MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Niech mu ziemia lekką będzie...

Bogumiła Nehrebecka
Pan Stefan zmarł prawdopodobnie tuż przed śniadaniem. Upadł na podłogę, miał udar albo zawał. Przez ponad trzy lata jego ciało leżało w pustym mieszkaniu.

Trzydziesty lipca 2001 roku - to nie jest data śmierci pana Stefana, tylko dzień, w którym wreszcie odkryto szczątki jego ciała. Szkielet leżał na podłodze tuż obok włączonej kuchenki gazowej. Gaz palił się cały czas od momentu zgonu. Jak znicz.
Na stole były dwa kartony mleka z datą ważności - 2 marca 1998 roku.

Sąsiedzi ostatni raz widzieli staruszka żywego trzy miesiące po powodzi, czyli na początku zimy 1997 roku. Ostatni odczyt licznika gazu - 21 lutego 1998 roku. Ostatnia odebrana na poczcie emerytura - luty 1998 roku. Pan Stefan zmarł więc na przełomie zimy i wiosny 1998. Prawdopodobnie rano, przed śniadaniem. Na stole postawił kartony z mlekiem, zapalił gaz, wyciągnął garnek, ale nie zdążył postawić go na palniku. Doznał zawału serca lub udaru i upadł.

Mleko wypiły szczury, bo to one przegryzły kartony. I to szczury, po trzech latach, gdy już nie miały co jeść, spowodowały, że wreszcie ktoś wszedł do tego mieszkania. Gryzonie zaczęły łazić po szybach i zauważyła je jedna z mieszkanek kamienicy. Zawiadomiła o tym administrację budynku, bo bała się, że rozejdą się po całym domu.

Gaz palił się cały czas od momentu zgonu. Jak znicz.

Administratorka wezwała strażników miejskich, a oni weszli do środka i odkryli zwłoki. A potem wszyscy zaczęli sobie zadawać to pytanie - dlaczego nikt nie zainteresował się tym, co się dzieje ze starszym panem? Nikt - znajomi, sąsiedzi, administratorzy budynku, listonosz, ci od prądu, ci od gazu, ZUS, Izba Skarbowa...

Pan Stefan był emerytowanym prawnikiem. Miał ponad 90 lat. Wszyscy jego krewni i przyjaciele już zmarli. Została tylko żona siostrzeńca, która mieszkała w Krakowie. Nie utrzymywała kontaktu z wujkiem. Miała jednak klucze do jego mieszkania. To o niej wspominał sąsiadom pan Stefan. Mówił, że jest już coraz słabszy i chyba pojedzie do niej. Gdy zniknął, wszyscy myśleli, że pewnie w tym Krakowie zmarł.
Elektrownia odcięła prąd. Listonosz najpierw zostawiał listy w skrzynce, a potem przestał. Wszystkie przesyłki wracały do nadawców z adnotacją, że nieznany jest adres odbiorcy. Emeryturę pan Stefan sam odbierał w urzędzie pocztowym, więc gdy się po nią nie zjawiał, pieniądze wracały na konto ZUS. Przepis mówi, że gdy nikt nie odbiera świadczenia przez kilka miesięcy, wstrzymuje się wypłaty i pisze pismo do urzędu miasta lub gminy z pytaniem, co się dzieje z ubezpieczonym. W tym wypadku też tak było, ale urząd miasta przez trzy lata o panie Stefanie... zapomniał.

Gazownia? Jeśli licznik znajduje się w mieszkaniu, nie można tam wejść bez pozwolenia lokatora. Gdy pan Stefan nie otwierał drzwi, gazownicy zaczęli do niego wysyłać listy z ponagleniami. Wracały z powrotem, więc po dwóch latach skierowali do sądu sprawę o egzekucję zaległych opłatach.

Listonosz najpierw zostawiał listy w skrzynce, a potem przestał.

Sprawa utknęła w sądzie. Administracja budynku też nie przejęła się tym, że jeden z lokatorów przestał płacić czynsz. Dopiero po trzech latach, gdy inni mieszkańcy zaczęli się buntować, że nie chcą mieszkać pod jednym dachem ze stadem szczurów, zaczęli szukać krewnych. I znaleźli żonę siostrzeńca, która przyjechała do Wrocławia, dała klucz administratorce, a ta strażnikom miejskim i wszyscy weszli do środka. To, co zobaczyli, trafiło wtedy na pierwsze strony wszystkich wrocławskich gazet.

Jaki jest epilog tej smutnej historii? No cóż, krewna z Krakowa urządziła wujkowi pogrzeb i wreszcie pan Stefan spoczął w grobie. Pewnie 1istopada ktoś na nim zapali znicz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska