MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sorry, profesorze, czy full wypas jest okej?

Robert Migdał
prof. Jan Miodek
prof. Jan Miodek Tomasz Hołod
Rozmowa z prof. Janem Miodkiem.

Idąc do Pana na rozmowę, miałem ściśnięte gardło...

Dlaczegóż to?

... że przyjdę, usiądę, zaczniemy rozmowę, a ja coś palnę: niby po polsku, a z błędem. Nie jest tak, Panie Profesorze, że ludzie inaczej zachowują się w Pana towarzystwie, starają się inaczej mówić, tak ładnie, poprawnie?

Oczywiście, ja to widzę: i przy stole imieninowym, i w pociągu. Wchodzę do przedziału i ludzie mówią: "No to my już teraz nic nie powiemy". Co mnie gdzieś tam na dnie serca cieszy, bo ja takiego przegadania w pociągu specjalnie nie lubię, bo czasem miałbym ochotę pomyśleć, a z drugiej strony - taka podróż w milczeniu się wlecze. Także takie reakcje ludzi obserwuję na salach obrad: wielu mówców zwierzało mi się, że w momencie, gdy mnie zobaczyli w gronie audytorium, to im nogi zaczęły drżeć.

I jak się Pan czuje w takiej sytuacji?

Jest mi trochę z tego powodu głupio, ale to wynika z mojej sytuacji zawodowej. Ja nie jestem człowiekiem, który walczy z błędami, tylko jestem tym człowiekiem, który chce ludziom pomagać w zachowaniach komunikacyjnych, a przede wszystkim chcę pokazywać mechanizmy wewnętrzno-językowe, które Polaków, a więc ludzi przecież perfekt mówiących swoim ojczystym językiem, prowadzą czasem na jakieś manowce stylistyczne czy gramatyczne. Ja im chcę te mechanizmy uświadamiać. Natomiast nie chcę z niczym walczyć.

Znajomi boją się do Pana pisać listy?

To też przeżywam. Często słyszę: "Ja do Ciebie to nigdy listu nie napiszę". A zna Pan ten żart o Miodku z ostatnich tygodni?

Jaki?

"Spotykają się dwie blondynki. Jedna mówi do drugiej: - Kochanie, jak się mówi: Irak czy Iran?
- O, psiakość, nie wiem. Trzeba by spytać Miodka.
- Eee, Miodka to nie będziemy pytać, bo on powie, że można i tak, i tak".
Czyli z drugiej strony jest taki ogląd społeczny, że jestem liberałem, że na wszystko pozwalam...

To prawda?

To nie jest do końca prawdą, bo oczywiście zachowując tę postawę prognozującą, to znaczy postawę, która zakłada, że co jeszcze ma status błędu, wkrótce najprawdopodobniej osiągnie status normy; jeśli taka sytuacja dotyczy konkretnego zjawiska gramatycznego, to ja tegoż zjawiska w czambuł nie potępiam. Ja tylko mówię: "Jeszcze zgodna z normą jest taka postać, a na pewno w najbliższej przyszłości ta forma, która ma status błędu, status normy uzyska". Natomiast ludzie, atakując mnie za ów liberalizm, nie wyczuwają, że we wszystkich językach świata bardzo wielka liczba kategorii gramatycznych rzeczywiście jest obsługiwana przez dwie lub więcej form. Bo ja na pytanie: Czy się mówi "zajęcy" czy "zająców", nie mogę nie odpowiedzieć, że obie formy są poprawne: i "zajęcy", i "zająców". Na pytanie, czy się mówi "otwarł" czy "otworzył", ja nie mogę nie odpowiedzieć, że obie formy są poprawne.

Tak samo "pejzaży" czy "pejzażów"?

Obie są poprawne. Tego ludzie nie wyczuwają i myślą, że ja taki liberał właśnie jestem. Za daleko idący liberał. Natomiast ten mój liberalizm jest zupełnie pozorny. On wynika z istoty gramatycznej języka. Kiedy przed kilkunastoma miesiącami wybuchła językowa afera, kojarzona politycznie z osobą pana Gosiewskiego - chodziło o przystanek Włoszczowa - od razu powstał problem, jak tę nazwę odmieniać. Nie mogłem nie powiedzieć, że z punktu widzenia gramatycznego zarówno postać "do Włoszczowy", jak i "do Włoszczowej" nie jest żadnym błędem gramatycznym, bo nazwy miejscowe typu Warszawa, Częstochowa, Limanowa, Kolbuszowa, Jabłonna, Kudowa, Ciasna mogą być albo odmieniane według wzoru deklinacyjnego rzeczownikowego, albo wzoru deklinacyjnego przymiotnikowego. I tylko powszechny zwyczaj decyduje o tym, który z tych modeli zostanie wybrany.
W Kotlinie Kłodzkiej, w rodzinnych stronach moich rodziców, mówiło się, że jedzie się "do Kudowej", a nie "do Kudowy".

Bo to tylko zwyczaj zechciał, że Warszawę, Częstochowę odmieniamy rzeczownikowo: "jadę do Warszawy, jadę do Częstochowy", tak jak "jadę do kobiety, do dziewczyny". Ale Limanowa, Kolbuszowa już odmieniana jest inaczej: "do Limanowej, do Kolbuszowej".

Pan jest uważany za takiego lekarza języka polskiego. Pacjenci z jakimi problemami najczęściej się do Pana zwracają?

Gdybym przyniósł tutaj do Pana wszystkie listy, które przez 40 lat działalności zawodowej dostałem, i gdybym te wszystkie pytania odpowiednio posegregował tematycznie, to najwięcej listów dotyczy problematyki fonetycznej, a wśród zjawisk fonetycznych problemy z akcentem. Oczywiście ludzie wyłapują to niepoprawne "dzisiej", "tutej" zamiast "dzisiaj" "tutaj". Wyłapują wszelkie odstępstwa od normy związane z wymową samogłosek nosowych "ę" i "ą". Te wszystkie "chodzom z tom ładnom dziewczynom" zamiast "chodzę z tą ładną dziewczyną". Wychwytują też, od paru lat, fonetyczne zjawisko polegające na zamienianiu, głównie przez młode kobiety, dziewczyny, spółgłosek tych typowo polskich: "ś" "ź" "ć" na "sy", "zy" "cy": "ciesc, dzjekuje, sjedziec". To coś nieprawdopodobnego.

Młode kobiety, a mówią jak moja córeczka, gdy się "pieści" i udaje dwuletnią dzidzię... Skąd to się bierze?

Nie wiem. Może ta infantylizacja języka to swoista kokieteria. I nie wychwytuję tego w języku chłopców czy młodych mężczyzn. Natomiast gdy idę korytarzem, co ławka słyszę to "ciesc".

Reaguje Pan na tę infantylizację? Zatrzymuje się, zwraca uwagę?

Nie, poza najbliższymi mi ludźmi - matka, ojciec, syn, żona - ja nie poprawiam ludzi. To musi być ktoś, z kim jestem wyjątkowo zżyty, żebym zwrócił uwagę.

To, jak mówimy, często wynosimy z domu...

Potrzeba niekiedy wielu, wielu lat, żeby sobie uświadomić, że moja forma językowa jest niezgodna z normą. Ja byłem na pewno 20 lat od Pana starszy, jak uświadomiłem sobie, że forma "ani raz" jest niezgodna z normą i że trzeba mówić "ani razu". Widocznie w moim domu tak się mówiło. Wyniosłem to z domu. W moim języku było przez kilkadziesiąt lat mojego życia "ani raz", choć ma być "ani razu". A przecież wyszedłem z domu nauczycielskiego, więc bardzo poprawnego. Moja matka była polonistką, ale przypuszczam, że w języku moich rodziców to było i że pewnie moja mama używała formy "ani raz", skoro jej też później używałem.

O, proszę, można powiedzieć, że sam profesor Miodek uczy się języka polskiego przez całe życie.

Każdy z nas się uczy. My wszyscy mówimy perfekt po polsku, ale w miarę upływu lat w coraz silniejszym stopniu uświadamiamy sobie swoje zachowania językowe i od czasu do czasu wyłapujemy w swoich zachowaniach językowych coś, co zgodne z oficjalną normą językową nie jest. Nie mogę uwierzyć słownikowi, że mam mówić "Kalifornja". Bo ja mówię "Kalifornia" tak jak "Dynia". W związku z tym byłem starszy od Pana, gdy uświadomiłem sobie, że Kalifornii" trzeba pisać przez dwa "i". Bo ja nie wiem, czy w swoim życiu nie napisałem parę razy "Kalifornii" przez jedno "i". Bo akurat ta wymowa mnie nie przekonuje, w moim języku "Kalifornia" nie równa się "Dania". Bo "Dania" to "Dania" i nie mam wątpliwości, że jak jadę "do Danii", to piszę dwa "i" na końcu, natomiast jak mam pisać, że jadę "do Kalifornii" to się męczę. Ja wiem, że będę w zgodzie z ortografią, jak na końcu napiszę dwa "i", ale to nie przylega do mojej fonetyki.
Tworząc słowniki języka polskiego, książki o polszczyźnie, co Panu sprawia najwięcej problemów?

To, o czym najbardziej lubię pisać: zachowania stylistyczne. W stosunku do zjawisk gramatycznych jestem bardzo liberalny, natomiast w stosunku do zachowań stylistycznych liberalny nie jestem. Potrafiłem, prowadząc w telewizji "Ojczyznę polszczyznę", pogrozić paluchem. Irytuje mnie na przykład zjawisko mody językowej. Zawsze głośno krzyczę: Jak człowiek może modzie językowej ulec i maniacko przytakiwać za pomocą słowa "dokładnie", wyrzucając ze swojego języka przytaknięcia "tak", "tak jest", "owszem", "pewnie, że tak". A jeszcze dopowiem, że to jest wredny anglicyzm, wredny. Do końca naszej rozmowy nie usłyszy Pan marnego słowa ode mnie na temat "komputera", "dżojstika", "laptopa", "mejla", "monitoringu", "sponsoringu"- tych wyrazowych anglicyzmów, które weszły do języka polskiego, zaadaptowały się, są przyswojone, nie robią żadnej krzywdy polszczyźnie. Natomiast to maniackie "dokładnie" to jest kalka - czyli dosłowne przetłumaczenie angielskiego "exactly". Ponieważ Anglik może przytaknąć za pomocą krótkiego "yes" lub dłuższego "exactly", czyli "dokładnie". Dlatego my od kilkunastu lat żyjemy w świecie "dokładnie".

Co Pana jeszcze denerwuje?
Transmisje meczów piłkarskich. Jeszcze parę lat temu, kiedy dziennikarz przeprowadzał wywiad z jakimś sportowcem, to jeszcze w języku dziennikarza było: "mecz jest trudny, niełatwy", "sytuacja jest nieprosta, skomplikowana", a tylko sportowcy mieli na to wszystko odpowiedź: "ciężko, oj, było ciężko". W tej chwili i panowie redaktorzy i sportowcy do zwariowania powtarzają: "mecz jest ciężki", "sytuacja jest ciężka". Mało tego. Moi magistranci, moi doktoranci zaczynają pisać i mówić o "ciężkim problemie badawczym". Nie wyczuwając, że w znaczeniu "trudny, skomplikowany, niełatwy, nieprosty" przymiotnik "ciężki" razi swoją zbyt daleko idącą potocznością. Nie jest "ciężko powiedzieć", ale "trudno powiedzieć". To mnie irytuje, że znikają z języka polskiego pomysły, plany, scenariusze, konspekty, a pojawiają się projekty. Od projektu realizowanego w ramach Unii Europejskiej po projekty prac magisterskich.

A nie jest denerwujące, kiedy można usłyszeć na ulicy, że coś "jest okej", zamiast "wyszukać" mówi się "wyguglać", te wszystkie "cool"...

Jeśli do takich młodzieżowych, potocznych określeń, jak "fajny", "fajna" - bo one były 30 lat temu jedyne - dzisiaj doszły "super", "ekstra", "dżusi", "dżesi", "cool", "wypas", "full wypas" to jest poniekąd dobrze, bo jest ta skala wyboru o wiele większa. Natomiast stylistyczna tragedia zaczyna się wtedy, jeśli ten czy inny użytkownik polszczyzny uczepi się na przykład tego "super" i on już teraz nie powie, że ktoś jest "miły, koleżeński, dżentelmeński, sympatyczny, dowcipny, lotny, szarmancki", tylko on będzie miał na to wszystko określenie "super".

Język polski się przez to kurczy.
Powtarzam to jak mantrę: "nie ma w języku polskim wyrazów niepotrzebnych, tylko są wyrazy potwornie nadużywane", a nadużywanie prowadzi do skurczenia się języka. Bo mogę powiedzieć,że najcudowniejszą cudownością języka jest to, że ja mogę w słowach, wyrazach przebierać. Ci wszyscy ludzie od "dokładnie", od "ciężko", od "super", chyba sobie nie uświadamiają, jak się zubożają stylistycznie, jacy się stają monotonni.

Przyszłość języka polskiego jest zagrożona?

Nie ma w języku polskim wyrazów niepotrzebnych

Jestem o przyszłość naszego języka polskiego spokojny. Nie usłyszy Pan ode mnie wróżb w stylu, jak to ja lubię mówić sarkastycznie, rejtanowsko-kasandryczno--piotroskargowym: że jeszcze pięć, dziesięć lat i będziemy żyć w świecie mejlów, dżojstików, monitoringów, dilerów, leasingów. Nie. Polski to jest język narodu, który liczy 40 milionów mieszkańców. Widzę, jak to jest w autobusie, tramwaju, domu - mówimy po polsku. Natomiast pewne preferencje stylistyczne się rzeczywiście zmieniają. Mogę teraz, jako 60-latek, powiedzieć, że z taką nutą nostalgii ubolewam, że coraz mniej w naszym codziennym językowym obcowaniu jest chociażby takich skrzydlatych słów łacińskich czy greckich, że jest mniej francuszczyzny. To były przerywniki dla typowego inteligenta, że one odchodzą coraz bardziej w przeszłość, a funkcję tych przerywników obcojęzycznych spełniają głównie wyrazy angielskie. A ja do końca życia, jak nie będę mówił "przepraszam", to będę mówił "pardon", a pokolenie ludzi młodych ma w tym miejscu "sory, sorka, sorewicz". Oni będą mówić, że było full ludzi, oni dziękują sobie za help, powiedzą "ale boss", "ale men".
Potępiać młodych ludzi za to? To jest kaleczenie języka polskiego?
To nie jest złe, bo powoduje, że nasz język jest bogatszy.

A jak to jest z wymawianiem obcojęzycznych wyrazów? DVD, CD, CV?

Różnie to z tym u nas bywa. Wczoraj o płytach "diwidi" mówiła moja studentka z Niemiec i ona powiedziała "defałde". Nawiązując do swojego języka. Więc dlaczego tak nie mówić? Kiedy ja słyszę o "siwi", to ja sobie tak myślę: "Mój Boże, przecież u źródeł tego "CV" stoi curriculum vitae, więc dlaczego nie mówimy na CV "cefał"? Gdy przed paroma tygodniami dowiedziałem się, że w pewnym zakładzie pracy na to CV mówi się potocznie "cefałka", to aż podskoczyłem z radości, bo w tej potocznej "cefałce" poniekąd uratowana jest łacina jako źródłosłów tego słowa.

Coś Pana mocno ostatnio zaskoczyło?

Bardzo, gdybym nie przeżył tego na własne uszy. Stałem w kolejce po jabłka. I elegancko ubrany mężczyzna stojący przede mną poprosił o kilka owoców "kaj waj". Chodziło mu o pochodzące z języka Maorysów, czyli z Nowej Zelandii, owoce "kiwi". Owoce kiwi, które są owocami kiwi w Nowym Jorku, Waszyngtonie czy Londynie. We Wrocławiu znalazł się jakiś nadgorliwiec, który z owoców kiwi chciał zrobić "kaj waj".

Ekspedientka mu je podała?

Nie wiedziała, o co mu chodzi, a on był zdumiony, że ona taka niedouczona i nie wie, o co mu chodzi. (śmiech)

Polacy, oprócz zapożyczeń językowych, których nadużywają, uwielbiają też, niestety, używać wulgaryzmów. Zdarza się Panu rzucić mięsem?

Jestem absolutnie nieświęty pod tym względem, bo byłbym hipokrytą, gdybym powiedział,że ja w życiu nie zakląłem.

Kiedy na przykład?

Jak się zdenerwuję. I właśnie. Zostawmy sobie przeklinanie na przykład do dowcipów. Bo przecież znaczny procent dowcipów przestałby być dowcipami, gdyby tam nie użyto tego czy innego słowa. Jest też przecież jakaś irytująca sytuacja, jakaś złość, w której użycie przekleństwa ma uzasadnienie psychologiczne. Natomiast kiedy ja widzę, że te przekleństwa służą beznamiętnym wypowiedziom, to to jest trochę groźne. Niekiedy są przerywnikiem, niekiedy przepustką do zbratania się językowego między ludźmi. Pięć lat temu przeszedłem operację łękotki i przez parę tygodni musiałem chodzić o kulach. I podchodzi do mnie nobliwy, starszy pan we Wrocławiu i zadaje mi pytanie: "Gdzie Pan, kurwa, te kule kupił, bo ja też potrzebuję?". Takie równiactwo to miało być, taka potoczna rozmowa.

Czyli to nie tylko młodzież klnie?

Oczywiście, że nie. Kiedyś jechałem pociągiem. Do przedziału weszło nobliwe małżeństwo, pod osiemdziesiątkę, i mąż zadał żonie pytanie: "Gdzie my, kurwa Jadziu, tę walizkę położymy?". Gdyby mój ojciec z takim pytaniem, z takim przerywnikiem zwrócił się do mojej mamy, to ona by sobie pomyślała, że on się nadaje do szpitala psychiatrycznego. Z ust mojego ojca to ja nigdy przekleństw nie słyszałem. Teraz przeżywam ojcostwo bis, bo się włóczę po placach zabaw ze swoim trzyletnim wnuczkiem i przerażeniem mnie napawa, że młodzi rodzice, z młodymi matkami na czele, w obecności tych trzy-, pięciolatków używają takich wulgarnych słów. Jesteśmy pod tym względem społeczeństwem patologicznym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska