Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pociąg z Wrocławia ucieka po kryjomu (LIST PASAŻERA)

Kazimierz Dawidek (list Czytelnika)
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne
Oto, jak wygląda organizacja na wrocławskim Dworcu Głównym PKP oczami naszego internauty, Kazimierza Dawidka. Poniżej publikujemy jego list.

Dziwne koleje losu przeszli pasażerowie pociągu relacji Wrocław-Świnoujście 19 października 2011 na dworcu we Wrocławiu. Otóż nie tylko, że zmuszeni byli czekać na ulicy przed tablicą wyświetlającą rozkład przyjazdów i wyjazdów pociągu w środku odcinka pomiędzy znacznie od siebie oddalonymi peronami ale ponadto okazało się, że na owej tablicy nie było podane kiedy pociąg odjeżdża ani z jakiego peronu.

Pocztą pantoflową dotarło do ich wiadomości, że kolej zrezygnowała z podawania tych danych, ponieważ zdarzało się, że pociągi odjeżdżały nie z tych peronów, które ukazywały się na tablicy. Dlatego należało odczekać zapowiedź przez megafony, które na dodatek nie rozpieszczały jakością dźwięku. A więc pasażerowie czekali i czekali. Pociąg miał odjechać o godz. 00:01, na tablicy ukazało się ogłoszenie¸że będzie spóźniony jedynie 10 minut, a więc dalej czekali. Jednak około godz. 00:20 ktoś postanowił pójść dowiedzieć się, co się dzieje, bo zapowiedzi jak nie było tak nie było. W kasie dowiedział się, że pociąg przecież już odjechał.

Na tą wiadomość grupa ok. 16 pasażerów zareagowała zgodnie, mówiąc delikatnie, zbulwersowaniem. Udali się oni do kasy (jedyne przedstawicielstwo kolei w wielkiej metropolii o tej porze), gdzie jeden z pasażerów stracił nerwy i nakrzyczał na biedną kasjerkę, która nie była temu zamieszaniu winna, ale była jedyną osobą na którą można było tą zrozumiałą agresję wyładować.

Nagle pojawiła się policja i próbowała uspokoić krzyczącego pasażera, co powoli się udało. Pasażer został zatrzymany i odprowadzony, za nim wstawiła się jednak spora część obecnych osób, w tym niżej podpisany, który perswadował policji, że oburzenie jest ogólne a pasażer krzyczący wyrażał opinię wszystkich poszkodowanych. Niestety ta perswazja nie pomogła i pan R. za zaburzanie porządku zmuszony był zapłacić mandat w wysokości 50 zl. Na tym jednak perturbacje z policją się nie skończyły, o czym dalej.

Pasażerowie, już nieco bardziej konkretni, zażądali od kasjerki, aby ta skonsultowała się z naczelnikiem stacji w celu podstawienia zastępczego środka komunikacji w postaci autobusu lub taksówek, które to, w przypadku szybkiej reakcji byłyby w stanie złapać pociąg na najbliższej stacji, gdzie przecież mógł na pasażerów zaczekać. Niestety obudzony z błogiego snu sprawiedliwego naczelnik (lub inny zwierzchnik - dokładnie nie wiadomo) nie zgodził się na tą propozycję i wydał zalecenie... zwrotu pieniędzy za bilety na zasadzie: oddajcie im forsę i niech sobie robią co chcą.
Wzburzenie pasażerów osiągnęło w tym momencie zenit i zaczęli się oni zastanawiać nad odwetem i zemstą za tak poniżające potraktowanie.

(...)

Niżej podpisany, w obliczu sytuacji, że o godz. 8 rano umówiony był na dworcu w Koszalinie z żoną i trojgiem małych dzieci, z perspektywą spóźnienia się na 4 dalsze pociągi mających dowieźć rodzinkę do 1000 km odległej Koblencji nad Renem, dowiedział się nawet ile kosztowałaby taksówka do Koszalina: 1600 do 2000 zł. Na to nie wystarczyłaby jednak właśnie zapracowana gaża koncertowa wypłacona z kasy miasta Wrocław.
Widząc wzbierającą się agresję pasażerów panie kasjerki postanowiły na własną rękę pomóc pasażerom i dla każdego z osobna próbowały znaleźć rozwiązanie. Pan R. z powodu bóli kręgosłupa miał zapłaconą kuszetkę i zażądał jej w następnym pociągu. I o dziwo: pani kasjerce udało się skontaktować z jadącym już pociągiem relacji Przemyśl-Świnoujście i znaleziono dwa miejsca leżące, także dla jeszcze innej pasażerki. Pan R. zażądał ponadto, aby był koc i poduszka, bo teraz się zdarza, że nie ma, na co pani kasjerka odpowiedziała: "ale przecież w zeszłym roku były!".

Powoli pasażerowie uspokoili się, ponieważ okazało się że już za niecałe trzy godziny będzie jechał do Szczecina następny pociąg, więc szkody okazałyby się mniejsze niż przewidywano. Otworzono drugą a nawet trzecią kasę, gdzie kasjerki naprawdę zadały sobie sporo trudu, aby każdemu zaproponować jakieś rozwiązanie.

Także niżej podpisany musicus pogodził się z faktem, że żona z trojgiem dzieci i stertą bagażu musi sama, być może przy pomocy innych pasażerów, pokonać odcinek Koszalin-Szczecin. Tam nastąpiłoby radosne spotkanie.

Tak więc, ponieważ, pozostało jeszcze sporo czasu, musicus postanowił zjeść zaległą kolację, a przede wszystkim ugasić pragnienie po jeszcze koncertowym odwodnieniu.
Z braku restauracji dworcowej wybrał jeden z bufetów przydworcowych. Niestety upragnionego piwa nie było w sprzedaży (nie ma nic piękniejszego niż łyk zimnego piwa po udanym koncercie - podobnie jak po meczu piłki nożnej), na co kelnerka dała dobrą radę, że można ten ubytek uzupełnić na stacji benzynowej naprzeciw dworca, gdzie musicus musiał się pofatygować, ponieważ chciał się po nerwówce spowodowanej aferą z pociągiem-widmo i kilkugodzinnym oczekiwaniu na stojąco, z powodu braku miejsc do siedzenia w poczekalni, nieco odprężyć

Z przyzwoleniem kelnerki usiadł przy stoliku i rozpoczął spożywanie zamówionej kolacji otwarciem puszki z piwem i uchyleniem paru łyków. W tym momencie pojawiła się jak spod ziemi policja - troje funkcjonariuszy, którzy już wcześniej ukarali mandatem pana R. Poproszono o dowód osobisty, musicus zareagował pytaniem z jakiego powodu, na co dostał odpowiedź, że przecież spożywa alkohol w miejscu publicznym, co jest niedozwolone. O tym musicus jednak nie miał pojęcia.

Nie pomogło wyjaśnienie, że mieszka od 30 lat poza krajem i nie zna wszystkich przepisów polskich, które na dodatek w ostatnich latach zmieniają się z szybkością światła. Okazało się, że za swoją niewiedzę (mógł się przecież przed przyjazdem do Polski dowiedzieć) zostanie ukarany mandatem w wysokości 200 zł. Na taką sumę musicus nie mógł przystać, ponieważ nie starczyłoby mu gotówki na bilet rodzinny ze Szczecina do Berlina. W związku z tym został zatrzymany i obiecano mu nocleg w izbie wytrzeźwień, za co jak wiadomo, płaci się jeszcze osobny rachunek (180 zł).

Trzeba jednak przyznać¸ że policjanci czekali cierpliwie¸aż musicus skończy kolację. Ten nie chcąc okazywać lekceważenia władzy postarał się jeść jak najszybciej i napchał sobie tyle fast foodu do buzi, że stanęło mu w gardle, w związku z tym musiał popić stojącym przed nosem piwem, z powodu braku innego napoju w tym momencie. To pogorszyło chyba jeszcze sprawę, ale skoro musicus miał perspektywę zapłacenia 200 zł za zdrożny czyn, stwierdził, że przynajmniej ugasi jeszcze pragnienie zanim zostanie umieszczony w izbie wytrzeźwień, gdzie chyba nie ma automatów z napojami a już na pewno z piwem.
Wstając od stolika, pozostawił talerz i prawie pustą puszkę na stoliku, bo przecież był gościem bufetu i kelnerka, która przyzwoliła na spożycie piwa we własnej restauracji, posprzątałaby lecz policjant nakazał mu zabranie puszki i wyrzucenie do kosza, ponieważ w przeciwnym razie będzie musiał wymierzyć dodatkowy mandat za zanieczyszczanie miejsca publicznego. Tak więc suma opłat karnych zaczęła rosnąć: mandat za spożywanie alkoholu, opłata za izbę wytrzeźwień i jeszcze mandat za zanieczyszczanie dworca. W tym momencie spokojny i kooperatywny do tej pory musicus nieco się oburzył, co jednak nie dał po sobie poznać, jedynie zaoponował insynuowany przez policjanta stan nietrzeźwości. Czy policjant ma prawo zamknąć kogoś do izby wytrzeźwień za wypicie pół puszki piwa?

Po przyjściu na posterunek musicus musiał poddać się testowi alkoholowemu, który wykazał 0,9 promila. Wg policjanta do izby wytrzeźwień może być doprowadzony ktoś, kto miałby ponad 0,2 promile. Na szczęście musicus nie dopił piwa, więc o izbę wytrzeźwień zaledwie się otarł.
Natomiast policjant wykrył¸ że w dowodzie osobistym wpisane było "zameldowanie w Polsce czasowe". To dało mu powód to tego, aby zatrzymać musicusa w areszcie, po to aby doprowadzić go następnego dnia przed sąd doraźny. Policjant stwierdził bowiem, że ma prawo zatrzymać każdą osobę bez stałego zameldowania na 24 godziny. Osobie nie posiadającej zameldowania na pobyt stały nie można wypisać mandatu kredytowego, lecz musi go uiścić natychmiast, nie ma prawa odmowy, albo musi być doprowadzony przed sąd (który też nie wiadomo co by zrobił, skoro delikwent nie posiada środków finansowych w gotówce ani na kartę -pewnie kara finansowa zamieniona byłaby na karę pozbawienia wolności).

Wywoływanie presji na musicusa, aby przyjął mandat w wysokości 200 zł i pozbawił się tym samym prawa odwołania od tej decyzji nie przyniosło skutku, nawet jak policjant roztoczył perspektywę, że "areszt nocny, to nie jest rzecz przyjemna" i trzeba by jeździć całą noc po różnych urzędach, bo trzebaby jeszcze gdzieś zdeponować instrument wartości 80 000 zł. Musicus postanowił się nie ugiąć, ponieważ odczuwał karę jako zdecydowanie zawyżoną, był zdania, że z powodu nieznajomości prawa polskiego i ponieważ zdarzyło mu się to niezamierzone wykroczenie po raz pierwszy, mógł być jedynie pouczony lub mogłaby mu wymierzona kara w najniższym wymiarze 50 zl (rozpiętość jest od 50 do 500 zł), co przyjąłby na siebie bijąc się¸w pierś, za to¸ze nie przeczytał całego kodeksu karnego przed wjazdem do Polski. Ponadto odnosił wrażenie, że takie srogie postępowanie policjanta wobec jego osoby mogłoby mieć coś wspólnego z faktem, że wcześniej ujął się za panem R. który wyrażał swoje oburzenie z powodu odjazdu pociągu bez zapowiedzi. (Tego zdania byli też wszyscy pasażerowie).

Tak więc stanęło na tym, że musicus idzie do aresztu, co w końcu nie byłoby takie straszne, gdyby pozwolono mu zabrać dobrą książkę, którą miał przy sobie, a do której nie zdążył nawet zajrzeć w trakcie podróży koncertowej. W końcu nawet przecież Johann Sebastian Bach spędził w więzieniu cały tydzień z powodu niesubordynacji. W następnym dniu sąd miałby zadecydować o wyniku sprawy. Musicus postanowił bronić się pasywnie, a to byłoby możliwe jedynie przy pomocy sądu. Od wyroku można składać apelację, a nawet skierować sprawę na tor międzynarodowy.
Ta desperacja jednak skłoniła policjanta do szukania jeszcze jednego rozwiązania: po skonsultowaniu telefonicznym (zapewne ze zwierzchnikiem) odmówił on umieszczenia musicusa w areszcie, za to miałby on się zgłosić na "przesłuchanie" za kilka dni, tak żeby miał możliwość odebrania żony i dzieci w Koszalinie i zawiezienie ich do Koblencji, a potem mógłby się stawić na umówiony termin (co miało być ustępstwem, bo normalnie takie przesłuchanie wyznacza się na dzień następny). Po tym "przesłuchaniu" sprawa zostałaby dopiero skierowana do sądu, który wyznaczyłby rozprawę w czasie późniejszym, na którą to rozprawę oskarżony musiałby się stawić pod groźbą doprowadzenia go przy użyciu siły, nawet jeżeli mieszka on za granicą i jest obywatelem obcego państwa.
Tak więc pozorne ustępstwo skończyłoby się tym, że musicus musiałby dwukrotnie przyjechać z Koblencji do Wrocławia. Szybka kalkulacja w głowie wykazała, że koszt tego wyniósłby ok. 4000 zł, wliczając koszty podróży i (co najmniej) dwa dni pracy. Do tego doszłaby oczywiście kara wymierzona przez sąd, który miałby możliwość podniesienia jej nawet do 500 zł.

W tej sytuacji musicus musiał skapitulować i przyjąć mandat w wysokości 200 zł, bez możliwości prawnej odwołania się od tej (w jego przekonaniu) wymuszonej decyzji.

Sprawa jednak nie powinna pozostać bez echa. Niewyjaśnionych zostało kilka spraw prawnych: np. czy bufet na dworcu jest miejscem publicznym, skoro jest wydzierżawiony? Czy kelnerka ma prawo zezwolić na spożywanie własnego alkoholu w jej lokalu? Dlaczego policjanci nie interweniowali w przypadku innej osoby płci męskiej, leżącej na podłodze, (prawdopodobnie pijanego do nieprzytomności jegomościa - sądząc po zasikanych do kolan spodniach) w poczekalni dworcowej, lecz przechodzili koło niego jakby się nic nie stalo? Dlaczego pozwalali innemu mocno pijanemu osobnikowi na żebranie pieniędzy u pasażerów na piwo (dosłownie!), Dlaczego po kątach spali inni bezdomni, lub plątali się po dworcu, roztaczając w promieniu 5 m woń, wywołującą odruch wymiotny? Czyżby dlatego, że nie da się z nich zgarnąć pieniędzy, bo ich nie mają, a jakby się ich zamknęło w izbie wytrzeźwień lub w areszcie mieliby lepiej, bo spali by na lóżkach a nie na zimnej, betonowej podłodze? I czyż te zachowania nie są zgorszeniem? Dlaczego w obliczu prawa wolno przebywać na dworcu w stanie mocno nietrzeźwym, ale nie wolno pić spokojnie jednego piwa do posiłku? Dlaczego wolno pić piwo w krzakach koło dworca ale nie wolno spożyć w restauracji dworcowej (czy w przypadku jej braku, w bufecie?)

Ponadto: Wrocław przygotowuje się do mistrzostw Europy: jakie kary będą wymierzane setkom tysięcy kibiców zagranicznych, którzy nie znają polskiego prawa a dla których niemożliwość wypicia piwa z okazji meczu, byłaby jak dyskoteka w której nie wolno tańczyć? Czy wszyscy będą zatrzymani w aresztach? Ile miejsc już się na ten cel przygotowuje? A jeżeli prohibicja ma na ten czas ma być zniesiona, to dlaczego niżej podpisany został obłożony karą za to samo wykroczenie? To byłoby przecież dyskryminacją niezgodną z prawem i konstytucją, która zakłada, że wobec prawa wszyscy są równi. Czy zatem Sejm będzie zmieniał prawo na czas igrzysk, czy też większa część kubiców zostanie skryminalizowana? A może się sami wystraszą i nie będą spożywać alkoholu?

Musicus wyszedł z tej afery z podbitym okiem, ale doznał też pozytywnych doświadczeń, m.in.:
1. Zdążył jeszcze na pociąg o 4:05, który jechał do Szczecina puściusienki ponieważ przepełniony pociąg Przemyśl-Szczecin, planowy odjazd 03:07, spóźniony o 50 minut, wyjechawszy dosłownie o parę minut wcześniej, zgarniał wszystkich pasażerów ze wszystkich stacji, także pociąg 4:05 który jechał tuż za nim, pozostał pusty aż do końca trasy. Nikt nie wpadł na pomysł, aby przepełniony pociąg puścić za pustym, jako że odjeżdżały w odstępie kilku minut.

2. Zaskoczyła go solidarność pasażerów, którzy zgodnie nie dali się zastraszyć, walczyli o swoje prawa, działali kolektywnie, przestali być anonimowi i nawet wszyscy wpisali się na listę świadków.

Ponadto nasunęły mu się następujące konkluzje:
1. Powinno pozwolić się PKP umrzeć śmiercią naturalną, poprzez wprowadzenie na rynek kolei prywatnych z innych krajów, gdzie są one lepiej zorganizowane np. z Turcji. W końcu uczyli się Turcy organizacji kolei od Niemców, naszych najbliższych sąsiadów. Dla pasażerów okazało by się wprowadzenie konkurencji zbawienne.

2. Powinno pozwolić się naczelnikowi stacji, który zamiast zareagować na kryzysową sytuację zaproponował oddanie pieniędzy za bilet, pozwolić spać dalej spokojnie, ale już bez subwencji w postaci miesięcznej pensji.

3. Kasjerka, która jako jedyna w sytuacji kryzysowej zareagowała konstruktywnie, powinna zająć stanowisko naczelnika stacji.

4. Panią, która zapomniała zapowiedzieć pociąg zatrudnić na dzienną zmianę, tak żeby nie musiała zasypiać przy mikrofonie (nobody is perfect - liczy się nie popełnienie błędu, lecz naprawienie go; może ma biedna kobieta dzieci i nie może odsypiać w dzień).

5. Policjanta, wymierzającego mandaty poszkodowanym pasażerom powinno się zrobić kasjerem miejskim ponieważ umie odzyskiwać skutecznie pieniądze wydane na kulturę (Część gaży wypłaconej przez Miasto Wrocław wróciła z powrotem do kasy miejskiej). Ponadto wie on jak skutecznie odciążyć PKP od pasażerów, tak żeby już nie mieli okazji zakłócać porządku na dworcach. Te mogłyby być wobec tego przekształcone jako noclegownie dla bezdomnych i nietrzeźwych, ponieważ prawo zezwala na przebywanie na dworcu w stanie nietrzeźwym, załatwianie tam potrzeb fizjologicznych i spanie na podłodze.

6. Bezrobotnego naczelnika stacji posłać do policjanta na naukę ekonomii.

7. Pozwolić komuś posiadającego zdrowy rozsądek zorganizować dworzec kolejowy w Szczecinie, gdzie jeszcze nie słyszano o takich wynalazkach jak wyświetlacz z przyjazdami i odjazdami (może na szczęście dla pasażerów), tablice ogłoszeniowe na peronach, schody ruchome lub przynajmniej rampy do wwożenia wózka dziecinnego. W kasach oznaczonych: bilety regionalne, kupuje się bilety na trasy międzynarodowe a w kasach z oznaczeniem "wszystkie bilety" są tylko bilety regionalne. Skutkiem tego stoi się w trzech kolejkach. Za to istnieją dodatkowe schody nad peronami, które są dla pasażerów z bagażem i wózkiem dziecinnym nie do sforsowania oraz co mniej więcej 200 m umieszczone plakaty z godzinami odjazdów, pisane maczkiem i powieszone tak wysoko, żeby dało się je czytać w okularach ze szkłami progresywnymi tylko stojąc na drabinie.

Kazimierz Dawidek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska