Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niejednego karła własna małość zżarła

Krzysztof Kucharski
W ubiegłą niedzielę minęła czterdziesta rocznica śmierci Jana Izydora Sztaudyngera. Właściwie niemal całkiem przemilczana. Zauważyłem tylko jeden tytuł gazetowy: "40 lat temu zmarł JIS - fraszkopisarz PRL-u". Brzmi to trochę jak łatka, bo przecież dla dzisiejszych elit PRL jest be. Dla mnie był i jest fraszkopisarzem i poetą tamtych strasznych Polaków z czasów PRL-u, ale też wszystkich dzisiejszych mądrych, z wyobraźnią i poczuciem humoru.

Debiutował udanie jako poeta i większość życia spędził w II RP. Drażnią takie szufladki. Bo on jakby to przewidział i zapisał ponad pół wieku temu: "Na wyrost szyjemy idee, licząc, że naród zmądrzeje". Albo też: "Ludzie mali nie cierpią swojej skali" czy "Niejednego karła własna małość zżarła". Wreszcie, dziś pewnie uznano by to za niepoprawność polityczną, bo brzmi rzeczywiście prowokująco: "Polska A Polsce B każe się całować w D". A czy ten werset stracił coś na aktualności: "Do rządu, nierządu i pogody ma zaufanie tylko młody"...

Pan Jan od fraszek na pewno nie był prorokiem, ale patrzył na świat z innego poziomu i może dlatego widział dalej. Tę część jego fraszkopisarstwa zna znacznie mniej Polaków. Większość z nas lepiej pamięta te frywolniejsze jego rymy, nie zawsze mając świadomość, że wyszły spod jego pióra:
"Myjcie się dziewczyny, nie znacie dnia ani godziny", "Amor - to jest naturalne - lubi czyny amoralne", "Brak okazji, odwagi, ochoty - powody niejednej cnoty".

Zawsze furorę robiła w męskim gronie fraszka zatytułowana "Alea iacta est": "Rzekł ktoś rzucając chudą żonę: - Kości zostały rzucone!", jak i ta przewrotna: "Bóg tyle hożych dziewek stwarza, a potem wszyscy huzia na dziwkarza" czy wręcz szowinistyczna: "Nic od kobiety człowiek nie wymaga - może być naga".

W swoim barwnym życiorysie miał też epizod dolnośląski. Przez trzy lata mieszkał w Szklarskiej Porębie. Ów epizod pięknie opisał Jerzy Kolankowski w szkicu "Ścieżka nad Kamienną. Wspomnienie o Janie Sztaudyngerze". Na początku roku 1947 zamieszkał w starym, drewnianym domu na odludziu przy ul. Pierwszego Maja 55, a jego sąsiadem był krakowski malarz Vlastimil Hofman.

Na wyremontowany i odnowiony dom poety zagiął parol jakiś ustosunkowany dygnitarz i Sztandyngera wykwaterowano, ale oczywiście zgodnie z literą prawa, bo w PRL-u nie można było mieć dwóch mieszkań, a on miał mieszkanie (małe, bo małe, ale był tam zameldowany) w Łodzi i tam wrócił. Z tego można by wnioskować, że niekoniecznie był pupilem władzy, choć brał bardzo aktywny udział w życiu literackim nie tylko w okolicach Jeleniej Góry, ale też we Wrocławiu.

Wiersze, które napisał w Szklarskiej Porębie, ukazały się w tomie "Puch ostu" dopiero w roku 1958. Poeta bardzo mocno przeżył tę eksmisję i Dolny Śląsk omijał szerokim łukiem. Udobruchał się dopiero w roku 1966 i przyjechał na spotkanie autorskie do Cieplic. Na wizytę w Szklarskiej Porębie nie dał się namówić.

Za tomik wierszy "Wrocławskie strofy" dostał nagrodę "Odry" w roku 1946. To był tygodnik, który ukazywał się w Katowicach do roku 1950. Zapomniany Pan Jan od fraszek miał pasji przeróżnych wiele. Nie wspomniałem nawet o jego miłości prawdziwej i wieloletniej do teatru lalkowego, która się zaczęła jeszcze przed wojną światową drugą i Boy w jednym z felietonów napisał o nim, że jest "fanatykiem idei marionetek i jednym z największych erudytów w tej materii" oraz "apostołem kukiełek".

Pewnie zaraz mi ktoś wypomni, że napisał też wiersz o Stalinie. Napisał, dlatego ja bardziej pamiętam taką fraszkę o nas wszystkich dziś Polakach:
Pozwól kochać, dobry Panie Boże,

Polskę bez złudzeń - od może do może.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska