Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

SHAOLIN I KUNG FU

Katarzyna Mroczkowska
Paweł Relikowski
Byłyśmy bliskie zaliczenia kolejnego spóźnienia. Tym razem na pociąg relacji X'ian - Louyang. Nie mogłyśmy się zdecydować w sklepie, które ciasteczka kupić na podróż.

Ponownie w pociągach
Ostatecznie wyprułyśmy z hostelu 45 minut przed odjazdem, poganiane przez chińskich znajomych z pokoju: "quickly, quickly". Dla nich to tylko trzy kwadranse, dla nas aż. Udało nam się załapać na całą procedurę jaka przechodzą pasażerowie zanim usiądą (lub nie) na swoich miejscach, a jaka ominęła nas poprzednim razem. Przypomina trochę lotniskowa zabawę. Najpierw pokazuje się bilet. Dopiero wówczas można wejść do budynku dworca kolejowego. Zaraz po tym kontrola bagażu. Później trzeba odnaleźć odpowiednia poczekalnie. Jeśli jest się na stacji początkowej nie ma gdzie stopy wcisnąć. Siedzenia pozajmowane, opluta podłoga również. Co sprytniejsi rozkładają się na gazetach. Nie należymy z Wiol do najmniejszych, ale przepchnęłyśmy się do przodu. Dwie bramki są otwierane 20 minut przed odjazdem pociągu. I w jednym momencie wszyscy na hurra wstają i pędza. Jestem ciekawa czy odnotowano przypadki zadeptania. Po przebrnięciu przez "cieśninę" tłum goni z walizkami, torbami, workami płóciennymi na plecach na odpowiedni peron. Zastanawiając się dlaczego i po co poddaje się masowej reakcji. Dopadamy swój wagon i swoje miejscówki. Siadamy. I o co tyle zamieszania? Nie wiem. Pięciogodzinną podróż do Louyang przebiega bez żadnych zawirowań.

Gorzej w drodze powrotnej do X'ian. Posiadając bilet stojący chciałyśmy dobrze rozegrać bitwę i przygotowałyśmy się strategicznie. Taktyka bycia wcześniej, zajęcia dogodnej pozycji startowej w walce o lepsze miejsce stojące. Plan okazał się niepotrzebny. Akurat były wolne siedzenia. Po godzinie jazdy przestałam się dziwić dlaczego. Trafiłyśmy w towarzystwo wyjątkowych syfiarzy. Nie dość, że bezczelnie się na nas patrzyli to jeszcze obrzydliwie się zachowywali. Mlaskanie, dłubanie w nosie i paznokciach, plucie na podłogę, palenie papierosów, rzucanie wszelkich śmieci pod siebie. Użyje mojego "ulubionego" słowa: masakra. Kiedy wysiadłam poczułam prawdziwa ulgę.

Ani kung fu ani mnichów
Do Louyang pojechałam tylko i wyłącznie w jednym celu. Zobaczyć słynny klasztor Shaolin. Ponad milionowe miasto pogrążone w głębokim smogu nie oferuje turystom wielu atrakcji. Stanowi punkt wypadowy do Shaolin lub pobliskich jaskiń z buddyjskimi akcentami. U mnie zaplusowało rozklekotanymi autobusami miejskimi. Prawie po indyjsku. Natomiast ponad dwugodzinna przejażdżka ciasnym gratem uosabiającym autobus lokalny mniej przyjemna. Po prostu męcząca. Pojazd wypluł nas na szosie w pobliżu klasztoru. Amerykanin z Chicago znający język chiński pomaga nam w kupnie tańszych biletów wstępu. Bo jest cena dla Chińczyków i cena dla obcokrajowców. Płacimy 90 yuanow. Tylko 10 mniej, ale zawsze coś. Wspólnie spędzamy cały dzień zwiedzając sławną mekkę kung-fu. Niestety czuje niedosyt po tej wycieczce. Racje maja osoby, dla których Shaolin zamienił się w Disneyland. Czysto turystyczny biznes. Duchowość odczuwa się jedynie w gąszczu wiekowych pagód. Ta wyjątkowa forma cmentarza również poddaje się upływowi czasu. Na najnowszych pagodach wyrzeźbione są osiągnięcia techniki: samolot, pociąg high speed, laptop, kamera video. Ciekawe. Pałętanie się miedzy pagodowym lasem nastraja majestatycznie. Później znacznie gorzej. Piękna, aczkolwiek lekko na pokaz świątynia nie pobudza do głębokich przeżyć. Aż trudno uwierzyć, że w tym miejscu narodził się buddyzm zen. Na koniec półgodzinny spektakl przedstawili adepci kung-fu. Krotki show pachnący komercja. Kiedy już trzeba wracać, żeby zdążyć na powrotny złomoautobus klasztor zaczyna ożywać. Na popołudniowych zajęciach uczniowie ćwiczą przeróżne techniki walki. To była jedyna autentyczna zajawka w trakcie tego wypadu. Myślę, że warto zapłacić więcej za nocleg i zostać w Shaolin na dwa dni. Poobserwować pod wieczór miejscowe życie od podszewki, a na drugi dzień wybrać się na trekking po okolicznych górach. Następnym razem będę wiedzieć. O ile takowy się zdarzy.

Taktyka bycia wcześniej, zajęcia dogodnej pozycji startowej w walce o lepsze miejsce stojące. Plan okazał się niepotrzebny

Jeszcze jedna ciuchcia
I dla odmiany 28 godzin w pociągu. Wyprawa urasta do rangi kolejowej epopei. Prawdopodobnie przedostatni przejazd po szynach w trakcie tej eskapady. Trasa X'ian - Guilin w prowincji Guanxi. Rejon kojarzący się z rzeka płynąca pomiędzy zaokrąglonymi wzniesieniami. Klasa hard-sleeper. Spodziewałam się ciężkich warunków i walki o każdy centymetr terenu. Zostałam pozytywnie zaskoczona. Nawet miejsce lezące na samej górze (boks na sześć łóżek, po trzy na stronie) całkiem nieźle. Trochę blisko do sufitu. Nie da się usiąść. No i zatkałyśmy wylot klimatyzacji polska gazeta i krzyżówkami, żeby nam nie wiało. Przejazd godny odnotowania ze względu na nadzwyczaj mila atmosferę panującą przez cala drogę. Po raz kolejny stanowiłyśmy małą atrakcje. Norma. Zaczęło się od śniadania i małej, towarzyskiej dziewczynki oraz jej dwóch starszej daty opiekunek. Ciągle uśmiechające się do nas kobiety. Najpierw dostałyśmy chińskie noodle z wołowiną. Forma zalewanej wrzątkiem zupki (chińskiej, hehe). Wszyscy objadają się tym w Chinach. Nie miałyśmy wyjścia. Przyjęłyśmy. Odwdzięczyłam się polskim groszem. Pękły lody. Polskie monety powędrowały w ręce wielu dzieci. My otrzymałyśmy jeszcze po parowce, cukierki z wołowiną, po galaretce itp. Zabawnie. Przywiozę do polski jako ciekawostkę. Bo przecież nie zjem. Pasażerowie obdzielali nas szerokimi uśmiechami, niektórzy zagadywali po chińsku. Dzieci obserwowały i bawiły się z nami. Studentka z X'ian i mieszkanka Longsheng niedaleko Guilin pokazała mi swoje zdjęcia z wycieczek po Państwie Środka. Poleciła tarasy ryżowe jako rzecz, której nie można przegapić. Mężczyzna z Xinjangu (tam gdzie żyją Ujgurzy) poświęcił swoją podkoszulkę i uczynił z niej powierzchnie na nasze wpisy. Takich gestów podczas tej trasy było kilka. Właściwie po to się podróżuje w nieznane krainy. Esencja bycia w drodze. Coś niezapomnianego. Przed północą pociąg wtoczył się na stacje docelowa. Spokojnym krokiem podążyłyśmy w upalna noc do naszego hostelu. Witamy w Guilin.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska