Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Świetny Lear według Znanieckiego (RECENZJA)

Katarzyna Kaczorowska
Jerzy Artysz jako król Lear. Za nim Wojciech Malajkat – błazen Fool, Marta Mika – Regana i Karina Skrzeszewska jako Goneryla
Jerzy Artysz jako król Lear. Za nim Wojciech Malajkat – błazen Fool, Marta Mika – Regana i Karina Skrzeszewska jako Goneryla Marek Grotowski
Projekt Laboratorium Jutropera „W poszukiwaniu Leara: Verdi” Michała Znanieckiego w Imparcie. Jeśli nie widzieliście, żałujcie. I już szykujcie się na grudzień.

Mikołaj Gogol w słynnym „Rewizorze” rzuca nam brutalnie prosto w twarz słowa: „I z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie!”. Kiedy mi się przypominają, zawsze mam przed oczyma Tadeusza Łomnickiego w genialnym przedstawieniu zrealizowanym wieki temu dla Teatru Telewizji. Przyczepił się do mnie ten Gogol podwójnie. Bo po pierwsze, Łomnicki zmarł na scenie w czasie próby generalnej „Króla Leara”. A po drugie, oglądając spektakl wyreżyserowany przez Michała Zna-nieckiego „W poszukiwaniu Le-ara: Verdi” jak uprzykrzona mucha krążyło mi po głowie „I nad czym tak płaczecie? Nad sobą płaczecie!”.

Szekspirowski „Król Lear” to najbardziej egzystencjalny dramat wielkiego stratfordczyka. Starość to nieuchronna perspektywa każdego z nas. Zależność od innych – młodszych, zdrowszych – w mniejszym bądź większym stopniu również. Poruszającą tragedię starego ojca, oszukanego przez dwie córki i równocześnie okrutnego dla tej jedynej, która kocha go prawdziwie, uwielbia teatr. Kultura masowa, do której przynależy film, jakoś sobie z nią nie radzi, czego dowodem tylko dwie ekranizacje „Króla Leara”. Jedną zrobił wielki innowator teatru Peter Brook, a drugą genialny Akiro Kurosawa, który pokazał, że ta historia jest prawdziwa w każdym kontekście, w każdym języku i w każdym czasie. Do tego wąskiego grona wybitnych dołączył we Wrocławiu Michał Znaniecki, świetny reżyser operowy, specjalista od megawido-wisk plenerowych, ale też i odprzekraczania barier, które w gruncie rzeczy sami budujemy w swoich umysłach.

Znaniecki doświadczenia włoskie zdobyte w hospicjach w Piemoncie i Apulii postanowił przenieść na grunt wrocławski– przez pół roku jego zespół pracował z podopiecznymi wrocławskich domów opieki nadopowieścią o królu Learze. Oni najpierw mierzyli się z własnymi, często bardzo bolesnymi doświadczeniami. Potem poznawali historię króla Leara i jego trzech córek. A na końcu historię samego Giuseppe Ver-diego, wielkiego kompozytora operowego, który zaczął pracować nad dramatem Szekspira w wieku 30 lat i nigdy go nie ukończył, choć skomponował część dzieła, wykorzystywanego później w innych jego operach. Sięgnął po nie właśnie Znanie-cki, budując opowieść z tekstu Szekspira i arii Verdiego, tworząc zupełnie nową jakość artystyczną. Co ciekawe, kompozytor ze swoich prywatnych pieniędzy kupił willę nazwaną „Casa Verdi” i utworzył w niej dom opieki dla starych ludzi, który sam finansował...

Przyznam szczerze, że bałam się tych poszukiwań, do których Znaniecki wciągnął małą armię ludzi. Bałam się tego, co znajdą, z czym będą musieli się zmierzyć. I w sobotę na premierze we wrocławskim Centrum Sztuki Impart zobaczyłam prawdziwy sens teatru i wielkie święto zwykłych ludzi.
Kostium i zawodowcy, czyli Wojciech Malajkat w roli błazna, Jerzy Artysz jako Lear, Ewa Bie-gas – Kordelia, Karina Skrze-szewska – Goneryla i Marta Mi-ka jako Regana, nadali tej opowieść uniwersalny charakter, jednocześnie nie zabijając w niej prawdy. Dostaliśmy więc z jednej strony teatr, ze wszystkimi jego maskami, ale z drugiej to, co jest jego istotą i siłą – wzruszenie.

Wierzę, że premiera była najważniejszym dniem w życiu aktorów amatorów, którzy już czekają na grudniowe spektakle w Teatrze Capitol. Nie słyszałam cienia teatralności w krzyku: „Zobaczysz, trafisz pod most Kierbedzia! Tam cię oddadzą!”. A jednocześnie zobaczyłam dobry spektakl, świetnie zagrany i zaśpiewany – bo jak podkreślił w rozmowie ze mną Michał Znaniecki – nie chodziło o terapię zajęciową, ale o prawdziwą sztukę.
Przed Jerzym Artyszem – 83 lata! – należałoby po prostu klęknąć. W duecie z Ewą Biegas, w arii z „Rigoletto” – „Lassu in cielo” – oboje wybitni. Artysz to wielki śpiewak i wielki aktor, a po spektaklu przyznał, że zaproszenie do realizacji tego przedstawienia było dla niego wyzwaniem i bardzo ciekawym doświadczeniem. Brawa należą się też Ewie Biegas. To nie tylko ceniona sopranistka. Na scenie równie ważna, obok ekspresji i możliwości głosu, jest dla niej gra aktorska. I tu też słowa uznania należą się dramatyczno-ironiczno-okrutnemu Wojciechowi Malajkatowi.

Wrocławianka Karina Skrze-szewska, która karierę robi na zachodzie Europy, po spektaklu wskazując głową na jedną z aktorek amatorek, powiedziała mi: – Ta pani, na pytanie,czemu ciągle jest smutna, odpowiedziała: „Mam czworo dzieci i żadne mnie nie chciało wziąć”.
Kiedy patrzyłyśmy na nią, zajętą rozmową, jakiś uśmiech się jednak błąkał po jej twarzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska