Wcześniej nieoficjalnie mówiono, że Sąd Polubowny PZPN zasądził na rzecz Tarasiewicza niecałe 500 tys. zł. Jak nam się jednak udało dowiedzieć kwota ta jest o wiele większa i sięga ponad miliona. Dlaczego? Otóż były trener Śląska Wrocław domagał się nie tylko kwoty, którą WKS powinien zapłacić mu do końca kontraktu, ale także całej premii zdobytej za wicemistrzostwo oraz wszystkie wygrane mecze w tym sezonie. Problem w tym, że gdy po szóstej kolejce sezonu 2010/2011 opuszczał Oporowską Śląsk miał na koncie... 4 punkty. Ostatecznie sąd przyznał mu tylko pieniądze za II miejsce w lidze.
W klubie twierdzą, że wielokrotnie podczas negocjacji (jeszcze przed skierowaniem sprawy do PZPN) proponowano szkoleniowcowi uczciwe pieniądze. Ostatnia oferta mówiła o wypłacie całych pieniędzy za niewykonany kontrakt oraz procentowej premii za wywalczone w tamtym sezonie punkty - co prawda tylko cztery, ale składające się na wicemistrzowski dorobek. Nie oferowano pieniędzy za zwycięstwa. - Nie było takiej propozycji. Gdyby się pojawiła nie poszlibyśmy do sądu - twierdzi jednak pełnomocnik Tarasiewicza Marcin Kwiecień.
Dziś zbiera się Komisja Dyscyplinarna Polskiego Związku Piłki Nożnej. To o tyle interesujące, że od wtorku na jej stole są wnioski o ukaranie Śląska Wrocław za niewykonanie wyroku Sądu Polubownego w sprawie sporu z trenerem Ryszardem Tarasiewiczem.
Wydawało się, że wspomniana komisja poczeka na decyzję sądu powszechnego, do którego zwrócił się WKS. Nie jest to jednak oczywiste.
Takie rozwiązanie sugerował na naszych łamach we wtorek mecenas Artur Jędrych, przewodniczący Komisji Dyscyplinarnej, chociaż wtedy zaznaczał, że to rozważania teoretyczne, bo obrady dopiero się odbędą. Problem w tym, że sąd powszechny odrzucił wniosek mistrzów Polski o zawieszenie wykonania wyroku. - Trudno mi się do tego ustosunkować, bo w tej chwili wiem o tym jedynie z doniesień medialnych. Cała sprawa jest wielowątkowa. Jej rozstrzygnięcie w moim odczuciu może być ważne dla całej polskiej piłki - mówił wczoraj Andrzej Dobrowolski, który w sporze reprezentuje wrocławski klub. Ostatecznie okazało się, że wniosek przepadł tylko dlatego, że był przedwczesny. - Mecenas Kwiecień (Marcin Kwiecień - pełnomocnik Tarasiewicza) twierdzi, że złamaliśmy statut PZPN-u. My przecież nie mamy zastrzeżeń, czy wyrok jest merytoryczny. Składamy tak zwane "nadzwyczajne zaskarżenie". Korzystamy z prawa, które nam przysługuje - dodaje.
W dużym skrócie chodzi o to, że statut PZPN zobowiązuje przy podpisywaniu umowy obie strony do umieszczenia w niej klauzuli, że "spory o prawa majątkowe (...) poddają pod rozstrzygnięcie Piłkarskiego Sądu Polubownego PZPN". Ten zapis tymczasem - wbrew temu co zaleca związek - nie pojawił się w dokumencie parafowanym przez Tarasiewicza i klub. Tak przynajmniej twierdzi WKS i właśnie to chce wykorzystać. Wzór umowy przy podpisywaniu przedstawił zresztą sam trener.
- Wspomnianej klauzuli nie ma, ale jest zapis, że wszelkie spory i inne kwestie nieuregulowane w umowie rozstrzygają przepisy i organy właściwie dla Polskiego Związku Piłki Nożnej - dodaje Kwiecień.
- Aby wyrok mógł zostać wyegzekwowany przez komornika, potrzebne są dwie rzeczy. Decyzja sądu polubownego - to mecenas Kwiecień ma - i wspomniana klauzula. Tej w umowie nie ma, zatem wyrok jest niewykonalny. Dlatego ta sytuacja jest kuriozalna - tłumaczy Dobrowolski przyznając jednak, że wciąż klubowi grożą sankcję od PZPN-u.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?