Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pobity umierał dwa dni, był przy nim tylko pies

Marcin Rybak
Janusz Wójtowicz/ Gazeta Wrocławska
Stanisław został brutalnie pobity i obrabowany z 600 zł. Umierał dwa dni w obozowisku bezdomnych przy ul. Ślężnej we Wrocławiu. Błagał oprawców o szklankę wody. Gdy już umarł, obcięli mu głowę, schowali w krzaki i przenieśli się w inne miejsce. Przy zwłokach został tylko wierny pies. Warował pięć dni. Tę wstrząsającą historię opisuje akt oskarżenia, posłany w marcu do sądu przez Prokuraturę Rejonową Wrocław Krzyki Zachód.

Dramat wydarzył się w czerwcu ubiegłego roku. Pisaliśmy wówczas w "Gazecie Wrocławskiej" o pożarze opuszczonej altanki na ogródkach przy ul. Ślężnej. W pogorzelisku strażacy znaleźli ciało mężczyzny z obciętą głową. W czasie śledztwa odtworzono dramatyczne wydarzenia.

Stanisław, mieszkający samotnie hydraulik, był już po sześćdziesiątce. To był ufny człowiek, łatwo nawiązywał znajomości.
Do tragedii doszło 15 czerwca, po południu. Stanisław jak zwykle wyszedł na spacer ze swoim labradorem. Poszli do parku, a wracając wstąpili na hot doga na stację Orlen u zbiegu Ślężnej i Sztabowej.

Tam poznał Jerzego i troje jego towarzyszy: Mariusza, Piotra i Joannę. To bezdomni mieszkający w opuszczonej altance na pobliskich ogródkach działkowych. Jerzy był szefem grupy. Joanna i Mariusz nazywali go "szeryfem". To on organizował ich wspólne życie, odbierał zarobione pieniądze. A zarabiali żebraniem na stacji benzynowej. Czasem klienci stacji dawali im drobne pieniądze, czasem kupowali hot doga. Bezdomni na stacji kupowali najczęściej papierosy i alkohol.

Tak też było 15 czerwca. Jerzy i jego towarzysze mieli przy sobie butelkę wódki. A pan Stanisław dał się namówić na wspólną imprezę na działkach. Usiadł z nimi i rozmawiał, a oni pili. Kilka minut przed godz. 18 do Stanisława zadzwoniła siostra. Słyszała przez telefon, że jest w towarzystwie jakichś osób, których wcześniej nie znała. Do dziś jest przekonana, że jej brat był trzeźwy.

Jerzy zorientował się, że ich nowy znajomy ma przy sobie gotówkę. I to aż 600 zł. Postanowił, że trzeba go okraść.
Atak zaczął Mariusz, który rzucił się na Stanisława i zaczął go bić w głowę. Przewrócił, kopał nogami po całym ciele. Mężczyzna próbował uciekać, wzywał pomocy. Ale nikt go nie słyszał. Piotr wziął spory kamień i rzucił nim w głowę Stanisława. Ten upadł na ziemię i już się więcej nie ruszał. Przestał wzywać pomocy.

Jerzy zabrał 600 zł. Nie chciał się podzielić z kompanami i pokłócili się o pieniądze. Ostatecznie jednak po chwili zasiedli zgodnie do stołu i dalej pili wódkę. Piotr i Mariusz zaciągnęli Stanisława w pobliskie krzaki, by go nikt nie widział. Zakrwawioną koszulę zdjęli i przebrali go w inną. Tam go zostawili i wrócili na libację. Wreszcie wszyscy poszli spać.

Następnego dnia nad ranem, około czwartej, Jerzy pojawił się na stacji benzynowej, by zrobić zakupy. Przez cały dzień, 16 czerwca, Stanisław jeszcze żył. Piotra i Joannę, gdy przychodzili popatrzeć, co z nim jest, prosił o pomoc. Prosił, żeby podali mu choć szklankę wody. Ale oni nie zrobili nic, by mu ulżyć.

Jerzy za zrabowane pieniądze kupił jedzenie i piwo. Ugotował dla całej czwórki obiad i poczęstował piwem. Po obiedzie Jerzy oznajmił towarzyszom, że idzie na stację kupić wódkę. Poszedł, ale już nie wrócił.

Joanna, Piotr i Mariusz jeszcze jeden dzień i noc spędzili przy skatowanym człowieku. Kiedy zmarł, 17 czerwca, zaciągnęli go głębiej w krzaki. Gdy po kilku dniach ciało zaczęło się rozkładać i zapach zaczął im przeszkadzać, wyprowadzili się.
Wcześniej Joanna z Mariuszem szpadlem obcięli ofierze głowę.

Pożar na działkach wybuchł 23 czerwca. Po jego ugaszeniu strażacy znaleźli zwłoki Stanisława. Czuwał przy nich jego labrador.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska