18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tłumy w zoo na... pokazach plemion (ZOBACZ)

Hanna Wieczorek
Rysunek przedstawiający słonia Theodora
Rysunek przedstawiający słonia Theodora Archiwum Wrocławskiego ZOO
Nie tylko egzotyczne zwierzęta przyciągały wrocławian do ogrodu zoologicznego. Niewyobrażalne tłumy przychodziły do zoo, by oglądać pokazy plemion.

Jest rok 1873. Franz Schlegel, pierwszy dyrektor wrocławskiego ogrodu zoologicznego, ma problem. Wrocławianie oszaleli na punkcie słonia, koniecznie chcą mieć choć jednego w swoim zoo. Ale skąd wziąć pieniądze na jego zakup? Przecież to drogie zwierzę. Problem rozwiązał Theodor Heinrich, kupiec, który wymyślił: zorganizujemy loterię fantową. Skąd fanty na loterię? To proste - przyniosą je sami wrocławianie! Jak pomyślano, tak zrobiono. Wydrukowano 12 tysięcy losów, każdy po 10 groszy. W ten sposób udało się zgromadzić cztery tysiące sto czterdzieści osiem talarów.

Po słonia wrocławianie wyprawili się aż do... Londynu. Kosztował 450 funtów szterlingów, obecnie jest to około 35 tysięcy funtów. Jak widać, tani nie był. Podróż nie obyła się bez kłopotów: pogoda była kiepska, gruboskórzec nie chciał wejść do klatki. Ostatecznie 13 września 1873 słoń przypłynął do Szczecina. Do stolicy Śląska przywieziono go koleją, przez Poznań. 14 września dotarł na nieistniejący już wrocławski Dworzec Kolei Górnośląskiej. Stamtąd powędrował na Nowy Targ. Chociaż "powędrował" to nie jest dobre określenie - ponieważ tylko część trasy przebył na piechotę. Potem załadowano go lawetę ciągniętą przez konie. Na Nowym Targu odbyła się powitalna feta. Po uroczystościach zwierzę pojechało, przez Wyspę Piaskową, do swojego nowego domu.

Słoń początkowo zwał się z angielska Peter, jednak szybko zmieniono mu imię i nazwano go Theodor na cześć kupca Theodora Heinricha. Potężne zwierzę od razu stało się ulubieńcem zwiedzających. Słoń początkowo mieszkał w specjalnie dla niego wybudowanej solidnej szopie, a w 1888 roku przeprowadził się do nowo wybudowanej słoniarni. Niestety, długo w niej nie pomieszkał - pół roku po jej otwarciu zszedł z tego świata. Słoniarnia wtedy zresztą nosiła nazwę Pawilon Gruboskórców. Uważano bowiem wówczas, że wszystkie zwierzęta o grubej skórze, takie jak słonie, nosorożce, hipopotamy, należy trzymać razem.

CZYTAJ DALEJ: Wrocławianie nie potrafili już żyć bez słonia, ale to pokazy plemion ściągały do zoo niewyobrażalne tłumy
Wrocławianie bez słonia nie potrafili już żyć, szybko pojawiła się kolejna para - przyjechały one do nas na początku 1899. Jednak nie zwierzęta okazały się szlagierem przełomu wieków XIX i XX. Niewyobrażalne tłumy do wrocławskiego zoo ściągały... pokazy plemion.

- To była moda, która się ciągnęła od połowy XIX wieku - opowiada Leszek Solski, asystent naukowy wrocławskiego ogrodu zoologicznego. - Ostatnie takie przedstawienia odbyły się chyba nawet w latach 30. dwudziestego wieku. We Wrocławiu organizowano je w latach 1876-1914.

Wśród przedsiębiorców, którzy zajmowali się "ludzkim zoo", bo tak też nazywano owe pokazy, znajdował także słynny Carl Hagenbeck. Ten sam, który był pracodawcą Andrzeja Wilmowskiego, Jana Smugi i bosmana Nowickiego w znanej serii książek Alfreda Szklarskiego o przygodach Tomka na różnych kontynentach. To właśnie on w 1874 r. zdecydował się na zorganizowanie wystawy Samoańczyków oraz Lapończyków, jako "nieskażenie czystej" nacji. Potem przywoził do Europy także inne plemiona, na przykład Eskimosów (Inuitów) i prezentował je w różnych miastach.

Czas wrocławskich "pokazów plemion" przypadł na rządy trzech dyrektorów - Schlegela, Stechmanna i Fritza Grabowsky'ego. Organizowane w niedzielę, odbywały się między dużym domem drapieżców, słoniarnią a ptaszarnią. Stawiano tam drewniane trybuny i za dodatkową opłatą można było obejrzeć "nieskażone, czyste" nacje.

- Taka ekipa przywożona była pociągiem, razem ze swoimi namiotami, kobietami, dziećmi, końmi, psami i pokazywała statecznym mieszczuchom umiejętności, jak choćby rzucanie dzidą i tańce "dzikich" - opowiada Leszek Solski. - Pokazy egzotycznych plemion ściągały tłumy.

CZYTAJ DALEJ: Na pokaz Tunezyjczyków przyszło 41 tysięcy osób

Podczas pokazu Tunezyjczyków 3 lipca 1904 r. do zoo, które miało wówczas powierzchnię 9 hektarów, przyszło 41 tysięcy osób! Ten dzienny rekord nie został pobity do dzisiaj. Zwiedzających przyciągały i inne atrakcje, na przykład "gościnne" występy egzotycznych zwierząt. Jakich? Choćby słoni. Ponieważ we Wrocławiu przed wojną nie doczekaliśmy się narodzin małego słonia, więc zdecydowano się sprowadzić do stolicy Śląska małego gruboskórca. I tak w sierpniu 1903 r. sprowadzono z Hamburga słonicę z sześciomiesięcznym synem. Parę tę obejrzało 17 tysięcy wrocławian. Potem słonie pojechały do Lipska.

Dyrektor Fritz Grabowsky w 1094 roku nie spodziewał się, że na jego ukochany ogród przyjdą wkrótce ciężkie czasy. I wojna światowa sprawiła, że ludziom nie w głowie były wyprawy do zoo. Pierwsze sygnały, że może być ciężko, pojawiły się zresztą jeszcze przed wybuchem wojny.

- W 1914 roku trzeba było skrócić cierpienia chorej słonicy, która już nawet nie wstawała. Zastrzelił ją osobiście dyrektor Grabowsky - opowiada Leszek Solski. - A że sytuacja aprowizacyjna była już ciężka, mięso zostało przekazane do taniej jatki na placu Strzegomskim i tam sprzedane. Mamy odnotowane, ile kosztował kilogram mięsa z trąby, z szynki, z nogi. Już wtedy mięso było na kartki.

Po wojnie nie było zwiedzających, nie było też pieniędzy w kasie. Zoo uległo ekonomicznej zapaści. W 1921 r. zebranie akcjonariuszy - przedwojenny ogród był bowiem spółką akcyjną - podjęło decyzję o likwidacji ogrodu. 1 kwietnia 1921 r. zoo zostało zamknięte dla zwiedzających. Wszystkie okazy wywożono do innych niemieckich ogrodów - głównie do Lipska, Berlina, Kolonii i Drezna. 7 maja 1921 r. wyprowadzono dwa ostatnie konie. Na terenie zoo nie było już żadnego zwierzęcia.

- Mamy to wszystko udokumentowane, ponieważ zachowały się notatki w dziennikach dyrektora Grabowsky'ego, który spisywał, gdzie i co sprzedano - opowiada Leszek Solski. - Na przykład salamandra olbrzymia z Chin pojechała do Frankfurtu nad Menem i tam przeżyła nawet II wojnę światową.

Fritz Grabowsky nie opuścił ogrodu zoologicznego, mieszkał na jego terenie, nawet po zamknięciu obiektu. I myślał o tym, jak ponownie uruchomić zoo. To on, przy pomocy podobnych sobie pasjonatów, zdobył pieniądze na rozruch ogrodu. Między innymi poprzez wypuszczenie na rynek akcji, różnych zbiórek, pomocy magistratu udało się zdobyć potrzebną kwotę. Zwierzęta znowu pojawiły się w zoo po sześciu latach. 1 maja 1927 roku ogród został ponownie otwarty. To był rekordowy rok, ponieważ w ciągu 7 miesięcy zoo odwiedziło 528 tysięcy zwiedzających.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska