Do dziś nie udało się ustalić, czy z mogiły obok zamku Książ koło Wałbrzycha ekshumowano i wywieziono do Izraela szkielety dwunastu zamordowanych żydowskich więźniów, czy też ich hitlerowskich oprawców.
W kwietniu 1985 roku do dyrekcji muzeum byłego obozu koncentracyjnego Gross-Rosen zgłosił się obywatel Stanów Zjednoczonych Jan Weis. Amerykański paszport otrzymał po zakończeniu II wojny światowej. W czasie jej trwania był więźniem filii KL Gross-Rosen Fürstenstein (zamek Książ). Weis przyjechał, żeby powiadomić polskie władze o istnieniu w pobliżu zamku zbiorowej mogiły, w której hitlerowcy mieli pochować pięciu zamordowanych więźniów.
Opowiadał, że w lutym 1945 roku dwóch więźniów obozu Fürstenstein podjęło próbę ucieczki. Zostali jednak szybko schwytani i publicznie powieszeni. W tym samym czasie trzej inni więźniowie zmarli z wycieńczenia. Według Weisa, całą piątkę pochowano w zbiorowej mogile obok obozu.
Zdarzenie to było ewenementem. Dotychczas zwłoki więźniów wywożono do spalenia w krematorium na terenie obozu głównego. Ze względu na jego ewakuację odstąpiono od obowiązującej procedury i pochówku dokonano w miejscu zgonu. Zeznania Weisa oraz przeprowadzona z jego udziałem wizja lokalna w miejscu, gdzie istniała kiedyś obozowa filia, nie doprowadziły do odnalezienia mogiły. Ale sprawą zainteresował się Tadeusz Słowikowski z Wałbrzycha, badacz wojennych tajemnic zamku Książ oraz Gór Sowich.
- Mogiła miała się znajdować około 20 metrów od mojego ówczesnego miejsca pracy. Zadeklarowałem pomoc w jej odnalezieniu - wspomina.
W połowie 1987 roku Słowikowski postanowił poszerzyć krąg poszukiwań o pobliski zagajnik, porośnięty około czterdziestoletnimi drzewami. 1 lipca 1987 roku do zagajnika wjechała koparka - po tym jak jej łyżka kilkakrotnie zagłębiła się w ziemię, w dole zauważono ludzkie czaszki. Natychmiast przerwano pracę i o makabrycznym odkryciu poinformowano milicję. Dwa dni później przeprowadzona została ekshumacja.
Zgromadzonych na miejscu zaskoczyło, że w grobie zamiast pięciu było dwanaście szkieletów należących do młodych mężczyzn. Wtedy też pojawiły się pierwsze wątpliwości, czy to aby na pewno są szczątki zamordowanych więźniów.
Na czaszkach i na żebrach nie było żadnych śladów po kulach. Kręgosłupy w części szyjnej były nienaruszone. Ich złamanie mogłoby sugerować egzekucję przez powieszenie. W protokole oględzin sądowo-lekarskich zapisano, że mężczyźni zostali pochowani w zbiorowej mogile najprawdopodobniej na początku 1945 roku. Wskazuje na to stan kości.
Zwrócono również uwagę na doskonały stan uzębienia, który nie był rzeczą powszechną wśród więźniów obozów koncentracyjnych. W pięciu czaszkach było sześć koronek i jeden solidny mostek, wszystko wykonane ze złota. Hitlerowcy mieli w zwyczaju usuwanie zamordowanym więźniom ubytków uzębienia, które były wykonane ze szlachetnego kruszcu. Pojawiło się zatem pytanie, dlaczego w tym przypadku zrobiono wyjątek od reguły.
Podjęto decyzję o pochowaniu ich szczątków we wspólnej mogile na cmentarzu komunalnym w Wałbrzychu, jako nieznanych więźniów KL Gross-Rosen.
Wykopane w pobliżu zamku Książ szczątki przeleżały w nowej mogile zaledwie cztery lata. 21 października 1991 roku Jan Weis po otrzymaniu zgody władz polskich wywiózł ponownie ekshumowane szczątki do Izraela. Tam na cmentarzu w Jerozolimie odbył się ich ponowny uroczysty pochówek.
- Prawdopodobnie już nigdy nie dowiemy się, czyje szczątki odnaleźliśmy w mogile niedaleko zamku - mówi Słowikowski. - Coraz bardziej skłaniam się ku hipotezie, że to nie byli więźniowie. Mogło dojść np. do otrucia szeregowców z SS, którzy nadzorowali maskowanie tajnych zamkowych podziemi i byli niepotrzebnymi świadkami.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?