Powodowali fikcyjne wypadki we Wrocławiu. Tak działała szajka wyłudzająca pieniądze
Kolizje dokładnie wyreżyserowane...
Czasem do kolizji dochodziło poza miastem. Często wykorzystywany był scenariusz podobny do tego z Marszowickiej. Jedno z aut wymijając mercedesa, który miał być uszkodzony, ocierało się o niego. Potem, mercedes dodatkowo wjeżdżał w drzewo, słup czy barierę z boku drogi.
Ubezpieczycieli oszukiwano nie tylko pozorując kolizje. Były też zgłaszane dewastacje samochodu. W 2013 roku Maciej K. dostał kolejne 100 tysięcy. Tym razem „nieznany sprawca” miał powybijać szyby w aucie, zaparkowanym w małej wiosce koło Trzebnicy, a potem ostrym narzędziem uszkodzić siedzenia. Oskarżenie jest pewne, że to kolejna fikcyjna szkoda. Prokuratura twierdzi, że sprawca dewastacji najpierw pociął siedzenia a dopiero potem powybijał szyby.
Inny wątek tej sprawy to wyłudzanie kredytów na zakup aut. Było to możliwe bo z Maciejem K. związani byli szefowie firmy zajmującej się pośrednictwem w załatwianiu samochodowych kredytów. Dzięki temu w lutym 2011 roku udało się np. uzyskać 25 tysięcy złotych na kupno mercedesa. Auto – według dokumentów – kosztować miało 47 tysięcy ale część ceny kredytobiorca zapłacił gotówką. Przynajmniej na papierze. Na prawdę ten samochód … w ogóle nie istniał. Bo w sierpniu poprzedniego roku doszczętnie spłonął na wrocławskim Psim Polu.
Główny oskarżony nie przyznał się do postawionych mu zarzutów. Na przesłuchaniach konsekwentnie odmawiał wyjaśnień. Odezwał się tylko raz przekonując, że wszystkie kredyty na zakup aut zostały uczciwie spłacone.