Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śląsk - Górnik Łęczna 0:2. Krok po kroku do I ligi

Jakub Guder
fot. Tomasz Hołod
Śląsk Wrocław przegrał w pierwszym meczu rundy finałowej z Górnikiem Łęczna 0:2 dzięki czemu drużyna Franciszka Smudy przeskoczyła WKS w tabeli. Sytuacja wrocławian na sześć meczów jest dramatyczna. Wizja spadku, to już nie tylko straszak - to teraz realny scenariusz.

Jan Urban nie mógł w tym meczu skorzystać z pauzującego za kartki Kamila Bilińskiego. To nie wróżyło nic dobrego, bo Łukasz Zwoliński jest w tym sezonie w bardzo słabej dyspozycji - do tej pory strzelił w lidze tylko jedną bramkę! To właśnie on miał w pierwszej połowie najlepszą okazję strzelecką spośród zawodników gospodarzy. Tuż przed gwizdkiem dostał piłkę od Augusto, lecz posłał ją gdzieś nad poprzeczką...

W tym momencie jednak miejscowi przegrywali już 0:1. W 36 min serię błędów popełniła wrocławska defensywa, Szymon Drewniak zagrał do Bartosz Śpiączki, do którego odważnie ruszył Mariusz Pawełek. Napastnik Górnika jednak go oszukał, dobiegł właściwie do linii końcowej i z bardzo ostrego kąta trafił do siatki.

Śląsk od pierwszych minut drugiej połowy zaczął konstruować akcje ofensywne. W 59 min po dobrej dwójkowej akcji ze Zwolińskim szansę miał Morioka, ale Japończyk z ostrego kąta uderzył w dobrze wychodzącego z bramki Małeckiego. Po chwili okazję z rzutu rożnego miał Celeban, lecz przymierzył głową nad poprzeczką.
Gościom wystarczyła jednak jedna kontra, by podwyższyć prowadzenie. Grzelczak zszedł na lewe skrzydło i zagrał piłkę do nadbiegającego Bonina. Pierwsze uderzenie wybił co prawda Mariusz Pawełek, ale prosto pod nogi kapitana Górnika. Dobitka była już skuteczna.

Niestety - wrocławianie nie mieli pomysłu, jak sforsować dobrze zorganizowaną obronę łęcznian. Byli w stanie odpowiedzieć tylko strzałem Zwolińskiego, który obronił bramkarz rywali.

Jan Urban zareagował na boiskowe wydarzenie dopiero na kwadrans przed końcem spotkania - za Łukasza Madeja wprowadził... obrońcę, Mateusza Lewandowskiego. Przesunął na skrzydło Augusto, ale to oczywiście nie mogło nic dać w ofensywie, więc po kilku chwilach na boisku pojawił się za Portugalczyka Mario Engels. W tym momencie do końca meczu zostało niecałe 10 minut i prawdę mówiąc nic nie wskazywało na to, że WKS zdobędzie chociażby honorową bramkę. Szansę miał jeszcze Zwoliński, lecz uderzył zbyt lekko, by zaskoczyć Małeckiego.

Minuty mijały, a garstka kibiców na Stadionie Wrocław nie mogła doczekać się bramki dla swojej drużyny. Momentami było to bardzo frustrujące widowisko. Trudno bowiem patrzyło się na przecież niezłych piłkarzy, którzy są tak nieporadni.

Górnik tymczasem z połataną obroną, ale i większą wolą walki, wykonywał swój plan - wykorzystał swoje szanse oraz błędy rywali i w efekcie wywiózł trzy cenne punkty. Co ciekawe już na początku pierwszej połowy boisko musiał z powodu kontuzji opuścić Przemysław Pitry. Ten przemianowany na stopera napastnik był ostatnio u Smudy pewniakiem. Na dodatek w sobotę nie zagrał Aleksander Komor, bodaj ostatni nominalny środkowy obrońca Górnika. Lecz i takiej prowizorycznej linii obrony nie był w stanie sforsować Śląsk.

We Wrocławiu robi się doprawdy nieciekawie. Zostało sześć meczów prawdy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska