Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Listy z Dolnego Śląska: Związki niezbyt partnerskie

Grzegorz Chmielowski
Grzegorz Chmielowski
Grzegorz Chmielowski Paweł Relikowski
Każdy Polak jest w miarę dobrze wykształcony w temacie związków małżeńskich, co oczywiste. Ale także pozamałżeńskich - na tajnych kompletach, a zwłaszcza partnerskich. W ostatnim przypadku jak nawet nie wiedział, o co chodzi, to objaśnili mu dokładnie politycy i celebryci.

Ale jest też rodzaj związków, który budzi namiętności tylko od czasu do czasu. Może dlatego, że nie mają one nic wspólnego z płciowością i filmami wyświetlanymi w telewizji po godzinie 23? Ale do rzeczy. Wiecie, co to są związki zawodowe?

Pewnie nie wszyscy, bo w Polsce było o nich głośno w 1981 roku, gdy Solidarność liczyła 10 milionów ludzi. Ale od tego czasu upłynęło trochę lat. Dziś mamy nie tylko Solidarność, lecz kilkaset innych związków zawodowych. Lecz w sumie to jakieś kilkanaście procent pracujących. I mniej więcej wszystkim związkowcom o to samo chodzi. Jak to mówią, pilnują równowagi, by pracodawca nie poczuł się jak samotny żagiel, czasem odwrócił się i zobaczył, o co chodzi tym od czarnej roboty na pokładzie.

Zadziwia mnie upartość, z jaką ministrowie skarbu, rozdający karty na miedzi, blokują wejście do rady nadzorczej wybranym przez załogę związkowcom

Otóż związkowcy w tym tygodniu przypomnieli mi się dwukrotnie. Raz, gdy okazało się - kolejny zresztą raz - że nasza flagowa firma lotnicza LOT przekroczyła próg bankructwa i żyje tylko dzięki podłączeniu do kroplówki, jaką jest budżet państwa. Właśnie ważą się losy kolejnej pożyczki. Nie mam pojęcia, czy Polska powinna mieć swoją narodową firmę lotniczą. Doskonale jednak pamiętam głosy właśnie związków zawodowych sprzed 2-3 lat, kiedy to krytykowali rotacje na stanowiskach prezesów LOT i tłuste odprawy, wyprzedaż majątku, złe plany restrukturyzacji itp., itd. Związkowcy mówili, że polityka państwa doprowadzi do upadku firmy. I niestety mieli rację.

Jeszcze wcześniej, bo w latach 90., związkowcy KGHM sprzeciwili się cichym projektom odsprzedania najlepszych części koncernu amerykańskiemu światowemu koncernowi, który miał lubińską spółkę nobilitować. Związkowcy zaprotestowali, zastrajkowali. Teraz okazuje się, że mieli rację, choć ministrowie nigdy się do tego nie przyznają. KGHM stał się bowiem firmą pukającą do światowej elity, a amerykański potentat już dawno leży na cmentarzu bankrutów.

Dlatego zadziwia mnie upartość, z jaką ministrowie skarbu, rozdający karty na miedzi, blokują wejście do rady nadzorczej KGHM wybranym przez załogę dwóm związkowcom. Że niby mają na sumieniu grzeszki przeciw świętemu prawu korporacyjnemu. Bo kiedyś pod oknami zarządu krzyczeli na prezesów... Minister nie chce mieć w związkach zawodowych partnera?A przecież nie takie winy się wybacza i zapomina w naszych związkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska