, ponieważ cały czas mi towarzyszył. Takich chwil mogłabym mnożyć. Nie ma najulubieńszej, ponieważ zawsze był blisko.

Wartości, które warto przekazać

Jola i Sylwia oczywiście należą do Solidarności w MPK.

- Wie pani, to naprawdę wspaniałe, że w MPK nadal pamiętają o tacie - mówi Sylwia. - W zajezdni przy Obornickiej jest sala jego imienia z tablica pamiątkowa poświęcona tacie i teraz jeszcze MPK remontuje „ogórka”.

Siostry patrzą na siebie. Paulina mówi: - Tato miał twarde zasady, wychował nas w poczuciu poszanowania wartości. Nauczył, że trzeba się kierować własnymi zasadami, myśleć niesztampowo i być sprawiedliwym.

- Takie wartości warto wpoić własnym dzieciom - dodaje Sylwia. - Starałam się przekazać je synowi. Dawid ma dzisiaj dwadzieścia lat, zna dobrze historię i koleje życia dziadka. Ostatnio rozmawialiśmy w domu o remoncie „ogórka”, zapytałam go, czy wie o czym mówię. Obruszył się, że oczywiście, że wie, że ogórek to autobus, Jelcz. Jego koledzy robią wielkie oczy, kiedy mówi się o „ogórku” w MPK, bo jak można remontować warzywa?

- To są wartości, które warto przekazywać, bo stajemy się społeczeństwem coraz bardziej zahukanym - dodaje Paulina. - Tato pokazał prześwietną wole walki, prześwietne wartości. I nie chodziło o jego osobisty interes, tylko interes nas wszystkich. Pokażmy w dzisiejszym świecie takiego człowieka! To jest coraz rzadsze, nie spotkamy wielu takich ludzi. To jest rewelacja, żeby wychowywać i przekazywać dzieciom właśnie takie wartości, którym przez całe życie wierny był ojciec.

Żegnamy się, Jola uśmiecha się z zadumą: - Od śmierci Tomka minęło już prawie sześć lat, a czasami robi mi się tak smutno, że płakać mi się chce.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska