Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tam, gdzie dzieci nie śpią w ciszy

Sylwia Królikowska
Andrzej S. z ul. 11 Listopada dostał dożywocie za zabicie Grażynki
Andrzej S. z ul. 11 Listopada dostał dożywocie za zabicie Grażynki Dariusz Gdesz
Obok nowych bloków stoją stare kamienice. Ul. 11 Listopada w Wałbrzychu nie należy do bezpiecznych. Słynie z morderstw, katowania dzieci i tragedii.

Jest późny wieczór, ul. 11 Listopada w Wałbrzychu. Mieszkańcy miasta pukają się w głowę, kiedy słyszą, że ktoś po zmierzchu odważył się tam spacerować.
- Kierowniczka poczęstuje papierosem - słyszę za swoimi plecami. Długo się nie zastanawiam. Wyjmuję paczkę i wyciągam z niej jedną sztukę. Rosły mężczyzna z błyskiem pożądania w oczach patrzy na zawartość opakowania. Jest tam jeszcze kilka sztuk, a papierosy to towar deficytowy w tej części miasta. Za późno, żeby schować je do torebki i udawać, że to był ostatni.
- Dla kolegi jeszcze da panienka - stwierdza, przekonany, że nie odmówię. Bez słowa daję całą paczkę. Odwracam się i szybko odchodzę.
- Niech tam w dzieciach wynagrodzi, czy jakoś tak... - mamrocze pod nosem tubylec na pożegnanie.

Kilkanaście metrów dalej, na schodach przy wejściu do kamienicy, siedzi kilka osób. Zastanawiam się, czy przejść obok nich. Ale zaciskam zęby i idę pewnym krokiem. Słyszałam, że kiedy potencjalna ofiara zachowuje się pewnie, to ewentualny napastnik rezygnuje z ataku. Im bliżej byłam siedzącej grupy, tym bardziej się bałam. Stchórzyłam. Kilka metrów przed nią przebiegłam na drugą stronę ulicy.
- Co tak ucieka, jeszcze samochód potrąci - słyszę komentarz.
- Ja nie przed samochodem, tylko przed wami - rzucam i po chwili sama się dziwię, że to powiedziałam.
- Przed nami? My spokojni ludzie jesteśmy - słyszę młody głos. Mężczyzna podchodzi do mnie. Czuć od niego alkohol.
- A co pani tak sama chodzi po nocy? - pyta.
Mówię wprost, że chciałam sprawdzić, czy rzeczywiście na tej ulicy jest tak niebezpiecznie, jak się o niej mówi.
- Nooo, spokojnie to tu nie jest - śmieje się.
Ma 28 lat, na imię Janek. Nie pracuje, mieszka z rodzicami. Całe dnie spędza przed swoją kamienicą. Przesiaduje z kolegami, którzy są w podobnej sytuacji.
- Bo ta ulica jest jakaś przeklęta - stwierdza.

Stoimy niedaleko kamienicy, w której mieszkała Grażynka, okrutnie zamordowana i zgwałcona przez swojego sąsiada. Mężczyzna odsiaduje teraz dożywocie za zbrodnię, której dopuścił się półtora roku temu. Starał się o skrócenie wyroku, ale Sąd Apelacyjny we Wrocławiu odrzucił jego wniosek. Jest już pewne, że spędzi za kratami resztę życia.
Ofiara, siedmioletnia dziewczynka, mieszkała z mamą i 15-letnią siostrą. Kobieta miała problemy z alkoholem. Raz nawet, z tego powodu, sąd odebrał jej Grażynkę. Ale starała się, żeby córka wróciła do domu. I tak się stało. Co prawda kobieta od czasu do czasu zaglądała do butelki, sąsiedzi przyznają jednak, że bardzo dbała o dziewczynkę.

Mała często bawiła się na podwórku przed domem, tak jak i pozostałe dzieci. W pobliżu nie ma porządnego placu zabaw ani żadnych innych atrakcji. Młodym zostaje szwendanie się po okolicy.
- Pamiętam tę małą, choć mieszkam kawałek stąd - mówi Janek. - Zna się jednak te dzieciaki, bo czasem zaczepiają albo się wygłupiają.
Mogą uczestniczyć w zajęciach w świetlicy.
- Z opiekunami odrabiają lekcje, bawią się, spotykają z rówieśnikami - wyjaśnia Ewa Frąckowiak z Urzędu Miejskiego w Wałbrzychu. Takie miejsca to szansa dla młodych, żeby poczuli się potrzebni. Ale wieczorem wracają do domu. A tam widzą pijanych rodziców, którzy nie pytają o to, jak im poszło w szkole. Co więcej, wcale ich nie interesuje, czy w ogóle w niej byli.
Z Grażynką było jednak inaczej. Mama bardzo interesowała się edukacją dziewczynki. Katem okazał się sąsiad. Tragedia wydarzyła się w sylwestra. Grażynka biegała po podwórku, kiedy zagadał do niej mężczyzna mieszkający w tej samej kamienicy. Z obcym na pewno by nie rozmawiała. Tak ją nauczyli najbliżsi. Dlatego od początku sprawy było niemal pewne, że zbrodni dokonał ktoś znajomy. Zaciągnął siedmiolatkę na pobliskie ogródki działkowe. Około godziny szóstej wieczorem matka zgłosiła zaginięcie córki na policję. Kilkadziesiąt osób szukało dziewczynki. Również jej kat. Od razu wskazał miejsce, gdzie leżało ciało Grażynki. Skulone, z podkurczonymi nogami, przykryte jakimiś szmatami. Wkrótce okazało się, że Andrzej S. jest winny. Przez ten cały czas nie przyznawał się do winy.
- Ale pani pewnie nie wie, że w tej kamienicy doszło do jeszcze jednej zbrodni. Siostrę kobiety tego mordercy zabili - mówi zaaferowanym głosem Janek.

Ta tragedia wydarzyła się trzy lata temu, 30 listopada, w andrzejki. W kamienicy zostało znalezione zmasakrowane ciało siostry konkubiny Andrzeja S. Śledztwo w tej sprawie cały czas jest w toku.
Kilka kamienic dalej mieszka babcia Bartka, śmiertelnie pobitego trzylatka. Janek nie kojarzy chłopca. Pamięta za to jego matkę Iwonę K. i jej siostrę. Obie siedzą za kratkami. Jedna odsiaduje zabójstwo konkubenta. Iwona czeka w areszcie na sprawę w związku z tragiczną śmiercią syna. Prokuratura zarzuca jej znęcanie się nad chłopcem i nieudzielenie pomocy dziecku. Jej konkubentowi - pobicie ze skutkiem śmiertelnym i znęcanie się.
- Bo to alkohol tu rządzi - mówi Janek. - Widziała pani tutaj sklep, w którym nie można by kupić taniego wina? Rzeczywiście, nie widziałam. Jedna ze sprzedawczyń przyznaje, że stali klienci stoją pod drzwiami już od świtu.
- Proszą jogurcik, że to niby na śniadanie - mówi kobieta. - Od razu wiem, o co chodzi. Zataczających się panów i panie można spotkać już o godzinie 8 rano.
- Oni tak wcześnie piją? - pytam mojego przewodnika. - Czasem tak, a czasem jeszcze trzeźwieją z nocnej imprezy - wyjaśnia.

Obok nas przechodzi para. Starsza kobieta trzyma za rękę mężczyznę. Po obojgu widać, że już "obrócili" kilka butelek.
- He, he, ale się nawalili - wybucha śmiechem Janek.
- To chyba nie jest śmieszne, raczej tragiczne - mówię.
- Tragiczne... Ten facet, to kiedyś w kopalni pracował, pamiętam, bo do mojego ojca nieraz przychodził. A teraz roboty nie ma, szkoły żadnej nie ma. Dzieci też nie mają. To co im zostało? - zamyśla się.
Zrobiło się już bardzo późno. Sięgam po telefon, żeby wezwać taksówkę. Samochód przyjeżdża po kilku minutach.
- Co, zaczepiał panią? - pyta taksówkarz. Milczę. 
- Ja go znam. Niezły rozbójnik. Miała pani szczęście, że szybko przyjechałem.
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska