Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodziny nie chcą dzieci. Najpierw kariera, mieszkanie i oszczędności (ROZMOWA)

Maciej Sas
Wielka, szczęśliwa rodzina. Niestety, coraz częściej nie jest to marzenie wielu młodych ludzi
Wielka, szczęśliwa rodzina. Niestety, coraz częściej nie jest to marzenie wielu młodych ludzi fot. 123rf
Co młodych ludzi zniechęca do założenia rodziny i posiadania dzieci? Brak pieniędzy? Kariera? Też, ale przyczyną są często... rodzice. Z ks. Mirosławem Malińskim z Duszpasterstwa Akademickiego Maciejówka we Wrocławiu rozmawia Maciej Sas

Dziecko bywa często traktowane jak AIDS, kryzys, mówiąc krótko: dopust boży. Jesteśmy na 208. miejscu wśród 220 krajów świata pod względem dzietności. Młodzi ludzie w duszpasterstwie często rozmawiają o tym z Księdzem?
- Proszę pozwolić, że zacznę od czegoś ogólnego. Przede wszystkim żyjemy w społeczeństwie bardzo antyrodzinnym. Nawet w bardzo porządnych, dobrych rodzinach bywa tak: "Co robisz?" - pyta mama, "Bawię się z bratem", "To się nie baw i zacznij się uczyć". Bo nauka jest ważniejsza od zabawy z bratem... Albo inaczej: syn przychodzi, bo chce porozmawiać z ojcem. Ma dziewczynę. Co słyszy? "Daj sobie spokój z dziewczynami, zajmij się nauką, bo to jest ważniejsze". "Idziesz na randkę? O nie, lepiej zajmij się czymś pożytecznym. Na randki masz jeszcze czas...".

Chce Ksiądz powiedzieć, że sami rodzice budują tabu?
- Tak, same rodziny wytwarzają antyrodzinny nastrój. Zabawa z bratem jest bardzo ważną rzeczą, tak samo jak nauka. Dzięki temu tworzą się przecież rodzinne więzi. Randki też są ważne.

Trzeba się uczyć więzów rodzinnych, tak samo jak innych rzeczy?
- Oczywiście. Zdarza się, że chłopak na studiach ma dziewczynę, ale słyszy od rodziców, że ma sobie dać spokój, bo najważniejsze są studia, a na sprawy damsko-męskie będzie miał czas potem. A potem kończy 30 lat i cała rodzina ma pretensje, że się nie ożenił. A przecież ciągle słyszał, że najważniejsza jest kariera, a nie założenie rodziny... Wielu rodziców doradza studentom, żeby nie brali ślubu, ale powinni mieszkać bez ślubu - bo tak jest bezpieczniej.

Sądziłem, że mieszkania "na kocią łapę" rodzice nie doradzają.

- Wprost przeciwnie - to jest powszechne. Co ciekawe, gdyby tych samych rodziców zapytać wprost, co jest dla nich najważniejsze, odpowiedzieliby: "rodzina". I dlatego pilnują, żeby dzieci rodziny nie zakładały. W duszpasterstwie mamy mnóstwo singli, co jeszcze 10 lat temu zdarzało się sporadycznie. Obok siebie siedzą na obiedzie dziewczyny i chłopaki z V roku studiów. I nie są w stanie odnaleźć się nawzajem. A czasem szukają intensywnie drugiej połowy przez 3-4 lata. Mają wielki kłopot z dobraniem się.

Te rodzinne naciski, o których Ksiądz wspomniał, mają kapitalne znaczenie dla tej sytuacji?
- No tak, bo młodzi nie są "oswojeni" z zakochiwaniem się. Jeśli chłopak w wieku kilkunastu lat nie "chodził z dziewczyną", nie miał wielkiej miłości, obiektu westchnień, to dlaczego miałby mieć w wieku lat 30? Przecież on pilnował nauki.

Jak rozumiem, przychodzą tacy ludzie między innymi do duszpasterstwa, do Księdza, szukając jakiejś rady. Jak Ksiądz może im pomóc?
- Wszystkie wyjazdy w duszpasterstwie mają charakter matrymonialny - to jest normalne. Jeśli człowiek ma 21-24 lat, to co dla niego jest istotne? Znaleźć kogoś, z kim można spędzić życie. Młodzi mężczyźni i kobiety mogą się nawzajem zobaczyć w akcji, bez sztucznych barier. Jest trochę czasu tylko dla siebie, nie ma internetu - wreszcie jest szansa na znalezienie tego kogoś wyjątkowego.

Czytaj więcej na KOLEJNEJ STRONIE

Mieliśmy mówić o dzieciach. Zakładamy, że ta dwójka ludzi już się odnalazła. W czym więc problem?
- Małżeństwa skojarzone w duszpasterstwie z reguły chcą mieć liczne potomstwo. To są nierzadko ludzie z rodzin wielodzietnych. Ich rodzice też często byli w duszpasterstwach. Zresztą, ci z rodzin wielodzietnych szybciej znajdują małżonka. Ale tu jest pewien haczyk - pojawia się jedno dziecko, drugie, trzecie, a czasem czwarte i piąte. Inni młodzi widzą, że taka czwór-ka dzieci to nic strasznego, a na dodatek można sobie poradzić finansowo. I gdy u nich pojawia się trzecie-czwarte dziecko, rodzice zaczynają stawiać potworny opór. Mówią: "Co wy robicie, nie dacie sobie z tym wszystkim rady!". Ostatnio miałem taki przypadek - małżeństwo z czwartym dzieckiem w ciąży - jedyne osoby, które się z tego ucieszyły, to ich dzieci. Dziadkowie byli absolutnie przeciw. Doszło do tego, że kontakt z jednymi z dziadków zerwał się zupełnie. 3-4 lata później oni robią coś takiego - jadą do dziadków i pytają: "Wskażcie, którego z tych dzieci miało nie być? Który wam się nie podoba?". Wtedy tamci pękają. Jednak napięcia są potworne, całe rodziny są przeciwne dzieciom.

Można by sądzić, że to raczej sami młodzi ludzie nie chcą mieć dzieci.
- Oczywiście, niektórzy nie chcą. Schemat wpajany przez rodziców jest następujący: najpierw kariera zawodowa, a więc aplikacja, specjalizacja, awans, potem mieszkanie i oszczędności. Jeśli to wszystko masz, pomyśl o ślubie, rodzinie i dziecku.

Z logicznego punktu widzenia to ma sens.
- Myli się pan, to nie ma żadnego sensu! Przecież w takim schemacie nie ma wspólnego zdobywania czegoś przez małżeństwo. Jeśli dwoje ludzi zaczyna od zera, wspólnie stają twarzą w twarz z problemami życiowymi, razem pokonują to samo, razem się dorabiają, to tworzy silne więzi. Łatwiej pokonać przeciwności losu wspólnie. A teraz często dochodzi do ślubów właściwie starej panny ze starym kawalerem. Ona ma mieszkanie i on też, ona ma specjalizację, a on skończył aplikację. Oboje są "ustawieni życiowo", tyle że strasznie trudno jest im razem żyć. Mają nawyki staropanieńskie i starokawalerskie, bo przecież są po 30 i zdążyli przeżyć samotnie 5-6 lat. Mówią: "Ja się tego dorobiłem", a nie: "My się tego dorobiliśmy". W czyim mieszkaniu mamy zamieszkać? Które będziemy wynajmować? Nie ma czegoś takiego: "Kupujemy razem mieszkanie".
Pokutuje też, wśród kobiet, przekonanie, "że faceci są beznadziejni" i dlatego nie warto mieć z nimi dzieci. Dla wielu kobiet poród jest też równoznaczny z bólem. No a poza tym zawsze można powiedzieć: "Nas nie stać na dziecko".
Ja nie widzę wielkiego strachu przed dziećmi wśród młodych ludzi, z którymi mam do czynienia. Ten strach widzę u innych - u ich rodzin, o czym już mówiłem. Za to na kursach przedmałżeńskich widzę wielki strach przed tym, że ci, którzy się pobierają, nie będą mogli mieć dzieci. Właściwie każda para czuje strach przed tym.

I co im Ksiądz mówi?

- Że będą się tym martwić, jak się pojawi problem. Przecież na razie go nie mają. Jednakże bardzo często do współprowadzenia kursów przedmałżeńskich zapraszam pary, które przez tego typu problemy przeszły, często pary, które adoptowały dzieci. Jednak w kulturze masowej dziecko jest przedstawiane jako przyczyna wszelkiego zła, przeszkoda w samorozwoju, w karierze zawodowej. Wyliczanie w prasie, ile kosztuje dziecko, jest strasznie nietaktowne. Takie dziecko bierze gazetę do rąk i czyta, jak to zrujnowało albo rujnuje swoich rodziców. To absolutnie nie pomaga w budowaniu rodziny.

Mamo, ja ci się naprawdę nie opłacam...?
- No tak... A może też zacząć robić od razu wyliczenia, ile kosztuje stary człowiek? Przecież to, delikatnie mówiąc, rzeczy ogromnie nietaktowne, robione bez miłości. Nie można tak.

Ostatnia część rozmowy na KOLEJNEJ STRONIE
Pokazuje się też, że warto mieć dzieci, bo to inwestycja w przyszłość, zamiast emerytury?
- Nie znam wielu pomagających utrzymać swoich rodziców. Za to znam bardzo wielu rodziców, którzy pomagają utrzymywać swoje dzieci i wnuki, często mając ponad 80 lat. Słyszałem niedawno wyniki sondażu wśród dzieci z rodzin gorzej sytuowanych na temat tego, skąd się biorą pieniądze w domu. Ponad 60 procent odpowiedzi było takich: z zasiłku, z emerytury babci, dziadka. Tylko 30 procent odpowiedziało, że z pracy.

Mam znajomą - bardzo zamożna kobieta, osiągnęła sukces zawodowy. Żałuje teraz tylko jednego - że nie zdecydowała się na dzieci. To częste?
- Pamiętam taką sytuację, z perspektywy czasu zabawną. Moi znajomi nie chcieli mieć dużo dzieci, ale szybko pojawiło się pierwsze, potem zaraz drugie. W sumie mają czterech chłopaków i jedną dziewczynę. Mama tych dzieci pracowała wtedy jako asystentka na Akademii Rolniczej. Po urodzeniu trzeciego dziecka pani profesor jej powiedziała: "Pani już wybrała, dla pani nie ma tu miejsca". Wyrzuciła ją. Dziewczyna, siedząc z dziećmi w domu, trochę z nudów założyła małą firemkę sprzedająca okna i drzwi. Dzisiaj mają oddziały w wielu miastach. Mąż zostawił swoją pracę i razem rozwijali firmę. Po 15 latach moja znajoma spotkała się ze swoją byłą szefową, panią profesor. Wtedy ta przyznała: "Pani dobrze wybrała". Dodajmy, że sama pani profesor nie ma dzieci. Ale czasu nie można cofnąć.

Rozmawiał Maciej Sas

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska