Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Joanna Orleańska: Nie mogę uciec z Wrocławia

Małgorzata Matuszewska
Joanna w filmie "Huśtawka"
Joanna w filmie "Huśtawka" Materiały dystrybutora filmu "Huśtawka"
Jako aktorka jestem ciągle zależna od kogoś, mój los jest w czyichś rękach: producentów, reżyserów, specjalistów promocji. I tak naprawdę nie zawsze to wszystko wygląda tak, jakbym chciała. Czasem mam wrażenie, że moja praca jest marnowana. Z Joanną Orleańską, aktorką, absolwentką wrocławskiej PWST rozmawia Małgorzata Matuszewska

Gości Pani we Wrocławiu i Sobótce na planie serialu "Licencja na wychowanie", w którym gra Weronikę Leszczyńską. Jaki - z perspektywy Warszawy, w której mieszka Pani od kilku lat - wydaje się Pani Wrocław?
Jest cudowny. To miasto kojarzy mi się z relaksem, wypoczynkiem, inną jakością życia. Nawet przyjeżdżając tu do pracy, mam wrażenie, że wypoczywam.

Czemu Pani wyjechała?
Uciekłam z Wrocławia, bo nie byłam w stanie znieść ciągłych podróży do Warszawy. To było bardzo męczące, chciałam mieć rodzinę w jednym miejscu, nie fundować dziecku ciągłych rozłąk. Ale od kiedy przeniosłam się do Warszawy, coraz częściej dostaję propozycje z Wrocławia. Przez prawie 1,5 miesiąca kręciliśmy tu film "Zwerbowana miłość" Tadeusza Króla. Rusza drugi sezon "Licencji na wychowanie", będzie emitowana cztery razy w tygodniu. Śmieję się, że przed przeznaczeniem, w tym wypadku Wrocławiem, nie można uciec. Nie uciekłam też przez nazwiskiem męża, po 10 latach małżeństwa zmieniłam własne na jego. Teraz produkcja "Licencji na wychowanie" wynajęła mi kawalerkę, w której mieszkałam z mężem przed laty. To podróż sentymentalna.

Warszawa nie przypomina Wrocławia. Jak się Pani tam czuje?
Szukałam mieszkania kilka miesięcy. Trafiłam na Saską Kępę i stwierdziłam, że to jedyne miejsce przypominające Wrocław. Odwiedzający nas znajomi mówią ze zdumieniem: "tu jest jak we Wrocławiu!". We Wrocławiu mieszkaliśmy na Krzykach, potem na Sępolnie, a oba te miejsca przypominają Saską Kępę. Jest podobny klimat, wszyscy się znają. Na co dzień lubię klimat mniejszego miasta, przejawiający się choćby tym, że w sklepie, w którym kupuję świeże owoce, wszyscy znają się z widzenia.

Co słychać w "Licencji na wychowanie"?
Weronika po raz trzeci zostanie mamą, więc gram z dużym brzuchem. Zupełnie niespodziewanie okazało się, że jestem w ciąży (ale tylko w scenariuszu serialu) i że będę miała problemy wychowawcze z trójką dzieci. W naszym życiu będzie dużo zmian. Gram z Anną Dymną i Krzysztofem Globiszem, z czego bardzo się cieszę. Przeprowadziliśmy się na jakiś czas do domu dziadków, początek tej serii jest kręcony w ich domu, a to przysparza perypetii, bo życie z teściami nie jest łatwe.

We wrześniu planowana jest premiera filmu "Huśtawka". Nie tylko zagrała Pani główną rolę, ale zajęła się nie tylko aktorstwem...
W Warszawie zaczęłam też inną działalność. Postanowiłam pomóc mojemu mężowi, który jeszcze we Wrocławiu prowadził firmę postprodukcyjną, studio dźwiękowe. Teraz firma się rozrosła, zajmujemy się nie tylko postprodukcją dźwięku, zaczynamy tworzyć własne rzeczy. Jesteśmy współdystrybutorami "Huśtawki", promujemy ją. Dla mnie to nowość, wstęp do realizacji następnego marzenia. Za kilka lat chcę produkować filmy. Chciałabym być producentem wpływającym na całość na każdym etapie: od scenariusza, poprzez samą produkcję, postprodukcję i wprowadzanie na rynek.
Po co Pani aż tyle obowiązków?
Jako aktorka jestem ciągle zależna od kogoś, mój los jest w czyichś rękach: producentów, reżyserów, specjalistów promocji. I tak naprawdę nie zawsze to wszystko wygląda tak, jakbym chciała. Czasem mam wrażenie, że moja praca jest marnowana. Nie zarzekam się, że nie będę pracować u innych osób, bo teraz taki rodzaj pracy jest dla mnie totalną odskocznią od codzienności i możliwością skupienia się tylko na aktorstwie. Ostatnio realizowaliśmy dużą kampanię reklamową, a to oznacza dużo więcej spraw do ogarnięcia.

"Huśtawka" to dla Pani szczególnie ważny film?
Tak, bo całkowicie niezależny. Reżyser Tomasz Lewkowicz sam go wyprodukował. Patrząc na niego, obserwuję drogę człowieka, który pracował w zupełnie innym zawodzie, w dojrzałym wieku postanowił zrealizować swoje marzenie, poszedł do prywatnej szkoły filmowej Macieja Ślesickiego, skończył reżyserię i wyłożył własne pieniądze na produkcję obrazu. Postanowiliśmy mu pomóc. Historia z "Huśtawki" dotyka każdego z nas. To opowieść o mężczyźnie mającym poukładane życie, rodzinę, dziecko, który spotyka kobietę pokazującą mu nowe horyzonty. Kobieta jest przeciwieństwem jego żony i stylu życia małżeństwa, a on przeżywa fascynację nieznaną osobą i odmiennym od własnego stylem życia. Tak silnie, że wikła się w romans. Nie potrafi podjąć decyzji, chciałby mieć ułożone życie z kochaną żoną, ale też korci go owoc zakazany. Każdy z nas zetknął się z podobną sytuacją, jeśli nie w swoim życiu, to w życiu znajomych.

Mam nadzieję, że nie czerpie Pani z własnych doświadczeń.
Na szczęście nie musiałam posługiwać się swoimi doświadczeniami. Lepiej, kiedy aktor pracuje wyobraźnią. Gram żonę bohatera, która dla męża zrezygnowała z kariery i poświęciła się dla rodziny. W prawdziwym życiu jestem przeciwniczką takiego poświęcenia. Rezygnacja kobiety z siebie, swoich pasji, twórczości w imię dobra męża i dziecka to pomyłka. Nie potępiam tego, ale często kobieta podporządkowując się mężczyźnie, zostaje zepchnięta do roli gospodyni domowej i w którymś momencie zostaje z niczym. W roli Anny interesowała mnie siła kobiety dowiadującej się o zdradzie, nie poddającej się, tylko odbudowującej samą siebie.

Jak Pani godzi bycie mamą, żoną, producentką, aktorką?
Nie jest łatwo. Jestem Ślązaczką, a na Śląsku zostaliśmy przygotowywani do życia w kulcie pracy. Praca jest wartością samą w sobie, szanujemy ją.

Jako zapracowana kobieta, ma Pani asystentkę?
Nie (śmiech). Z organizacją pracy radzę sobie świetnie. W firmie zatrudniam sześcioro pracowników, pomagają mi dwie fantastyczne dziewczyny po produkcji filmowej. Zaczęłam współpracę z Małgosią Matuszewską, jest cudowną osobą, moją menadżerką. Taka pomoc jest mi już potrzebna.
Jaka jest Pani rodzina?
Mieszkaliśmy w jednym, dużym domu. Zawsze były w nim bardzo silne kobiety: moja mama, ciocia - siostra mamy, babcia, prababcia. Babcia prowadziła salon fryzjerski na parterze kamienicy. Nauczyłam się bardzo dobrej, śląskiej organizacji zajęć i ta umiejętność pomaga mi żyć. W rodzinie miałam ogromne wsparcie. I pewnie dlatego rodzina jest dla mnie ogromną wartością, fundamentem. Z mężem jesteśmy razem 17 lat, w tym roku obchodzimy 11 rocznicę ślubu.

Nie chciała Pani zostać fryzjerką, dzięki doświadczeniom Babci?
Nie. Ale w dorosłym życiu ciągle jestem niezadowolona z fryzury, nie mogę trafić na odpowiedniego fryzjera. Być może dlatego, że jako dziecko szłam do salonu, gdzie świetne fryzjerki zawsze pięknie czesały moje warkocze. Potem uwielbiałam fryzjerki w Teatrze Polskim. To była stara, dobra szkoła.

Kobiety lepiej sobie radzą w życiu, niż panowie?
Tak, bo mają podzielną uwagę. Potrafią opiekować się dzieckiem, drugą ręką gotować obiad, jednocześnie myśleć o swojej pracy. Skupiony mężczyzna nie potrafi rozłożyć swojej uwagi na kilka spraw, jest skupiony na jednej. Kobieta musi mieć rozproszoną uwagę, żeby wiedzieć, co się dzieje z jej dziećmi, jej domem itd. Pomaga mi umiejętność podzielnej uwagi. Realizowanie siebie, własnych pasji dodaje energii, skrzydeł. Ale też nieocenioną pomoc niesie moja mama, która zamieszkała w Warszawie i pomaga w wychowaniu córki, kiedy wyjeżdżam. Tosia oczywiście często jeździ ze mną do Wrocławia, mieszka u dziadków i jest bardzo szczęśliwa, ale zaczyna chodzić do przedszkola, bo ma cztery lata, więc trzeba się nią zająć.

Jest wrocławianką z urodzenia?
Już warszawianką. Kiedyś, jak przyjechałyśmy na moje zdjęcia, Tosia poszła do piaskownicy. Na pytanie koleżanki "skąd jesteś?", odpowiedziała: "no wiesz... ja to po prostu mam trzy domy. Jeden w Warszawie, drugi w Bytomiu, a trzeci we Wrocławiu" (śmiech). Ona nie jest z jednego miejsca. Jej świat jest tam, gdzie są rodzice.

Wróci Pani do Wrocławia?
Nie zarzekam się, że zostanę na zawsze w Warszawie. Nie przywiązuję się do myśli, że coś jest constans. Jestem otwarta.

Jesteście Państwo współproducentami filmu "Zwerbowana miłość", w którym zagrała Pani główną rolę.
Czekam na premierę, prawdopodobnie na przełomie roku. To mojej ukochane dziecko, także dlatego że producentami są wrocławianie: firma MediaBrigade. Bardzo spodobał mi się scenariusz. Podobne historie czytamy w gazetach: lata 80., kobieta - wolny ptak dorabia sobie jako prostytutka. Nagle zaczyna koło niej kręcić się mężczyzna, pomagać jej i niespodziewanie wkrada się w jej życie. Okazuje się silnym człowiekiem, dającym poczucie bezpieczeństwa, więc kobieta zwyczajnie się w nim zakochuje. Ale ta miłość nie jest zupełnie czysta, to miłość na zamówienie. Dziewczyna zgadza się współpracować ze służbami bezpieczeństwa. To historia oparta na faktach. Mężczyznę gra Robert Więckiewicz, Krzysztof Stroiński jego przyjaciela, Sonia Bohosiewicz i Maria Seweryn moje koleżanki po fachu.
Znajdzie Pani czas na wakacje?
W tygodniowej przerwie między zdjęciami "Licencji na wychowanie" lecimy na Korfu. Pracy jest rzeczywiście mnóstwo, bo na 29. Koszalińskim Festiwalu Debiutów "Młodzi i Film" we wrześniu pokażemy "Zwerbowaną miłość", 15 września jest premiera "Huśtawki", musimy skończyć jej promocję i zaprosić widzów do kin od 17 września.

Serial "Szpilki na Giewoncie" to też sentymentalny powrót do czasów wrocławskich? Gra w nim Pani obok wrocławianki Magdaleny Schejbal.
Serial produkuje firma Paisa Films, Maciej Ślesicki zaproponował mi udział w nietypowej dla mnie roli - najlepszej przyjaciółki Ewy granej przez Magdę Schejbal, która w pierwszym odcinku ląduje w łóżku z narzeczonym Ewy. Serial zderza supernowoczesną "warszawkę", w której ludzie jeżdżą świetnymi samochodami i robią wielkie kariery w reklamie ze zwyczajnym życiem prowincji. Ewa zostaje karnie zesłana do oddziału zakopiańskiego firmy, w której pracuje i przeżywa zderzenie dwóch światów. Reprezentuję ten skażony, zły.

A w "Prezydentkach" na Świebodzkim zagrała Pani Dziewicę Maryję. Coś się zmieniło, że nie grywa już Pani łagodnych osób?
W filmie "Trzy minuty. 21.37" Macieja Ślesickiego, który wchodzi na ekrany w październiku, zagrałam aktorkę zostawiającą chorego reżysera, nie mogącego pracować nad filmem. Reżyserzy coś muszą we mnie dostrzegać, skoro właśnie teraz proponują mi takie role. Mój mąż mawia żartobliwie: "kiedy grałaś grzeczne dziewczynki i skromne nauczycielki, nazywałaś się Pierzak. Prostytutki gra Joanna Orleańska".

A co słychać w "Złotopolskich"?
Nic, są stare, nakręcone odcinki, ale nic nowego już nie powstaje.

Ma Pani czas na teatr?
Nie. Pięć sezonów pracowałam w Teatrze Studio, odeszłam, bo urodziłam Tosię. Zrezygnowałam ze sceny, bo mając małe dziecko, nie mogę pracować od godz. 10 do 14 i od 18 do 22. Tosia musiałaby sama poszukać domu, w którym chcieliby ją adoptować, bo nawet na to nie znalazłabym czasu. Teraz kończę pracę na planie filmowym, biegnę do firmy, a wieczory i weekendy przeznaczam dla córki. Tosia jest za mała na moją pracę w teatrze. Ale myślę, że jeszcze pół roku - rok i zatęsknię za teatrem. Ale najbardziej wzdycham za wrocławskim Teatrem Polskim. Może dlatego, że tam debiutowałam?
To był debiut w "Naszym człowieku" w reżyserii Walerija Fokina.
Byłam jeszcze studentką, ta rola była bardzo fajnym doświadczeniem. Potem zagrałam w "Prezydentkach" w reżyserii Krystiana Lupy, "Śnie nocy letniej", gdzie bardzo dobrze układała mi się współpraca z Rudolfem Ziołą. Dziś wszędzie spotykam wrocławian, mnóstwo kolegów pracuje w Warszawie. Do Studia trafiłam także dzięki wrocławianinowi. Przyjechałam do Warszawy, nie mając nic. Po wyjściu z Dworca Centralnego, pierwszym teatrem rzucającym się w oczy jest Studio. Poszłam więc właśnie tam i złożyłam papiery. Dyrektor powiedział, że na razie nie ma żadnej propozycji. Wychodząc, spotkałam reżysera Tomasza Mana z Wrocławia. Zapytał: "co tu robisz?". "Szukam pracy". "Ojej, aktorka mi zrezygnowała z roli w spektaklu, nie mam żadnej. Nie chciałabyś zagrać?". Chciałam i dostałam pracę w Studiu. Zagrałam Cygankę w "Zbyt głośnej samotności" według prozy Hrabala, obok Stanisława Brudnego. Kelnerką była Izabela Szela, koleżanka z Wrocławia, Antykwariusza zagrał Andrzej Mastalerz, którego też znałam z Wrocławia. Wszystko zostało w rodzinie.

Co Pani myśli o wprowadzeniu parytetu?
Jestem za popieraniem kobiet. Mężczyźni nas odsuwają, myśmy też się same trochę odsunęły od ważnych spraw. Tak jest świat skonstruowany, że kobiety lubiane to atrakcyjne, piękne i dobrze sobie radzące, byle nie lepiej od mężczyzn.

Pani ani się nie odsunęła, ani nie została odsunięta i znakomicie Pani sobie radzi.
Ale też trafiłam na mężczyznę, który potrafi to docenić, a moje osiągnięcia nie są dla niego ujmą, tylko wartością. Mąż pochodzi z bardzo fajnej rodziny o wschodnich korzeniach. Paweł jest otwarty, rodzinny. I jest człowiekiem, który ma ogromne poczucie własnej wartości, nie musi się przeglądać w oczach kobiet, by ją dostrzec. Fajne jest dla niego, że razem możemy coś tworzyć i że się wspieramy. Miłość dla mnie jest wyższym stopniem przyjaźni.

W takim duchu wychowa Pani Tosię?
Odradzałabym jej związek z zauroczenia, bo takie związki się nie sprawdzają. Po pierwszej fascynacji przychodzi świadomość, jaki naprawdę jest człowiek, który nas fascynuje. Warto więc najpierw się zaprzyjaźnić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska