Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Rybczyński - wyrzut sumienia wrocławskich elit

Janusz Wolniak
Rybczyński na spotkaniu ze studentami wrocławskiego ASP
Rybczyński na spotkaniu ze studentami wrocławskiego ASP
Czy mogą spać spokojnie panowie Zdrojewski, Gawłowski i Banasiak, kiedy Zbigniew Rybczyński, pierwszy polski laureat Oscara, przypomina jak wyrzucono go z CETY-y (Centrum Technologii Audiowizualnych) i jakich krzywd doświadczył 10 lat temu w Polsce?

Dokładnie 40 lat temu Zbigniew Rybczyński otrzymał jako pierwszy Polak Oscara za film „Tango”. 10 lat temu wrócił do Polski, by po czterech latach ponownie przenieść się do Stanów Zjednoczonych. Teraz przyjechał do Wrocławia, by odebrać tytułu doktora honoris causa przyznany mu przez Senat Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta.

Przyjazd Zbigniewa Rybczyńskiego i jego żony Doroty nie wywołał w mainstreamowych mediach większego zainteresowania. A wydawałoby się, że okazja jest przednia. Wszak laureat Medalu Zasłużony Kulturze Gloria Artis jest znany na całym świecie i nie spoczął na laurach, ale dalej tworzy filmy i głosi wizjonerskie teorie budzące podziw naukowców różnych dziedzin.

W dzisiejszych czasach dekada to niemal wieczność. Przypomnę zatem w skrócie, co działo się, kiedy Zbigniew Rybczyński opuszczał ponownie Polskę 10 lat temu i jeszcze dużo wcześniej. Jednak najpierw przenieśmy się do czasów PRL-u.

Po uzyskaniu dyplomu w 1973 w słynnej łódzkiej filmówce (PWSFTviT ) realizował, oparte przede wszystkim na animacji, filmy autorskie w Studiu Małych Form Filmowych Se-Ma-For w Łodzi. Dwa lata spędził w Wiedniu, na kontrakcie Filmu Polskiego, zajmując się przede wszystkim pracą dydaktyczną. Tam rozpoczął pracę nad filmem, który przyniósł mu światową sławę i otworzył możliwości pracy z największymi artystami świata. Film powstał 1980 roku, ale Oskara przyznani mu trzy lata później. Potem powstały kolejne dzieła i niezwykle popularne teledyski dla tak uznanych artystów jak Mick Jagger, John Lennon, Simple Minds, The Art of Noise, Chucka Mangione, Pet Shop Boys czy Alan Parsons Project. Te nazwiska do dzisiaj robią ogromne wrażenie.

Jednak Rybczyński chciał i dalej chce osiągnąć coś więcej. Artysta rozpoczął pisanie własnych programów komputerowych i podjął próby rozwiązywania problemów związanych z kreacją obrazu.

W 2008 roku powrócił do Polski, by rok później stworzyć we Wrocławiu Centrum Technologii Audiowizualnych, którego został dyrektorem artystycznym. Miało to być studio wielowarstwowego obrazu realizowanego bez postprodukcji. W stolicy Dolnego Śląska w pełni autorski pomysł, program i realizacja Rybczyńskiego spotkała się początkowo z entuzjastycznym przyjęciem władz zarówno samorządowych (ówczesnego prezydenta Rafała Dutkiewicza) i rządowych (ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego). Kiedy realizacja projektu zbliżała się już do końca w marcu 2012 roku Zbigniew Rybczyński zaniepokojony brakiem postępu prac żąda od dyrekcji dostępu do wszystkich dokumentów prawno-finansowych związanych z jego projektem. Jednocześnie powiadamia ministerstwo kultury o nadużyciach finansowych w ośrodku. Według Rybczyńskiego z CeTy „wyparowało” od 6 do 8 mln zł. Rozpoczyna się kontrola jednej z urzędniczek ministerialnych, po której wnioskuje o pelną

kontrolę od początku istnienia CeTy, zwolnienie dyrektora Gawłowskiego i natychmiastowe skierowanie sprawy do prokuratury. Efektem tych działań jest odejście w czerwcu 2012 r. na urlop zdrowotny dyrektora CeTy Roberta Gawłowskiego i powołanie na jego miejsce tymczasowego dyrektora Marka Dąbrowskiego, którego w grudniu zastępuje już na stałe (do dzisiejszego dnia) Robert Banasiak. Pełnej kontroli nikt nie podejmuje i postępowania prokuratorskiego też nie ma.

W styczniu 2013 roku następuje w obecności ministra Zdrojewskiego otwarcie ośrodka, ale między dyrektorem głównym CeTy a dyrektorem artystycznym czyli Rybczyńskim współpraca się nie układa.

Rybczyński jest zdania, że poprzedni dyrektor czyli Robert Gawłowski uczynił nadużycia finansowe i żąda skierowania sprawy do prokuratury. Jednak sam zostaje najpierw ukarany karą upomnienia, a 9 października, dokładnie 10 lat temu otrzymuje wypowiedzenie z pracy i dostaje kwadrans na opuszczenie ośrodka. Rybczyński zwołuje wtedy konferencję prasową, przedstawiając publicznie zarzuty wobec poprzedniej dyrekcji, obecnego dyrektora i ministra. A ministerstwo kultury wydaje oświadczenie o poważnych nieprawidłowościach i o tym, że „ewentualną odpowiedzialność za nadużycia ponieść może również Pan Rybczyński”.

Reżyser żąda przywrócenia do pracy, przeprosin, składa zeznania w Urzędzie Kontroli Skarbowej. W jego sprawie kilkaset osób podpisuje petycję, w tym wielu pracowników CeTa. Jednak artysta nie uzyskuje wsparcia, a kontrole i dochodzenia toczą się ślimaczo.

Po bezskutecznych próbach odzyskania sprzętu jaki zostawił w CeTa, rok później Rybyczyński wyjeżdża na stałe do USA. Jednocześnie wszczął szereg procesów o zniesławienie, które toczyły się jeszcze do 2022 roku. Wszystkie jego zażalenia poza jednym przypadkiem zostały odrzucone. W 2015 roku były minister kultury Bogdan Zdrojewski prawomocnie przegrał proces o ochronę dóbr osobistych ze Zbigniewem Rybczyńskim, który jakoby miał się domagać zatrudnienia swojej żony w Centrum Technologii Audiowizualnych na stanowisku dyrektorskim. I musiał przeprosić.

Sprawa zwolnienia Rybczyńskiego stanęła nawet w 2013 roku na sejmowej Komisji Kultury, ale to nie spowodowało żadnego trzęsienia ziemi.

Pytamy dzisiaj obecnego we Wrocławiu reżysera jak wspomina tamten czas. Czy zamierza odwiedzić CeTę? Mówi, że jest mu po prostu smutno:

-Miałem tam zakaz wstępu. Dano mi 15 minut na opuszczenie budynku. Długo walczyłem z prawnikami by w ogóle dostać się do środka i odebrać swoje rzeczy. Ale i tak nie oddali mi mojego sprzętu. W związku z tym zwróciłem się o pomoc do sądu, ale przegrałem. Uznali, że ja dołączyłem części mniejsze do części większych. Jeśli w Polsce masz karoserię Mercedesa, a nie masz silnika, gdzieś ukradniesz silnik i wstawisz ten silnik do samochodu, to wtedy ten silnik należy do samochodu, a ty jesteś właścicielem silnika – tłumaczy obrazowo.

Gorzko wspomina też toczące się wiele lat w różnych instancjach sprawy sądowe z Bogdanem Zdrojewskim.

-Sprawa ze Zdrojewskim się zakończyła, ja przegrałem odwołanie. Sąd uznał, że ponieważ ja i Zdrojewski byliśmy osobami publicznymi, to mamy prawo do wyrażenia swojej opinii nawzajem i powinniśmy być przygotowani, że możemy być obrażeni, bo do tego mamy prawo. Jest to smutna dla mnie przeszłość. I tyle – mówi Rybczyński.

W 2014 roku, po konflikcie z dyrekcją CETy, Rybczyński wyjechał z Polski do USA i osiedlił się na dwuhektarowym ranczo niedaleko Tucson w Arizonie. Wraz z żoną Dorotą Zgłobicką, która również jest filmowcem, Zbig stworzył Gila Monster Studios.

Pytamy go czy coś się zmieniło od czasu, kiedy wygłosił w 2013 roku referat w Salonie prof. Dudka. Mówi zdecydowanie, że nie.

- Staram się to zbudować w Stanach na własnej farmie w Teksasie, którą mogłem kupić dzięki temu, że wcześniej sprzedałem na aukcji wszystkie swoje dzieła sztuki w Polsce, mieszkanie po rodzicach. Wszystkie pieniądze wydałem na budowę studia i małego kawałka ziemi na pustyni. Mam z żoną Dorotą wiele pomysłów, zrobiliśmy już parę filmów. Zamiast studentów w Polsce, mam studentkę Dorotkę, ja jestem jej studentem i kontynuuję to, co chciałem zrobić. Nic się nie zmieniło.

We Wrocławiu oprócz tego, że otrzymuje tytuł doktora honoris causa, spotyka się ze studentami ASP, gdzie opowiada swojej pracy i swojej drodze życiowej, w galerii „Entropia” uczestniczy w odsłonięciu instalacji Niekończące się Tango autorstwa Alicji i Mariusza Jodko i rozmawia z publicznością.

Jest członkiem Amerykańskiej Akademii Filmowej, uczestniczy w pracach komisji nominacyjnych przyznających Oscary i samym głosowaniu. Jeszcze nie oglądał kandydującej do Oscara polskiej produkcji „Chłopi”. Pytam jak ocenia dzisiejszy świat z perspektywy amerykańskiej i jak się w tej Ameryce żyje.

- W Stanach sytuacja jest ciężka, zachodzą gigantyczne zmiany, o których poza Ameryką się nie mówi. Tam się dzieje pełna komunizująca rewolucja, to jest wynik procesów zachodzących na całym świecie. Ma to wszystko taki marksistowski charakter. Trudno to oceniać, bo to nie dzieje się bez jakiegoś podłoża historycznego. Smutną sprawą jest to, że są cenzurowane wiadomości, generalnie na świecie, w skali światowej. W świecie zachodnim wszystkie widomości są kontrolowane przez kilka wielkich koncernów, bo to są olbrzymie organizacje kontrolujące całą informację, a w social mediach, jak i ogólnej codziennej prasie, wielkich stacjach telewizyjnych.

Równie krytycznie „Zbig” ocenia polskie media, posiłkując się przykładem TVN-u, który regularnie ogląda.

-Jeżeli przez granicę przechodzi 5 milionów ludzi z całego świata i ci ludzie są wpuszczani do Stanów i o tym nie ma w ogóle informacji, to jest bardzo niebezpieczne. Nie wiemy czego jesteśmy uczestnikami tego, co się dzieje na świecie. W Polsce, w Wiadomościach TVN, które oglądam nie ma żadnych informacji na ten temat. Ludzie nie mają informacji o tym, co się naprawdę dzieje.

Bardzo entuzjastycznie ocenia to, co obecnie zastał w Polsce. Przed przyjazdem do Wrocławia był z żoną u rodziny w Krakowie.

-Widzę, że w Polsce zaszły bardzo pozytywne zmiany. Byłem w Krakowie, jechałem tam wypożyczonym samochodem przez całe miasto, uliczki, osiedla, potem wyjeżdżam na autostradę, patrzę się na pobocza, na pejzaż, a to wszystko upodobniło się do zachodniego świata. Nie widzę już takiej biedy, nędzy. Optycznie widzę bardzo pozytywne zmiany. Polska się rozwija. Ja obserwowałem to od czasu upadku Komuny przez lata. To wszystko idzie w bardzo fajnym kierunku, a jeśli chodzi o władzę, to bez względu na to, kto rządzi, to bardzo wielu polityków kradnie pieniądze. Korupcja jest wszędzie na świecie, od Stanów Zjednoczonych po Europę, wszędzie. Aniołów nie ma, ostatnim był Ghandi i Matka Teresa – kończy swoją opinię Rybczyński.

Profesor Siegfried Zielinski o twórczości autora „Tanga” mówi:

- Rybczyński jest jednym z niewielu rzadkich artystów, dla którego świat sztuki i technologii jest jednością i nie powinien być rozdzielony. Ja go nazywam prawdziwym renesansowym artystą.

To nie przesadzona opinia. Umberto Eco mówił o nim jako Leonardo da Vinci XXI wieku. Rybczyński nie tylko marzy, ale swoje pomysły ciągle realizuje i zaraża nimi innych. Niestety szansa stworzenia „Studio ideale” została w Polsce zaprzepaszczona.

W auli budynku głównego wrocławskiej ASP przy pl. Polskim do 17 października można oglądać wystawę „Zbigniew Rybczyński: Nie mogę się zatrzymać!” Jak piszą organizatorzy z ASP: -Wystawa prezentuje wybór najważniejszych dzieł filmowych artysty, a także przykłady szkiców koncepcyjnych, stanowiących zapis jego wyjątkowego procesu twórczego, obejmującego teoretyczne badania i eksperymenty technologiczne.

Czy przyjdzie ją obejrzeć senator Bogdan Zdrojewski, kandydujący obecnie do sejmu? Czy dzisiaj nie ma sobie nic do zarzucenia?

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska