Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oto, co saperzy znajdują we Wrocławiu

Przemysław Wronecki
Praca w patrolu saperskim wymaga dużego skupienia i spokoju
Praca w patrolu saperskim wymaga dużego skupienia i spokoju fot. Paweł Relikowski
Przyjrzeliśmy się pracy wrocławskiego patrolu rozminowania. Od wojny minęło już ponad 70 lat, a saperzy wciąż mają ręce pełne roboty. Nie ma dnia bez kolejnego zgłoszenia o wykopanej bombie czy pocisku.

Wrocławscy saperzy od początku 2014 roku interweniowali już ponad 150 razy. Jak przekonują, ten rok może być dla nich rekordowy. - Interwencji mamy więcej niż w trakcie przygotowań do Euro 2012. Rzadko zdarzają się dni bez wyjazdów. Zazwyczaj mamy trzy interwencje dziennie - opowiada st. chor. Przemysław Parol, dowódca wrocławskiego patrolu saperskiego.

Prawdziwy wysyp bomb i pocisków spowodowała modernizacja Wrocławskiego Węzła Wodnego. Co ciekawe, większość niebezpiecznych znalezisk odkrywana jest nie w korycie Odry, lecz w wałach czy międzywalu. Dno zostało wyczyszczone w dużej mierze kilka lat temu, gdy Odra była pogłębiana. Sporo zardzewiałych bomb, pocisków artyleryjskich czy grantów odnajdywano też w kanałach przeciwpowodziowych i żeglugowych.

CZYTAJ TEŻ: Dzień Sapera. Zobacz ciekawe zdjęcia z pracy saperów [FOTO]

Szef patrolu saperskiego wyjaśnia, że najczęściej znajdowano tzw. porzuconą amunicję. - Rosjanie i Niemcy jej nie potrzebowali, więc była zatapiana. Takie przypuszczenia potwierdza fakt, że zazwyczaj tę amunicję znajdujemy w skupiskach od 5 do 60 pocisków - przekonuje dowódca.

Zamiast bomby jest stalowy walec

Na początku tego roku saperzy odebrali zgłoszenie, które spowodowało przyspieszenie pulsu. Okazało się, że w trakcie prac przy nabrzeżu przy ul. Drobnera odnaleziono rzekomo potężną bombę lotniczą o wadze pół tony. Jej wydobycie mogłoby potrwać kilkanaście godzin i byłaby to bardzo trudna technicznie akcja.

Podczas drugiego rozpoznania płetwonurkowie ustali jednak, że jest to metalowy walec do sortowania kamieni.
Obawy saperów mógłby być uzasadnione, bo jesienią zeszłego roku zostali wezwani do podobnej bomby przy moście Swojczyckim. - W takiej konstrukcji 270 kilogramów to waga samego materiału wybuchowego. Pojedyncze kawałki odłamków mogłyby polecieć nawet na odległość półtora kilometra. A szyby w oknach stłukłyby się w promieniu 600-500 metrów - wyjaśnia starszy chorąży. Dodaje, że w tym przypadku nie była potrzebna ewakuacja, bo teren ograniczały wały i nie było w pobliżu domów.

Każdy może znaleźć kawałek wojny

Wczoraj patrol saperski został wezwany na ul. Skwierzyńską. Tam pod koniec zeszłego tygodnia robotnicy zrobili wykop. Jednak dopiero deszcz odsłonił niewybuch. Jak zapewniają żołnierze, wciąż zdarzają się sytuacje, że ktoś w trakcie spaceru odnajduje niewypały. Przekonują, że zawsze warto jest zadzwonić na policję i poinformować ich o takim znalezisku. Wtedy na miejsce przyjeżdżają funkcjonariusze i dokonują wstępnego rozpoznania. Jeżeli potwierdzi się przypuszczenie, że może to być amunicja, wzywany jest patrol saperski. Jak przekonują jego członkowie, niejednokrotnie zdarzało się im interweniować, a później okazywało się, że to nie pocisk artyleryjski, lecz kawałek rury wodociągowej.

DALSZY CIĄG NA NASTĘPNEJ STRONIE - CZYTAJ
Saperzy wyciągają niewybuchy z ziemi i wody, ale okazuje się, że sporo amunicji odnajdują również na poddaszach czy w konstrukcjach dachów. Trafiły one tam nie tylko podczas nalotów bombowców. W trakcie II wojny światowej zdarzało się bowiem, że żołnierze czy mieszkańcy zostawiali tam broń i amunicję "na gorsze czasy".

W stolicy Dolnego Śląska patrol najwyżej musiał się wdrapać na wieżę kościoła pw. św. Jadwigi. - Musieliśmy z wysokości około 40 metrów ściągnąć kilka pocisków artyleryjskich. Prawdopodobnie w trakcie oblężenia Wrocławia swoje gniazdo miał tu niemiecki snajper i w jego kierunku odpalano pociski - opowiada dowódca patrolu.

Do trzech razy sztuka

Słynne powiedzenie mówi, że saper myli się tylko raz. - To nieprawda - zaprzecza Parol. - Tak naprawdę to saper myli się trzy razy w życiu. Za pierwszym razem, gdy wybiera zawód. Za drugim, gdy się żeni. I za trzecim - wiadomo - żartuje szef patrolu saperskiego.

Od 16 lat sprawuje te funkcję. Jak przekonuje, ta praca daje mu dużo satysfakcji. - Czuję, że pomagam innym. Poza tym każdy wyjazd jest inny. Poznaje się nowych ludzi. I dostaje się sporą dawkę adrenaliny - wyjaśnia Przemysław Parol.
Dodaje, że często jest pytany, czy nie chciałby pojechać gdzieś na misję. Wtedy bez wahania odpowiada, że adrenaliny w swojej pracy ma tyle, że mógłby się nią podzielić z innymi. Jednocześnie nie ukrywa, że jest również strach. - Jeżeli przestanę go odczuwać, to będzie oznaczać, że czas iść na emeryturę. Bo w tej pracy rutyna może mieć katastrofalne skutki - wyjaśnia dowódca wrocławskiego patrolu.

Ośmiu wspaniałych

W skład wrocławskiego patrolu saperskiego wchodzi 8 żołnierzy służby zawodowej. Każdy z nich ma przynajmniej kilkuletnie doświadczenie jako saper. Żołnierze twierdzą, że każdy dzień przynosi jakąś naukę. Biorąc pod uwagę liczbę wyjazdów w ciągu roku, wrocławski patrol jest w ścisłej czołówce krajowej. Czasem nawet mieli więcej zadań niż zespół z Warszawy, a wiadomo, co się działo w stolicy podczas wojny. W całym kraju funkcjonuje 37 patroli plus dwa morskie. Każdy z nich ma tzw. teren odpowiedzialności, czyli obszar, który rozminowują.

Warto podkreślić, że Wrocław oczyszczany jest z niewybuchów od ponad 70 lat. - To powinno nam uzmysłowić, jak dużo broni musiało zostać użyte podczas oblężenia stolicy Dolnego Śląska, skoro do dziś nie udało się oczyścić z nich miasta - zauważa dowódca patrolu saperskiego.

Cztery dni na interwencje

Zgodnie z prawem, patrol musi interweniować w ciągu 72 godzin, jeżeli zgłoszenie nie jest pilne, czyli nie zagraża bezpieczeństwu ludzi. Natomiast w ciągu 48 godzin, gdy w pobliżu znajdują się zabudowania. Jak zapewniają saperzy, starają się interweniować najszybciej, jak jest to możliwe, tak, by jak najmniej utrudniać życie mieszkańcom.

DALSZY CIĄG NA NASTĘPNEJ STRONIE - CZYTAJ

Co ciekawe, w ich języku nie występuje słowo "rozbroić". Bardziej pasuje ono do pracy pirotechników policyjnych. - Każde niebezpieczne znalezisko wydobywamy i dopiero na poligonie neutralizujemy- wyjaśnia Parol. Najtrudniejsze jest pierwsze podejście do takiej amunicji. Właśnie wtedy jest największe ryzyko, że może dojść do wybuchu ładunku. Dowódca patrolu opowiada, że bardzo często musi przekonywać ludzi, iż z niewybuchami czy niewypałami nie ma żartów. - Często ludziom wydaje się, że jeżeli taki pocisk leżał w ziemi i nic się z nim nie stało przez tak długi czas, to spokojnie można go podnieść. Nic bardziej mylnego - mówi starszy chorąży.

Dodaje, że jest odwrotnie - im starsze i bardziej skorodowane, tym gorzej. Saperzy nazywają je zardzewiałą śmiercią, bo nigdy nie wiadomo, kiedy wybuchną. Na przykład w styczniu w Niemczech, w Euskirchen (Nadrenia Północna-Westfalia), w trakcie wykopywania rowu zginął operator koparki. Z obliczeń wrocławskich saperów wynika, że wielkość krateru, jaki zostawił po sobie tamten pocisk, wskazuje, że bomba mogła zawierać ok. 100 kg materiału wybuchowego.

Kilka lat temu podobny przypadek zdarzył się na budowie przy ul. Sudeckiej we Wrocławiu. Kierowca Fadromy najechał na niewypał i doszło do eksplozji. Jej siła była na tyle duża, że urwało koło. Robotnik został lekko ranny.

Prócz honkera i jelcza mają teraz topole

W ciągu kilku ostatnich tygodni do wrocławskich saperów trafił nowy samochód o nazwie Topola-S. Zbudowano go w zakładach AMZ Kutno. Do jego skonstruowania wykorzystano podwozie pojazdu Iveco Daily z napędem na cztery koła. Dotychczas mieli oni do dyspozycji ciężarowego jelcza i dwa terenowe honkery. Nowy pojazd jest wyposażony w specjalny pojemnik, by ograniczyć skutki ewentualnego wybuchu. Załoga odczuje wtedy tylko lekkie drgania we wnętrzu pojazdu.

Żołnierze z patrolu saperskiego już nakleili na swój nowy pojazd dwa duże emblematy: patrolu saperskiego i macierzystej jednostki.

Dziś Dzień Sapera

16 kwietnia obchodzimy Dzień Sapera, święto ustanowione w 1946 r., w pierwszą rocznicę forsowania przez
1. Armię Wojska Polskiego linii Odry i Nysy Łużyckiej. 16-dniową bitwę o Berlin polscy żołnierze rozpoczynali forsowaniem Odry pod Siekierkami i Gozdowicami oraz Nysy Łużyckiej pod Rothenburgiem.

Dzień później w rejonie Gozdowic stanął na Odrze 275-metrowy most pontonowy, po którym przeprawiły się m.in. pułki artylerii 2. i 3. dywizji piechoty oraz 4. brygada artylerii ppanc. Ostatnim zadaniem wykonywanym przez naszych pontonierów i saperów w ramach operacji berlińskiej było zabezpieczenie przeprawy czołgów 2. Gwardyjskiej Armii Pancernej przez Szprewę.

Zginęli, rozminowując powojenną Polskę.
Po II wojnie światowej ponad 80 proc. terytorium kraju wymagało szczegółowego sprawdzenia pod kątem lokalizacji min, niewybuchów czy niewypałów.

Do 1956 r. władze Polski Ludowej i wojsko prowadziły zakrojoną na szeroką skalę akcje rozminowywania i oczyszczania kraju z wybuchowych pozostałości wojennych. W tym czasie saperzy usunęli i zlikwidowali blisko 15 milionów sztuk różnego rodzaju niewypałów i pocisków oraz bomb. W trakcie tej akcji zginęło 640 saperów.

Pomimo formalnego zakończenia akcji rozminowywania w 1956 r., wciąż jest duże ryzyko natrafienia na niebezpieczne pozostałości z II wojny światowej.
(PRZEM)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska